Niemcy znów uwierzyły w to, że są wzorem dla Europy i w ten sposób powróciły w przedziwny, zygzakowaty sposób do swojej pozycji z lat 1870-1914. Wówczas Niemcy kajzerowskie uznały, że są optymalnym wcieleniem kraju, który zrobił ogromny skok cywilizacyjny, ekonomiczny, gospodarczy i kulturowy. W tym sensie obywatele Niemiec uznali, że stworzyli państwo idealne, które może wyznaczać standardy dla innych – mówi Piotr Semka w rozmowie z Adamem Talarowskim specjalnie dla „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Niemcy – państwo bez formy?

Adam Talarowski (Teologia Polityczna): Jak Niemcy, w obliczu nadchodzących wyborów parlamentarnych do Bundestagu, które odbędą się 24 września 2017 roku, widzą przyszłość Europy, Unii Europejskiej i swoją w nich rolę?

Piotr Semka (dziennikarz, publicysta): Widać już, że referendum w sprawie Brexitu i odejście Wielkiej Brytanii nie wywołało żadnej głębszej refleksji na temat sposobu funkcjonowania Unii Europejskiej. Po Brexicie zadałem publicznie pytanie - w którą stronę pójdą liderzy UE?  Czy ktoś wyciągnie z decyzji Brytyjczyków wniosek, że trzeba mniej twardo trzymać Europę w rękach Komisji Europejskiej, Brukseli, Paryża i Berlina – czy raczej mocniej dokręcić śrubę? Dzisiaj widać wyraźnie, że dominują zwolennicy zamordyzmu. Albo straszą stworzeniem Europy „dwóch prędkości”, albo nasyłają komisję do strofowania - Polski.

W kontekście relacji polsko-niemieckich, co można powiedzieć o tym, jak Niemcy postrzegają swoje miejsce w UE?

Relacje polsko-niemieckie są podzielone na dwa główne obozy w Polsce. Jeden z tych obozów, Platforma Obywatelska, Nowoczesna, wspierany przez dominujące siły w Unii Europejskiej, stoi na stanowisku, że należy ograniczyć swoje ambicje. „Realiści”, tacy jak Radosław Sikorski, mówią, że Niemcy są największą siłą,  a jeśli mamy agresywną Rosję, to trzeba się trzymać Niemców, być w głównym nurcie. W warunkach Polski oznacza to po prostu robienie tego, co Berlin sobie życzy.

Drugi nurt mówi, że należy budować swoją podmiotowość. Jest słabszy, bo jest otoczony ze strony Unii Europejskiej kordonem sanitarnym i cały czas walony młotkiem po głowie.

Ogólnikowe mówienie o relacjach polsko-niemieckich jest w tym sensie nielogiczne, bo to są dwa zupełnie różne pomysły na egzystowanie. Każda z tych stron ma zupełnie inną wizję. Jeśli chodzi o pomysł ekipy Jarosława Kaczyńskiego, to podjęto próbę stworzenia modus vivendi z Angelą Merkel. Były dwa spotkania – jedno latem 2016 roku i drugie, w lutym 2017 roku.

Drugie z nich obudziło pewne nadzieje, ale raczej niespełnione.

W trakcie tego spotkania Jarosław Kaczyński powiedział, że jest zainteresowany dialogiem. Zadeklarował, że nie będzie siłą antyeuropejską jak Marie Le Pen czy Alternative für Deutschland, ale jednej rzeczy nie jest w stanie zaakceptować – ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiego.

Angela Merkel najwyraźniej tego nie zaakceptowała.

Angela Merkel podjęła wtedy decyzję, że chce mieć Donalda Tuska. Jak zwykle u Angeli Merkel zdecydował bardzo ciasny pragmatyzm. Wówczas na fali wznoszącej był Martin Schulz, który nie krył, że chce być kanclerzem. Ponieważ zaniechanie reelekcji Tuska groziło, że nowym szefem Rady Europejskiej będzie socjalista, Angela Merkel bała się, że mocą swego urzędu może on wspierać Schulza w kampanii wewnątrzniemieckiej.

Czas pokazał, że Schultz był wydmuszką, kandydatem przeszacowanym. To, że Angela Merkel machnęła ręką na dialog z Kaczyńskim, pokazuje, że uznała, że nie jest to element na tyle ważny, by zmieniać swoją politykę wobec Polski. Od wielu lat jest ona bardzo jasna – Niemcy chcą mieć nad Wisłą tak zwany rząd ładu liberalno-europejskiego. Powoduje to, że Niemcy mogą wybierać pomiędzy jakąś formą lewicy i jakąś formą miękkiej partii liberalnej. Ideałem więc jest Platforma z tradycyjnie proniemiecką polityką. Ci wszyscy zaś, którzy tego nie chcą, muszą walczyć o suwerenność. Każda próba pójścia drogą niepodległościową powoduje, że na głowę spada problem „ulicy i zagranicy”, jak to sformułował Grzegorz Schetyna.

Czy patrząc bardziej generalnie, można wysunąć tezę, że Niemcy chcą dziś być wzorem dla wszystkich państw europejskich?

Niemcy znów uwierzyły w to, że są wzorem dla Europy i w ten sposób powróciły w przedziwny, zygzakowaty sposób do swojej pozycji z lat 1870-1914. Wówczas Niemcy kajzerowskie uznały, że są optymalnym wcieleniem kraju, który zrobił ogromny skok cywilizacyjny, ekonomiczny, gospodarczy i kulturowy. W tym sensie obywatele Niemiec uznali, że stworzyli państwo idealne, które może wyznaczać standardy dla innych. Brytyjczycy tego nie zaakceptowali, bo tworzą jedyne państwo na Zachodzie, obok do niedawna Francji, który zawsze był bardzo krytyczny wobec dominacji niemieckiej na kontynencie Europejskiej.

A jaka dzisiaj jest pozycja Francji?

Francja weszła w narrację o silniku niemiecko-francuskim i zrezygnowała absolutnie z jakiejkolwiek rywalizacji z Niemcami, co nałożyło się na rolę słabszego brata pod względem ekonomicznym. Nie jest przypadkiem, że Angela Merkel, obsypując komplementami Emmanuela Macrona, dała do zrozumienia, że Francuzi muszą uporządkować swoją gospodarkę, osłabioną pakietem ustaw socjalnych.

Po drugie, Francja zerwała z funkcjonującą w XIX i XX wieku polityką zainteresowania Europą środkową i bycia krajem patronackim dla tej części naszego kontynentu. W pewnej formie to się jeszcze dawało rozpoznać po latach 90-tych, kiedy Francja była zwolennikiem wejścia do UE Rumunii, wspierała Serbię, ale tych ambicji zasadniczo się wyzbyła. To zostawia Europę Środkową w sferze wpływów Niemiec...

czytaj całość na łamach "Teologii Politycznej"