Choć polska kinematografia w tym roku obrodziła w głośne tytuły, które osiągnęły wielki sukces frekwencyjny tak z gatunku kina popularnego ("Pitbull: Nowe porządki", czy "Planeta singli"), artystycznego ("Ostatnia rodzina"), czy historyczno-politycznego ("Smoleńsk"), to jednak bez wątpienia najgłośniejszą i najbardziej kontrowersyjną premierą roku pozostanie "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego.

Gdy tylko pojawiła się informacja, że Smarzowski bierze się za temat rzezi wołyńskiej, wszyscy byli pewni, że ta historia w jego interpretacji nie przejdzie bez echa, że będzie mocna i brutalna. Pojawiły się jednak pytania – czy nie będzie zbyt przesycona charakterystycznym stylem reżysera lubującego się w epatowaniu przemocą i seksem? Czy nie będzie naginać historii? Czy dobrze wyważone zostaną proporcję między prezentacją wydarzeń historycznych, a rozwojem fabuły? Czy realizacja nie zawiedzie?

Montaż pięknie rwany, stodoła pięknie płonie

Pierwsza myśl, jaka wpada człowiekowi do głowy na seansie „Wołynia” to przeświadczenie o tym, że jedni twórcy są biegli w sztuce filmowej i wiedzą, jak skomponować świat filmu, by wyglądał wiarygodnie oraz jak zaplanować akcję, by obraz się nie dłużył. Pod względem technicznych „Wołyniowi” trudno cokolwiek zarzucić. Scenografia, kostiumy, genialnie dobrane plenery, piękne zdjęcia, oszczędnie używana posępna muzyka, efektowny szybki montaż w scenach walk i mordów – to wszystko tworzy bardzo namacalny klimat wołyńskich wsi, a w powietrzu wręcz czuć niepokój, a później woń żelaza z krwi ofiar rzezi. Akcja często przeskakuje w czasie, ale wszystko jest na tyle umiejętnie ułożone, że mimo mnogości wątków nie mamy wrażenia chaosu. A takie wrażenie towarzyszyło niestety przy projekcji „Historii Roja” – filmu nieskładnego i nieporządnego.

Bohaterowie, przemoc i seks

W „Wołyniu” z miejsca wchodzimy w świat skomplikowanych relacji polsko-ukraińskich z tłem II wojny. Pomagają nam w tym ciekawie napisani bohaterowie, ludzie prości i zwykli, acz interesujący. Z zaciekawieniem obserwujemy historię młodej Zosi (wybitna debiutancka rola Michaliny Łobacz) wydanej za mąż za starszego od niej Macieja (świetny Arkadiusz Jakubik). Więź, którą czujemy z postaciami jest coraz silniejsza, a tym samym finałowe sceny niezwykle mocno oddziałują na nasze emocje.

Sceny rzezi, jak też działań wojennych, czy czynów dokonywanych przez banderowców są niezwykle brutalne. Niejednemu po nocach będą się śniły np. okrutne mordy dokonywane na dzieciach. Ale czy to znaczy, że Smarzowski przesadził z przemocą? Nie tym razem. Choć reżyser znany jest z przesadnego eksponowania mocnych scen (jak w „Drogówce”), tu wszystkie sceny przemocy były w pełni umotywowane. Bo w końcu czyż nie tak wyglądała rzeź? Zastrzeżenia można mieć do niektórych scen erotycznych, choć pewne były potrzebne dla prezentacji bohaterów, inne można było sobie darować. Ale jest to jednak detal.

„Wołyń” historyczny?

Wreszcie pojawia się kluczowe pytanie – czy „Wołyń” wiernie pokazuje tamte wydarzenia? Ze strony ukraińskiej słychać zarzuty, że film jest jednostronny, że pokazuje Ukraińców i banderowców niczym demony, że nie prezentuje drugiej strony historii czyli tego, że nie wszyscy Ukraińcy byli żądnymi krwi nacjonalistami, że wykorzystuje w zły sposób pewne symbole, tworząc przekłamania, że zbyt neutralnie zostali zaprezentowani Sowieci itd.

Do pewnego stopnia te zarzuty mają sens, bo faktycznie możemy zauważyć nieścisłości takie jak używanie żółto-niebieskich flag przez banderowców (jak wiemy, używali czarno-czerwonych). Reżyser istotnie koncentruje się na naturalistycznym pokazaniu rzezi, dla której fundamentem były nacjonalistyczne dążenia pewnych grup. Roztropny widz jednak będzie miał świadomość, że przecież nie wszyscy Ukraińcy brali udział w tych zdarzeniach (a na pewno nie ci współcześni), raczej wątpliwe, by poczuł sympatię do ukazanych w filmie Sowietów czy Niemców. A że rzeź pokazana została jednoznacznie w swym okrucieństwie? Można spytać – czyż nie była jednoznaczna w swym okrucieństwie?

Trudno nie odnieść wrażenia, że Smarzowskiemu chodziło nie tyle o stworzenie historycznego dokumentu, co pokazanie terroru pułapki w jakiej znaleźli się Polacy i nie tylko Polacy w tamtych dniach na tamtych ziemiach. To udało się bardzo dobrze, bo z kina rzeczywiście trudno wyjść obojętnym wobec losów bohaterów. Te losy z pewnością warte są poznania. A ostatecznej odpowiedzi o wartość „Wołynia” każdy powinien udzielić sobie sam. 

Dominik Słaboń