Prezydent Andrzej Duda coraz bardziej przypomina ćmę lecącą ku zapalonej świecy. Uratować go może już tylko prezes Kaczyński, wciąż jak się zdaje kontrolujący pisowską większość w Senacie, zwłaszcza odkąd po wpadce z senatorem Kogutem zlikwidowano tam tajne głosowania. Jeżeli jednak PJK zdecyduje się - oczywiście nie za darmo - zapewnić senackie poparcie dla prezydenckiego referendum, to PiS może również ucierpieć na wizerunkowej klęsce, jaką z podziwu godnym uporem szykuje sobie PAD. Jeśli bowiem uda mu się dopiąć swego i 10-11 listopada t.r. odbędzie się drugie w dziejach Polski dwudniowe referendum, to przez resztę kadencji prezydent będzie się musiał tłumaczyć dlaczego kosztem ok. 170 mln złotych publicznych pieniędzy zafundował sobie badanie poglądów konstytucyjnych najpewniej kilkuprocentowej i w dodatku mocno niereprezentatywnej grupy wyborców.

W obecnej sytuacji politycznej, w referendum wezmą bowiem udział głównie zwolennicy Ruchu Kukiza, który jako jedyny popiera utopię referendalną prezydenta, mającą nam wypełnić dziurę po blisko trzydziestu latach w dużym stopniu straconych dla budowy tego, co się mądrze nazywa społeczeństwem obywatelskim.

Mam nadzieję, że w otoczeniu PAD są jeszcze jacyś rozsądni ludzie, zdolni do tego aby go przekonać, że za jedną setną kwoty, którą zamierza wyrzucić w błoto, mocno przy tym obciążając swoją pozycję, można przeprowadzić naprawdę solidne badania socjologiczne poglądów Polaków w 15 kwestiach, o które chce nas pytać w referendum. W dodatku próba będzie reprezentatywna, a wyniki bardziej pogłębione. Wystarczy tylko przestać lewitować, jak niegdyś jego poprzednik i wrócić na (polityczną) Ziemię.

Antoni Dudek

dam/salon24.pl