Wybory w Niemczech coraz bardziej ekscytują, a wywoływane emocje przekładają się na zdolność do trzeźwej oceny sytuacji. To co najbardziej zabawne na tę chwilę, to próby wciskania Polakom, jakież to wielkie zasługi dla Polski poniosła odchodząca - dzięki Bogu - do historii, Angela Merkel.

Otóż korzyści z kanclerstwa Merkel odniosła nie Polska, ale JEDEN POLAK - niejaki Donald Tusk. Seria indywidualnych nagród, dwie dobrze płatne posady w Brukseli oraz realizowanie niemieckiej agendy, potrzeb i oczekiwań w stopniu nawet większym, niż obecnie czyni to niemiecka komisarz UE.

I na tym bilans zasług Merkel dla Polski (?) się kończy.

Dlatego dla Polski jest całkowicie obojętne, kto będzie następcą Merkel. Nie będzie ani lepiej ani gorzej - będzie tak samo źle jak za Merkel. Jedynym który będzie płakał po Merkel, jest już Tusk, którego właśnie rozochoceni następcy "poznanianki" w EPL, wykopują z szefostwa tej partii.

To co leży w polskim interesie to taki wynik wyborów, który jak najdłużej politycznie sparaliżuje Niemcy. Zarówno na etapie próby wyłonienia nowej koalicji i najlepiej następnych wyborów w nieodległej perspektywie (czyli to co się dzieje obecnie w Holandii czy Bułgarii, a wcześniej w Izraelu), a w gorszym scenariuszu, wyłonienie maksymalnie niespójnej koalicji, która nie będzie zdolna do efektywnego zarządzania państwem.

Tylko bowiem sparaliżowane wewnętrznie Niemcy, nie będą miały dostatecznych sił, aby czy to bezpośrednio, czy pośrednio poprzez instytucje unijne, dalej grillować Polskę.

Także teraz jest moment, aby silniej nacisnąć na Niemców w różnych kwestiach ważnych dla Polski, a zwłaszcza w sprawach reparacji. To właśnie ten problem powinien się stać przedmiotem debaty zarówno w wyborach, jak i przy rozmowach koalicyjnych. I tak naprawdę, mógłby się stać czynnikiem decydująco wpływającym na to jak będą wyglądały kolejne miesiące w polityce niemieckiej.

Bóg daje nam w ręce kartę, o której mogliśmy tylko pomarzyć.

 

mp/fb/grzegorz górski