Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Jakie są Pana wrażenia z orędzia prezydenckiego z okazji 150. rocznicy  urodzin Józefa Piłsudskiego, wygłoszonego w Sejmie na Zgromadzeniu Narodowym? Było ono nawet z rzadka nagradzane oklaskami opozycji.

Senator Waldemar Bonkowski (PiS): To prawda, opozycja także biła brawa, coś im się jednak spodobało - 1/4 oklasków była faktycznie od tych ''z białymi różami'', choć 3/4 oklasków było od prawej strony Sejmu, od nas, a nie od Targowicy.

Prezydent chciał pokazać się z dobrej strony, występując z patriotycznym  przemówieniem, to chyba normalne - chce zyskać przychylność, w tle rekonstrukcja rządu, zaprzysiężenie nowego gabinetu, może także chce odbudować nadwątlony wizerunek po wetach?

Nie sądzę, że to jego ''ugłaskanie'' mogłoby mieć związek z rekonstruckcją rządu, chyba raczej to wynika z sytuacji, w której ustawy sądowe trafią teraz do Senatu i że warto tu uśmierzyć ból i jednej, i drugiej strony, które będą nad nimi teraz pracowały.

Czyli ''ból z ustawami'' sądowymi może nas wszystkich dotknąć - dlaczego?

Tak, to może nas wszystkich dotknąć, bo nie wiadomo, czy podpisze obie ustawy, czy coś zawetuje. Czy jeśli podpisze obie to chciałby swoimi słowami uśmierzyć ból totalnej opozycji, tej wspólczesnej Targowicy, a jeśli czegoś nie podpisze - to żeby nas udobruchać, że jakieś ''wyższe cele'' nim kierowały - np. jedna Polska, stulecie niepodległości, albo tym, że Polska nie jest niczyja, ale nie jest nawet nasza. Brzmiało to tak, jak gdyby Polska już należała do przyszłych pokoleń, a my dzisiaj -tak to zrozumiałem - mamy tym przyszłym pokoleniom pokazać dobro, więc cokolwiek się stanie to my tu jesteśmy tylko chwilowymi lokatorami.

Mamy, zgodnie ze słowami pana prezydenta, myśleć przede wszystkim o przyszłości, bo jak mówił ''Polska nie jest nawet naszą własnością, naszego pokolenia. My tylko jesteśmy jej wybrańcami, jej sługami i opiekunami'' -  i kto by tam pamiętał o zdrajcach Polski?

Czy naprawdę nikt nie powinien już o tym pamiętać? Pan prezydent tak to ujął w sowim orędziu: ,,... nikt już nie pamięta nazwisk parlamentarzystów z okresu międzywojnia, którzy tu, w tym gmachu, dopuszczali się gorszących ekscesów i wypowiedzi nie licujących z powagą sprawowanej przez nich funkcji. Natomiast pozostała pamięć o tych, którzy swoją wiedzą, rzetelną pracą i umiejętnością dialogu zasłużyli na miano mężów stanu...''. Czy nikt ma nie pamiętać, jakie haniebne rzeczy działy się nawet w tym parlamencie - to ma być już zasnute niepamięcią? Podobno, zdaniem pana prezydenta, pamięta się tylko o tych, którzy się  przesłużyli w dobrym znaczeniu.

Szczerze mówiąc - aż się boję, co z tego wyniknie i gdzie jest haczyk… Jeśli potem będzie narracja, że coś nam się nie podobało, to zawsze można powiedzieć, że prezydent tu, w tym orędziu wygłosił, że chodzi o dalsze pokolenia, o dalekosiężne widzenie świata. Można takie słowa zinterpretować w każdą stronę i do wszystkiego je przypasować, cokolwiek będzie się działo może zawsze potem powiedzieć - ''a nie mówiłem''?

To gra na patriotycznych uczuciach, do ''każdego, kto ma w sercu Polskę'', więc cokolwiek by teraz zrobił prezydent, to zawsze może tłumaczyć, że to dla dobra Polski.

Chyba jednak gładkie słowa nikogo nie przekonują już dziś, bo liczą się fakty, a nie górnolotne frazy?

Pięknie to brzmi, to miłe dla ucha i dla oka, ale co to znaczy, że jest kilka rodzajów Polaków, każdy ma inne poglądy, ale Polska jest jedna i musimy ją szanować? Nie ma żadnych ''kilku rodzajów'', Polacy są jedni a reszta to nie są Polacy. Dla mnie albo się jest patriotą i kocha się Ojczyznę a każdy inny, kto się tłumaczy że ma ''inne poglądy'' - ta reszta dla mnie to są zdrajcy.

Nawet nazwać kogoś zdrajcą - np. jeśli tak się mówi o tych z ''totalnej opozycji'' - to jest dla nich przecież nawet pochlebne określenie. Mogą mylnie wyciągnąć wniosek, że kiedyś byli dobrzy a dopiero potem zdradzili. To słowo zakłada, że kiedyś byli Polakami, a teraz zdradzili, czyli że przed zdrada byli ''w porządku''.

Oni nigdy nie byli dobrzy, od urodzenia zawsze byli tacy, jak teraz. W pewnej chwili na sali krzyknęli o sobie ''gorszy sort'', w odniesieniu do słów prezydenta, w których coś im się nie spodobało. Ja natomiast uważam, że prezes ich łagodnie potraktował, bo w ogóle uznał ich za ''sort''. Kiedyś chodziło się kupować węgiel - i owszem -  był wtedy pierwszy i drugi gatunek, i był ''nie-sort'', czyli pozagatunek, i dla mnie tacy własnie oni są.  Czyli jeśli mówimy teraz o gorszym sorcie to oznacza, że jednak w jakiejś klasie się mieszczą - więc niech się cieszą, że w ogóle zostali zakwalifikowani jako sort, i niech traktują to jako komplement.

Dziękuję za rozmowę