- W odpowiedzi na atak Newsweeka przedstawiam moja odpowiedź, której nie zamieszczono. - pisze Wojciech Sumliński odnosząc się do artykułu pt:  "Idol prawicy Wojciech Sumliński pisząc o Komorowskim przepisywał... kryminały" zamieszczonego na stronie newsweek.pl

Szanowny Panie Redaktorze. W odpowiedzi na Pańskie pytania i zarzuty odpowiadam co następuje, wnosząc i domagając się na wstępie, by w mojej odpowiedzi nie dokonywał Pan żadnych zmian, skrótów, przeinaczeń, omówień itp. Proszę opublikować ją w całości, bez manipulacji tak niestety charakterystycznych dla Pańskiego środowiska. 

„Odkrycie” Pańskie jest na miarę odkrycia, że woda jest mokra. W dziesiątkach miejsc, na spotkaniach autorskich, w wywiadach czy publicznych rozmowach i wystąpieniach wielokrotnie podkreślałem i nigdy tego nie kryłem, że w ostatnich książkach celowo i śladowo nawiązałem do klimatu czy stylu klasyków, na których się wychowywałem, jak Mc Lean, czy Chandler wytwarzając jednakowoż przecież na tej kanwie swój własny, indywidualny styl, i z tą zasadniczą różnicą w odniesieniu do rzeczonych, że w przeciwieństwie do nich piszę wyłącznie o faktach, o wydarzeniach autentycznych. Nie może być inaczej, gdy opisuję przestępczą działalność setek ważnych osób wymieniając je z imienia i nazwiska, w tym najważniejszych osób w Państwie, opisuję je w konkretnych sytuacjach, w konkretnych miejscach i w konkretnym czasie.

Czy nie zastanowiło Pana, że żadna z tych postaci, z prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele, nie zdecydowała się nigdy wystąpić przeciwko mnie na drogę sądową (wyjątkiem jest mecenas Andrzej Puławski, który zaprotestował przeciwko nazwaniu go „adwokatem mafii”), choć przecież np. wspomniany prezydent miał taką możliwość nawet w trybie wyborczym?

Byłoby bardzo ciekawie, gdyby zdecydował się na ten krok, dlatego wciąż czekam na niego z całym spokojem – tymczasem jest dokładnie odwrotnie: to ja wystąpiłem do Prokuratury dla Warszawy – Woli z wnioskiem o ściganie przestępstw Bronisława Komorowskiego, dla wykazania których książka „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” jest tylko bardzo niewielkim wstępem. Były prezydent et consortes obawiają się spotkania w Sądzie, ponieważ wiedzą, że w moich publikacjach przedstawiam wyłącznie fakty i zdarzenia autentyczne, które jestem w stanie udowodnić. Wylicza Pan w swoim piśmie do mnie ponad dwadzieścia zdań i fraz, które łącznie nie zajęły jednej strony maszynopisu, oskarżając mnie przy tym mocno i przystawiając tę łącznie niepełną jedną stronę (to około jedna tysięczna całości) do dwóch książek, których łączna objętość, to bez mała osiemset stron.

A nie przyszło Panu do głowy, że jeżeli ktoś przeczytał wiele książek, często jedną i tę samą po wielokroć, to siłą rzeczy przyswaja pewne frazy? Ja się do tego wiele razy publicznie przyznawałem, wiele razy o tym publicznie mówiłem i nigdy tego nie kryłem, na jakiej zatem podstawie jedno czy dwa przywołane w ten sposób zdania w toku narracji, która w danym wątku zawiera setki, a nawet tysiące innych zdań, określa Pan nieuczciwością względem Czytelników? Zważywszy, że w moich książkach nie ma ani jednej sytuacji, ani jednej sceny, ani jednego wątku, czy zdarzenia, które nie miałoby odzwierciedlenia w faktach i którego nie potrafiłbym udowodnić, to zarzut na wyrost, wręcz cyniczny, mam jednak świadomość, z czego on wynika. Wszak nie jest dla mnie tajemnicą, że zainteresowanie środowiska, w którym Pan pracuje („Newsweek”, „Gazeta Wyborcza”, itp.) odnośnie mojej osoby zaczyna się tam, gdzie pojawia się jakikolwiek, choćby iluzoryczny, punkt zaczepienia do zaatakowania mnie i kończy tam, gdzie pojawiają się argumenty świadczące na moją korzyść. Tak przecież czynicie od lat. Gdy 13 maja 2008 zostałem zatrzymany przez ABW, już pięć dni później Newsweek dobił mnie podłą, kłamliwą publikacją przedstawiającą mnie w najgorszym świetle. Przez kolejnych siedem lat dziennikarze z Pańskiego środowiska pisali i mówili, że dowody mojej rzekomej winy są oczywiste. Na jakiej podstawie tak twierdzili, Bóg jeden raczy wiedzieć, bo przecież nigdy nie pojawiliście się na sali rozpraw mojej sprawy, a każdy, kto się pojawiał widział jasno, jak bardzo oskarżenia decydentów III RP wobec mnie były bezpodstawne. Nie pojawiliście się nigdy, choć przecież nie było dotąd drugiego takiego procesu w historii III RP, w którym oskarżający prokuratorzy (nie byle jacy, a najwyżsi rangą prokuratorzy prokuratury krajowej) popełniliby tak wiele drastycznych naruszeń prawa wobec oskarżonego, w efekcie czego zostali pozbawieni immunitetów prokuratorskich, odsunięci od sprawy i sami stanęli przed Sądem. Nie było drugiego takiego procesu, w którym zeznawałby m.in. prezydent, szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych, szefowie wszystkich służb tajnych z szefem ABW na czele, liczni oficerowie WSI, ABW i najważniejsi politycy w kraju, z politykami opozycji włącznie.

Dziennikarze Newsweeka nie pisali o tym, bo przecież wyrok na mnie wydali już w roku 2008, więc po co zajmować się procesem, w którym wszystko – rzekomo - wiadomo od początku, prawda? Gdy po prawie ośmiu latach zmagań w tej sprawie okazało się, że byliście - delikatnie mówiąc - w wielkim błędzie i że uzyskałem wyrok uniewinniający z uzasadnieniem Sądu, że była to prowokacja oficera WSI pułkownika Leszka Tobiasza - znajomego Bronisława Komorowskiego - oraz innych osób, i że nie było najmniejszego nawet dowodu mojej rzekomej winy, Newsweek na ten temat nawet się nie zajęknął - nie napisaliście o tym choćby jednego słowa, że przez ponad siedem lat władze państwowe, prokuratura i służby tajne III RP niszczyły niewinnego dziennikarza!

Dlaczego? Bo nie pasowało to do Waszej wizji rzekomego „państwa prawa”, które w rzeczywistości była bandycką krainą bezprawia stworzoną do spółki m.in. przez Waszych idoli, Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska, przy pomocy przyjaciół z WSI. Za nic mieliście to, że przez wiele lat najważniejsi ludzie w kraju próbowali zniszczyć niewinnego człowieka, którego jedyną winą było to, że miał inne od Was zdanie na temat otaczającej rzeczywistości - zniszczyć na wiele sposobów. Mnożono zarzuty, robiono ze mnie handlarza tajnym Aneksem do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI (śledztwo, któremu na starcie nadano wielki rozgłos, po kilku latach prokuratura po cichutku umorzyła uznając, że nie tylko ja nie handlowałem Aneksem, ale wręcz, że w ogóle żadnego handlu aneksem nigdy nie było), później skorumpowanego niegodziwca, który za żądanie 200 tysięcy złotych miał proponować płatną protekcję oficerowi WSI (Sąd stwierdził, że nic takiego z moim udziałem nigdy nie miało miejsca i że padłem ofiarą działań tegoż oficera oraz innych osób występujących w tej historii, z ważną i wymagającą pełnego wyjaśnienia rolą Bronisława Komorowskiego na czele), kolportowano też szereg innych zarzutów, z którymi zmagałem się jeden po drugim, z Bożą Pomocą za każdym razem z pozytywnym skutkiem. Gdy upadały jedne oskarżenia, natychmiast kolportowano kolejne - i tak przez wiele lat, jak nie z tej strony, to z innej. Teraz Pan, dziennikarz Newsweeka, czyni mi zarzut z czegoś, z czym się przecież nigdy nie kryłem, o czym oficjalnie z otwartą przyłbicą wielokrotnie mówiłem, co stanowiło margines marginesu mojej działalności i co z resztą ma się nijak do zawartości merytorycznej książek.

Takie działanie jest nieomal równie cyniczne, jak kłamstwa na mój temat dziennikarki Małgorzaty Subotić - byłej żony Milana Subotica, którego agenturalną działalność ujawniłem, a która zaatakowała mnie potem kłamstwami i pomówieniami w sytuacji, gdy nawet nie miałem szansy się bronić, bo przebywałem w szpitalu po próbie samobójczej, odcięty od świata – czy dziennikarki tygodnika „Polityka”, Ewy Winnickiej. To zresztą tylko wierzchołek góry lodowej setek kłamstw, przekłamań i manipulacji kolportowanych na mój temat od maja 2008 roku. Przez ostatnich bez mała osiem lat nie miałem dość sił, by odpowiadać na nie, jak należało.

Goniony od sądu do sądu, od prokuratora do prokuratora, zaszczuty, niczym ścigane zwierzę, z rzadka tylko odpowiadałem na pomówienia, kłamstwa i manipulacje, nie mówiąc już o znalezieniu sił do obrony na drodze prawnej. To błąd, którego nie zamierzam więcej powielać. Dlatego w przypadku publikacji niniejszym żądam opublikowania mojego stanowiska w całości, tak, jak to wyraziłem na wstępie niniejszej odpowiedzi, ze wszystkimi konsekwencjami w sytuacji, gdyby postąpił Pan inaczej.

Z poważaniem – Wojciech Sumliński

za: Facebook.com