„Gazeta Wyborcza” w tytule artykułu obwieszcza, że polska młodzież czerpie wiedzę o seksie z pornografii. Sprawia on wrażenie, jakoby było to jedyne źródło informacji o tej intymnej sferze życia. Tymczasem z badań cytowanych przez Wyborczą, a przeprowadzonych przez SWPS wynika, że do korzystania z pornografii, oglądania filmów czy zdjęć przyznaje się 12 procent badanych. Znacznie więcej młodych ludzi (aż jedna trzecia) wiedzę na temat seksu czerpie od znajomych. 11 procent z kolei informacje o tym ma od rodziców i z czasopism młodzieżowych.

Dla „Gazety Wyborczej” wniosek jest jeden. Należy wprowadzić obowiązkową edukację seksualną do szkół, bo tylko w ten sposób młodzież uzyska rzetelną informację na temat seksu. Co ciekawe, ci którzy tak bardzo krytykują fakt czerpania informacji od znajomych, sami proponują tzw. „peer educaction”, czyli właśnie edukację prowadzoną przez rówieśników, językiem młodzieżowym, dostosowanym do młodych odbiorców. Edukatorzy często jedynie po weekendowch kursach mienią się ekspertami naukowymi w dziedzinie seksu. Świadomie występują jako przeciwieństwo rodziców, którzy przecież nic nie wiedzą, nic nie rozumieją, a fakt, że w jakiś sposób spłodzili swoje dzieci, zostaje w dyskretny sposób pominięty. Dodatkowo ci rzekomi eksperci często swoją wiedzę czerpią z ulotek i broszurek przygotowywanych przez koncerny farmaceutyczne produkujące choćby antykoncepcję. Mitem jest więc przekonanie, że edukatorzy seksualni są obiektywni. Bo nie ma nic takiego jak obiektywna edukacja seksualna.

Ogromnym problemem jest niewątpliwie fakt, że 12 procent nastolatków czepie wiedzę o seksie z pornografii. Bo to obraz fałszywy, przekłamany, mający niewiele wspólnego z rzeczywistością. Bo seks to nie tylko technika, ale przede wszystkim emocje. Nie ma chyba innej sfery życia, w której tak bardzo można człowieka zranić, jak właśnie w sferze relacji seksualnych. I dlatego zamiast płakać nad tym, że młodzież z pornografii korzysta, należy zrobić wszystko, żeby dostęp do pornografii dla młodych ludzi ograniczać. I tu, moim zdaniem, potrzebna jest edukacja rodziców, którzy często po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, jakie zagrożenia czekają na dzieci i młodzież choćby w Internecie czy telewizji kablowej.

Potrzebna jest też edukacja całego społeczeństwa, tak by mogło ono szybko reagować na zagrożenia. Biznes pornograficzny wart wiele miliardów dolarów tak łatwo nie odpuści, dlatego potrzeba coraz więcej świadomych osób, które będą chciały walczyć z tym biznesem. Dlatego warto po raz kolejny przypomnieć apel Stowarzyszenia „Twoja Sprawa”, które walczy o wprowadzanie przez wszystkich dostawców Internetu w Polsce, na poziomie serwerów, rozwiązań technologicznych, które utrudnią dzieciom i młodzieży kontakt z niebezpiecznymi treściami w Internecie. „Twoja sprawa” walczy też o domyślne wyłączenie kategorii treści „18+” w Internecie dostarczanym przez telefonię 3G oraz 4G, o domyślne wyłączenie sms-ów o podwyższonej płatności, które umożliwiają dzieciom zakup na komórkę filmów pornograficznych. I to jest konkret, o który warto zabiegać, promować, wspierać. Okazuje się bowiem, że 86 procent respondentów wspiera takie postulaty i działania. Zatem do roboty. Bo stawka w tej grze jest ogromna.

Małgorzata Terlikowska