Centrum Warszawy. Wyjście ze stacji metra. W długim bloku cały sklep jeden za drugim. Z naczyniami, gospodarstwem domowym, spożywczy, a między nimi „erotic shop”. Na wystawie powykładane kolorowe wibratory, modelki odziane w skąpą bieliznę. Wszystko na oczach dzieci. Bo wystawa jest duża i przeszklona prawie na całej wysokości. „Erotic shopy” nie muszą chować swojego towaru za grubymi kotarami, przed wejściem do sklepu nikt dowodu osobistego nie sprawdza, ani o wiek nie pyta. W centrum stolicy dzieci narażane są na deprawację. Przaśne „sex shopy” przynajmniej były zakryte przed wzrokiem dzieci, a zamiast wystawy widać było z daleka napis „Tylko dla dorosłych”. „Erotic shopy” się nie chowają, jawnie eksponują swój towar. Kolorowy, który oczy dzieci przyciąga.

Inna sprawa, z którą od lat nie potrafią sobie poradzić odpowiednie służby w Warszawie (jak jest w innych miastach, niestety nie wiem), to reklamówki agencji towarzyskich lądujące regularnie za wycieraczkami samochodu. Jako że kolorowe, fajnie furkoczą na wietrze, to i dziecięce łapki chętnie po nie sięgają, ku konsternacji rodziców zapewne. Jako rodzic nie mam jeszcze ochoty wyjaśniać kilkulatkom, co to jest agencja towarzyska i dlaczego pani na obrazku wygląda jak wygląda i do skorzystania z jakich usług namawia. A dzieci pytają – dlaczego pani jest rozebrana, czy jej nie zimno, dlaczego tak dziwnie wygląda. Batalia z tym procederem trwa od lat, a ulotki jak były wkładane za wycieraczki, tak dalej są. Chyba po to, by ćwiczyć refleks rodziców.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że mam dość tego, że w centrum europejskiego miasta moje dzieci narażone są na widoki, których oglądać jeszcze nie powinny. Nie przekonuje mnie argument na temat wolności działalności gospodarczej. Jeśli ta działalność budzi zgorszenie, naraża na deprawację kilkuletnie dzieci, to powinna być bezwzględnie zakazana, ewentualnie obwarowana takimi warunkami, by dzieci nie były narażone na takie widoki. Chcę, by moje dzieci także pod tym względem czuły się bezpiecznie w swoim mieście.

Czas więc na porządki. Przestrzeń publiczna winna być wolna od demoralizujących wystaw i obrazków, a także... jak pokazał wyrok sądu we Wrocławiu, od erotycznych przybytków, których hostessy nagabywały przechodniów na ulicy i zapraszały do klubu, którego jedynym celem było upicie i okradzenie klienta. Placówki te bowiem – i to wyraźnie wybrzmiało w wyroku – narażały w ten sposób dobre imię, renomę i wiarygodność wizerunku gminy Wrocław.

[koniec_strony]

Czy tego typu działalność nie godzi więc w wizerunek innych miast? Czy jakiekolwiek miasto ma legalizować deprawację nieletnich, czy jednak włodarze, obdarzeni przez mieszkańców kredytem zaufania, winni chronić szczególnie dzieci przed widokami i treściami absolutnie niedostosowanymi do ich wieku. W związku z tym mam pytanie, czy obecność sklepów demoralizujących dzieci nie godzi w dobre imię miasta? Czy największe natężenie sex-shopów w warszawskiej alei Jana Pawła II albo nagminne wkładanie obrazków z paniami w wyuzdanych pozach za wycieraczki nie podważa dobrego wizerunku stolicy Polski? Moim zdaniem rzutuje, podważa wiarygodność i dobre imię. Miasto, dając zielone światło na tego typu działalność, wydając odpowiednie zezwolenia, zezwalając na niczym nieograniczone eksponowanie erotyki na głównych ulicach miasta, uwiarygadnia taką działalność. Wyrok sądu we Wrocławiu daje jednak nadzieję, że ponad wolnością prowadzenia działalności gospodarczej, ponad zyskami są jeszcze inne wartości, których na pieniądze przeliczyć się nie da. Są to moralność, wiarygodność i dobre imię. Liczę na to, że inne miasta pójdą w ślad Wrocławia i zaczną u siebie robić porządki.

 

Małgorzata Terlikowska