Znakomitym przykładem takiego (nie)myślenia jest wywiad, jakiego udzielił prof. Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego „Gazecie Wyborczej” (31.12.2011-1.01.2012). Termin „bóg” pisany jest w nim zawsze małą literą, a ludzie wierzący porównywani są do małp, bowiem „gdyby szympans nauczył się mówić, to też byłby wierzący”. Czytelnik może się z tekstu dowiedzieć także, że być „teistą jest bardzo łatwo”, za to „bycie ateistą wymaga dużego wysiłku”. Zabawnie brzmią także zapewnienia, że nauka „wyjaśnia dużo więcej niż religia. Zadaje trudniejsze pytania i uzyskuje bardziej skomplikowane odpowiedzi”.

 

Zestaw pytań fundamentalnych

 

I już tylko to zdanie pokazuje, jak bardzo ograniczone jest pole rozumowania prof. Pawłowskiego, choć mieni się on być specjalistą od człowieka. Nie wiem, jak dla profesora, ale dla mnie o wiele istotniejszym pytaniem, niż to, jak doszło do powstania człowieka, albo jak powstały złote rybki, jaka jest ich struktura gatunkowa i jak się one rozmnażają, jest pytanie o sens mojego i ich życia. A na to pytanie – fizyk, biolog, matematyk czy nawet antropolog – ma do powiedzenia zaiste niewiele. Szukanie odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, a właśnie ono leży u podstaw pytań o sens, nie mieści się w sferze nauk szczegółowych. Tu potrzebne są inne metody i inne założenia. I ludzie cywilizacji zachodniej wiedzieli o tym, od samego jej początku, rezerwując dla pytań o celowość, sens naukę metafizyki.


Ale i ona nie może wyczerpać wszystkich pytań. Metafizyk, nawet tak wybitny jak Arystoteles, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie o przyczynę zła, o to, dlaczego istnieje niesprawiedliwość (i żeby nie było wątpliwości, nie mówię o niesprawiedliwości społecznej, a o głębszej strukturze świata, która sprawia, że jednym powodzi się świetnie, a inni nieustannie cierpią, chorują i umierają młodo)? Tu metafizyka musi zamilknąć. Filozof, nawet najbardziej skuteczny, nie ma w tej sprawie wiele do powiedzenia, chyba, że otworzy się na religię. To religia bowiem – i nie jest to jeszcze stwierdzenie teologiczne, a wciąż filozoficzne – odpowiada na tego typu pytania, które dręczą ludzi, o wiele mocniej niż teoria strun.


Prof. Pawłowski ma zresztą świadomość znaczenia pytań o celowość, przyczynę, sens rzeczywistości. I dlatego... uznaje, że doszukiwanie się celowości w przyrodzie jest dziecinne. „Dla biologa sprawa jest prosta – celem każdej istoty żywej jest przekazanie swoich genów, reprodukcja” - oznajmia. I znowu, nawet nie zauważając, wykracza poza strefę nauk szczegółowych, które nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego (jeśli rzeczywiście do niej doszło) zachodzi ewolucja... Biolog może badać proces ewolucji, ale nie ma narzędzi, by stwierdzić, czy zmierza on w jakimś kierunku, czy też nie, czy ma sens, czy też absurdem. Do odpowiedzi na takie pytanie konieczne są inne narzędzia, niż te, którymi dysponuje biolog czy antropolog. Udając zaś, że może z czystym sumieniem na takie pytania odpowiadać, uczony osuwa się w sferę ideologii lub światopoglądu, który z naukami szczegółowymi nie ma nic wspólnego.

 

Czego nie widzi ateista

 

Ślepota antropologa nie dotyczy jednak tylko ograniczoności poznania naukowego, ale także empirycznej rzeczywistości. „Zapowiadanego przez niektórych renesansu wiary, jakoś nie widać” - oznajmia Pawłowski. Ja nie wiem, co widać, a czego nie widać z katedry antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego, ale gdyby prof. Pawłowski z niej wyjrzałby, to dostrzegł, by gigantyczne odrodzenie wiary i religijności. W Afryce i Azji chrześcijaństwo i islam rozwijają się błyskawicznie, ogarniając wciąż nowe zbiorowości ludzkie. W 1900 roku w Afryce było dziesięć milionów chrześcijan, teraz jest ich 400 milionów. A jeśli chodzi o kraje zachodnie, to choćby tylko w Stanach Zjednoczonych nigdy jeszcze nie było tak mocno deklarujących swoją religijność prezydentów. Nawet Bill Clinton wciąż opowiadał o swojej religijności, co jego poprzednikom zdarzało się o wiele rzadziej.


Świetnie to zjawisko pokazują dwa dziennikarze „The Economists” w książce „Powrót Boga. Jak globalne ożywienie wiary zmienia świat”. „W przeważającej części świata, to właśnie awansująca społecznie, wykształcona klasa średnia, która jak przewidywali Marsk i Weber, odrzuca zabobony, prowadzi do eksplozji wiary. (…) To ludzie do niej należący są najżarliwszymi zwolennikami partii religijnych” - podkreślają John Micklethwait i Adrian Wooldridge. A ich książka dostarcza masę dowodów na to, że nowoczesność, nauka, rozwój wcale nie przeszkadza w religijności, a nawet ją wspiera, tak jak ona wspiera rozwój. To jednak, co oczywiste i doskonale widoczne (choć wcale niekoniecznie budzące zachwyt) dla uważnie obserwujących świat dziennikarzy, jest kompletnie niedostrzegalne, dla ideologicznie nastawionego naukowca.

 

Bóg poznawalny w naturze

 

Zaskakujące dla uważnego czytelnika wywiadu „Wierzę, więc jestem” może być również fakt, że profesor Pawłowski w zasadzie nieustannie dowodzi, że wiara jest dla człowieka stanem nie tylko naturalnym, wrodzonym, ale też korzystnym. Wierzący są szczęśliwsi, bardziej odporni na ból, tworzą bardziej stałe związki, mają więcej dzieci, a do tego działa na nich efekt placebo w stopniu o wiele silniejszym, niż na ateistów. Religia sprawia też, że jesteśmy bardziej skłonni do ofiary, podporządkowania własnych interesów dobru wspólnoty, a nawet odpowiada za życie rodzinne.


Wszystkie te wnioski wyprowadza (niekiedy wyrażone innym, o wiele bardziej wrogim religii językiem) wyprowadza prof. Pawłowski z wyników nauk szczegółowych, słowem z obserwacji religii. I choć wydawałoby się, że aż trudno nie zadać pytania, skąd aż tyle pozytywnych (także w wymiarze ewolucyjnym) cech religii, czy przypadkiem nie dowodzą one, że religia jest nie tylko naturalna, ale wpisana w człowieka przez Istotę od niego wyższa, to uczony takich pytań nie stawia. Jego bogiem jest ślepa ewolucja, która rodzi tylko absurd, i której skutkiem ubocznym jest religijność. Ale gdyby profesor choć na moment porzucił swój ślepy ateizm, i sięgnął po Nowy Testament, to przekonałby się, że właśnie o takiej naturze człowieka, z wpisaną religijnością, pisał św. Paweł. „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy” - wskazuje św. Paweł w Liście do Rzymian (Rz. 1, 19-20). I dokładnie to pokazuje wywiad z profesorem. Fakt istnienia Boga – jeśli do danych nauki – przyłożymy inną niż czysto naukowa perspektywę – wynika z niej w sposób oczywisty. Może nie jest to jeszcze Bóg chrześcijan, to Jego poznania konieczne jest bowiem Objawienie, ale niewątpliwie jest to ktoś, kto tak stworzył człowieka, by ten wciąż Go szukał, zgodnie z pięknymi słowami św. Augustyna: „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”... Aż zaskakujące, że widząc tak mocny sens w nauce, można tego nie dostrzec.

 

Tomasz P. Terlikowski