Jamestown Foundation sugeruje, że albo Zachód postawi na Białoruś z jej obecną władzą, albo na Bugu będzie granica z Rosją. Analiza nie uwzględnia jednak obecnego uzależnienia Białorusi od Moskwy i panicznych manewrów jej prezydenta.

Sprawę opisuje portal Belsat.eu.

 

Analizę pt. “The Growing Importance of Belarus on NATO’s Baltic Flank” („Rosnące znaczenie Białorusi na bałtyckiej flance NATO”) napisał sam Glen E. Howard. A więc dyrektor Jamestown Foundation, ważnego w Waszyngtonie i opiniotwórczego obecnie konserwatywnego think-tanku, były dyplomata i ekspert od polityki wschodnioeuropejskiej.

Analiza prezentuje nie tylko poglądy nabierające popularności w waszyngtońskich elitach, ale też opinie, wydawałoby się, rewolucyjne w świecie zachodnim. Mówi, że należy wesprzeć Alaksandra Łukaszenkę takiego, jaki jest. Nie zawracać sobie głowy demokracją, wartościami i prawami człowieka. Tylko po prostu otworzyć się na władze Białorusi. Bo inaczej Mińsk padnie szybko łupem Władimira Putina, a nad Bugiem staną rosyjskie czołgi.

 

Jak Tito

Raport stawia prostą i czarno-białą tezę. Według Glena E. Howarda Białoruś jest obecnie najważniejszym państwem w Europie Środkowo-Wschodniej z punktu widzenia równowagi sił i bezpieczeństwa. I albo Białoruś stanie się całkowicie podległa Rosji, albo zachowa wobec niej niezależność. Tutaj Howard zauważa, że białoruskie elity czynią wiele wysiłków, by niezależność utrzymać.

I tak np. w 2015 r. Łukaszenka odmówił Rosji utworzenia bazy dla myśliwców. Mińsk stara się wymuszać na Rosji, by jej lotnictwo przebywało i prowadziło manewry na białoruskim niebie zgodnie z umowami, nie przekraczając limitów czasowych. W dodatku w czasie manewrów wojskowych Zachód-2017 białoruski prezydent, irytując Moskwę, nie zgodził się na zwiększenie rosyjskiego kontyngentu.
Raport skrupulatnie wylicza wszelkie działania białoruskiej władzy świadczące o jej asertywności względem Moskwy. I porównuje sytuację Łukaszenki do pozycji Josipa Broz-Tito w czasach zimnej wojny. Tito udało się „wybić” na niepodległość wobec Stalina i ZSRR. Tyle, że jugosłowiański przywódca znajdował się w diametralnie innej sytuacji.

Po pierwsze Jugosławia była na peryferiach bloku wschodniego, a nie w jądrze ścisłych, strategicznych interesów Moskwy, jak dzisiejsza Białoruś. Po drugie Tito miał względem sowieckiej hegemonii alternatywę ideologiczną (jugosłowiańska wersja socjalizmu) i geopolityczną (był jednym z liderów tzw. państw niezaangażowanych – nie stojących ani po stronie ZSRR, ani NATO w zimnej wojnie).

Tito miał konkretną ofertę dla Zachodu i dla Wschodu. Pierwszym mówił: otwórzcie rynki pracy dla obywateli Jugosławii (co zrobiły RFN i Austria), dajcie nam kredyty i technologie, sprzedawajcie broń (Jugosławia kupowała francuskie i amerykańskie czołgi i samoloty). Od drugich chciał surowców, technologii militarnych i akceptacji dla swojej wersji socjalizmu. Tito doskonale sobie radził w takiej polityce. Ale Łukaszenka to nie Tito. Nie ma żadnej oferty ideologicznej i geopolitycznej, ani dla Zachodu, ani dla Wschodu. Nie potrafi się wybić na niepodległość nawet w kwestiach polityki historycznej i symbolicznej.

Świadczą o tym choćby ostatnie obchody pogrzebu powstańców styczniowych w Wilnie – przemilczane przez rządowe media Białoruskie, w strachu przed reakcjami Moskwy. Białoruski lider nawet nie próbuje budować alternatywy wobec rosyjskich planów „integracji” w przestrzeni posowieckiej. Nie rzuca Putinowi wyzwania ideologicznego, z grubsza zgadzając się na rosyjski model sprawowania władzy. Nieśmiałe próby uciekania przed „rosyjskim światem” (russkim mirem) i okresowo podejmowaną białorusinizację trudno uznać za ofertę ideologiczną budowaną w kontrze do Moskwy.

 

Wartości na bok

Howard dowodzi, że Białoruś zaczęła szukać odnowy relacji z Zachodem po 2014 r. i rosyjskiej agresji na Ukrainie. To prawda, ale poszukiwania były jedynie lekko zmodyfikowaną wersją kanonicznej dla Łukaszenki polityki wahadłowej. Czyli, kiedy Putin dociska, wtedy Mińsk wykonuje gesty wobec Zachodu. Nie po to, by rzeczywiście otworzyć Białoruś, ale po to by pokazać Putinowi, że białoruski lider ma inne opcje.

Ta polityka stała się jednak dawno czytelna dla Rosji i Zachodu. I nieskuteczna. Próbujący podobnych zagrań Wiktor Janukowycz sparzył się na takiej polityce. W momencie przesilenia okazało się, że Rosja zamiast wesprzeć go i pomóc utrzymać władzę, brutalnie realizowała swoje partykularne interesy odrywając od Ukrainy Krym i Donbas.
Łukaszenka prawdopodobnie bardziej przestraszył się zatem losu Janukowycza, niż losu Ukrainy. Czy jednak Janukowycz nie miał ze strony Zachodu oferty? Miał. Na stole leżała umowa stowarzyszeniowa z Unią Europejską, a gdzieś w tle perspektywa przystąpienia Ukrainy do NATO. Łukaszenka nie raz słyszał zaproszenia na szczyty Partnerstwa Wschodniego i je odrzucał. Z trudem zdobył się na pierwsze, ostrożne wizyty w Europie, jak niedawno w Austrii.

Wydaje się, że białoruski prezydent po prostu boi się oferty Zachodu w takiej postaci, jaką mu przez lata przedstawiano. Zarówno Europa, USA, Polska oraz międzynarodowe instytucje finansowe rytualnie powtarzają: kredyty, współpraca i oferta dla Białorusi tak, ale najpierw reformy. Przede wszystkim polityczne takie jak np. wolne wybory.
Upór Łukaszenki przed rozmontowywaniem nomenklaturowej gospodarki i liberalizacją polityczną był niezmiennie odwrotnie proporcjonalny do ulegania wobec Rosji i wpuszczania na Białoruś rosyjskiego kapitału, zacieśniania współpracy służb, czy dania rosyjskim mediom wolnej ręki. Raport Jamestown skupiając się na kwestiach militarnych i strategicznych nie analizuje dostatecznie obecnego stopnia zależności Białorusi od Rosji.

Ta zależność i tak jest już głęboka. Łukaszenka świadomie wiązał się z rosyjskim patronem. Bo Moskwa, w odróżnieniu od USA, czy UE dawała mu osobiste gwarancje bezpieczeństwa i utrzymania władzy. Dopiero sytuacja na Ukrainie uzmysłowiła prezydentowi Białorusi, że Moskwa może mieć plan „B”. Obawiając się tego, Łukaszenka rozpoczął od nowa chocholi taniec, pokazując, jak bardzo stara się wymknąć z objęć wschodniego sąsiada.

Howard postuluje: na bok wartości, zapomnijmy o demokracji. Działajmy w duchu cynicznej „realpolitik”. Niech Polska i USA wesprą Łukaszenkę, bo on jest gwarancją niezależności Białorusi.

Problem w tym, że właśnie tego oczekuje Łukaszenka. By Zachód zaczął formułować taką właśnie ofertę. Wsparcie z zamkniętymi na autorytaryzm oczyma. Ale nie po to, żeby realnie z tego wsparcia skorzystać, ale by nadal kokietować Moskwę. Łukaszenka chce naprawdę pokazać, że tylko jego władza jest gwarancją zachowania lojalności Białorusi. Ale nie niezależności od Moskwy.

Wbrew temu, co opisuje w swoim raporcie Glen E. Howard, białoruski lider nie jest panną na wydaniu uciekającą przed porzuconym kochankiem-tyranem. A raczej jego żoną po przejściach. Czasem obrażoną i skłóconą, czasem uciekającą, ale zawsze wracają do męża.

Michał Kacewicz/belsat.eu