Kolejne rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego są okazją do podejmowania wątku krytyki decyzji polskiego dowództwa z 1944. Parę, paręnaście lat temu miał miejsce istny wysyp publikacji arbitralnie oskarżających dowództwo powstańcze wręcz o świadomą "zbrodnię" na narodzie, czy określających samo Powstanie za „obłęd”. Znamienne, że tego typu produkcji jest dziś mniej (nawet najbardziej zagorzałe ośrodki pedagogiki wstydu nie atakują dziś w kontekście rocznicy polskiej pamięci wprost), choć wątek przewija się tu i ówdzie. W poniższej refleksji pragnę zwrócić na jeden aspekt problemu z perspektywy, poniekąd metahistorycznej, absolutnie nie roszcząc sobie prawa do zabierania głosu w zakresie rozstrzygania kwestii oceny decyzji z 1944. Wyjaśnię przy tym na wstępie, że przyjmuję jako oczywistość, że nie ma w historii tematów tabu oraz należy poddawać krytycznej analizie działania podejmowane w przeszłości przez choćby najwybitniejszych, najszlachetniejszych spośród naszych przodków. Mam oczywiście na myśli krytykę rzetelną, opartą, mówiąc banalnie, na faktach i metodologii, oraz, mówiąc górnolotnie, na poszukiwaniu tego, co zwykło określać się mianem prawdy (abstrahuję tu zatem od bredni na poziomie antypolskiej propagandy tworzonej przez lata przy placu Łubiańskim w Moskwie lub przy ulicy Czerskiej w Warszawie).

Wielu autorów potępiających, nieraz z zadziwiającą łatwością i pewnością siebie, decyzję o Powstaniu, dokonuje dość dziwnego myślowego zabiegu, którego karkołomność i nieprawomocność powinny wydawać się aż nadto oczywiste. Otóż, argumentując przy pomocy wiedzy, będącej wiedzą współczesną, opartą na dorobku kilkudziesięciu lat badań, milcząco, nie wiem – czy nieświadomie, czy nie do końca świadomie – wydają się oni automatycznie przenosić ów stan wiedzy do umysłów ówczesnego polskiego rządu i dowództwa AK. Jest to jakieś dziwne założenie, dla mnie niepojęte, na mocy którego polskie przywództwo z 1944 miałoby być obdarzone jakimś nadzwyczajnym oglądem, dysponować jakąś absolutną wręcz bazą danych, i to zarówno polityczno-militarnych, jak i pozwalających niemalże przenikać przyszłe losy świata. Tymczasem, ażeby móc stwierdzić przynajmniej z przekonującym prawdopodobieństwem, że decyzja o Powstaniu była decyzją zgubną, należałoby wykazać, że podejmujący ową decyzję posiadali przekonujące dane, pozwalające im z takimż samym wysokim prawdopodobieństwem przewidzieć, że zryw jest militarnie i politycznie bezsensowny oraz zakończy się klęską ze wszystkimi jej przerażającymi konsekwencjami. Banałem będzie stwierdzenie, że zarówno poważny historyk, jak i publicysta popularyzator, nie może pracować w oderwaniu od pewnych konkretów. Krytyczna ocena powstańczego zrywu, a w szczególności decyzji o jego podjęciu, musi być poprzedzona rzetelną i kompetentną analizą, wyczerpująco ukazującą wszystkie okoliczności działania, w tym stan wiedzy polskiego rządu w Londynie a przede wszystkim polskiego dowództwa w momencie podejmowania decyzji.

Że Sowieci nie będą chcieli poważnie i czynnie wesprzeć powstania, należało zakładać jako rzecz oczywistą. Czy jednak na pewno można było z góry przewidywać wszystkie decyzje Stalina? Skąd polskie dowództwo miało wiedzieć, że Moskwa zablokuje pomoc z Zachodu i posunie się wręcz do gróźb internowania udzielających pomocy Powstaniu alianckich lotników, którzy zdecydowaliby się wylądować na „wyzwolonym” terytorium? Autorzy piszący o „bezsensowności Powstania” zdają się milcząco zakładać, że Polacy powinni byli wówczas znać cały scenariusz przygotowywany przez Stalina. A przecież on sam takiego konkretnego gotowego scenariusza wcale nie miał! Jest udokumentowanym faktem, że w pierwszych dniach sierpnia zajmował wobec Powstania postawę niejednoznaczną i bynajmniej wcale nie było wiadomo, jakie decyzje podejmie. Dlaczego ci, którzy określają Powstanie jako ,,obłęd”, uznają, że z punktu widzenia powstańczego dowództwa należało przyjąć jako pewnik, że dla Sowietów korzystne będzie wstrzymanie ofensywy i opóźnienie marszu w kierunku Europy zachodniej? O ile w ekspansji imperialnej Rosji (zarówno w wersji carskiej, sowieckiej, putinowskiej) można wskazać na jakieś prawidłowości, to przecież swoje plany modyfikuje ona, biorąc pod uwagę zmieniającą się sytuację, testując działania i obserwując reakcje innych graczy. Cóż rząd w Londynie i dowództwo AK wiedziały na temat dalszych kroków Stalina związanych z zainstalowanym przez niego komunistycznym ,,rządem” w Lublinie? Mniej więcej tyle, ile my w czasie Majdanu w Kijowie wiedzieliśmy o tym, w jaki sposób Putin przez kolejne kilka lat rozgrywać będzie sytuację w obwodzie donieckim. Skąd było wiadomo latem 1944, że reżim zainstalowany przez Sowietów będzie taki a nie inny? Stalin przecież mógł zarówno chcieć powołać Polską Sowiecką Republikę, jak i, przy takim czy innym rozwoju wypadków, mógłby zaakceptować jakąś formę finlandyzacji. Od dawna poważni historycy stawiają tezę, że właśnie temu wydarzeniu, jakim było Powstanie, zawdzięczamy, że rozwój wydarzeń po wojnie nie okazał się dla nas gorszy. Dlaczego ta teza ma przegrywać z wartością zdań obwiniających powstańców warszawskich o „ułatwienie Stalinowi sowietyzacji Polski”?

Co konkretnie, dokładnie polski rząd i dowództwo wiedziało latem 1944 na ten temat podejmowanych przez aliantów ustaleń dotyczących przyszłości Polski i Europy Środkowej, ewentualnie czego konkretnie mogło się spodziewać w tej materii z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem? O ile naiwnością byłoby ze strony polskiego przywództwa wierzyć w jakąś bezinteresowność Zachodu w stosunku do Polski, o tyle przecież miało ono podstawy by zakładać, że interes własny i minimum realizmu wobec zagrożenia sowieckiego nakazywałyby zachodnim aliantom w jakiś sposób wesprzeć polskie aspiracje. Krytycy Powstania akcentują w tym kontekście fakty związane z konferencją w Teheranie (listopad-grudzień 1943) jako przesądzającej losy Polski. Przypomnijmy jednak (co właściwie należy do wiedzy szkolnej, a przynajmniej należało przed kolejnymi ,,reformami oświaty”), że kwestie dotyczące sprawy polskiej, będące przedmiotem tejże konferencji, zostały przed Polakami utajnione. Niezależnie zresztą od tego, ile informacji na ich temat polskie władze by nie uzyskały, konferencja ta nie przesądzała wszystkiego w naszej sprawie ostatecznie, zaś kolejna konferencja, jałtańska, odbyła się dopiero ponad pół roku od wybuchu Powstania.

Ocenianie decyzji sprzed 76 lat z perspektywy wiedzy posiadanej przez nas współcześnie a niedostępnej autorom tychże decyzji, jest dość swoistym uprawianiem historii. Interesujące, że autorzy z aspiracjami i ambicjami, którzy w dobie współczesnego dostępu do informacji nie potrafią określić prawdopodobnego scenariusza na najbliższe dni na Białorusi (skąd, na jakiej postawie?), zarzucają polskiemu dowództwu, że 75 lat temu (w warunkach, w których się znalazło, przy swoim ograniczeniu co do posiadanych danych, w obliczu gry i dezinformacji ze strony aliantów), nie przewidziało, jak w ciągu najbliższych lat potoczy się globalna historia. Pomijam już tak żenujące chwyty w argumentacji, jak wyrywanie z kontekstu jakichś akurat pasujących fragmentów wypowiedzi (w ten sposób można udowadniać wszystko, z powodzeniem robi to Władimir Putin, czego przykładem był jego ostatni „historyczny” artykuł).

Czy na pewno powstańczy zryw 44, jakby chcieli niektórzy, „nie miał najmniejszych szans powodzenia”? Nie jest to wcale oczywiste i co do tego również toczone są przecież poważne spory (nie mówiąc o nieznanych historykom dokumentach, spoczywającym wśród nieodtajnionych archiwów). A swoją drogą, mam wrażenie, że ktoś, kto dziś w kontekście rocznicy Powstania pisze o „kulcie klęski”, ten nie rozumie ani historii, ani Powstania. Ani też nie rozumie Polski.

Chwała Bohaterom!

dr Tomasz Poller