Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: W ukraińskim parlamencie zarejestrowano projekt rezolucji upamiętniającej, cytuję: "ofiary ludobójstwa dokonanego przez państwo polskie na Ukraińcach w latach 1919-1951". Czy może to być pewnego rodzaju odwet na Polsce za tzw. „uchwałę wołyńską”?

Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: Na razie mówimy dopiero o projekcie rezolucji. Jeśli zostanie ona przyjęta, oczywistym jest, że będzie to reakcja na uchwałę naszego Sejmu. Uchwała ukraińska różni się tym od uchwały Sejmu RP, że będzie nieprawdziwa. Polacy mają na swoim koncie winy, a w pewnych wypadkach nawet zbrodnie w stosunku do Ukraińców, jednak te przewinienia w żaden sposób nie kwalifikują się do określenia mianem „ludobójstwa”. Należy więc odróżnić tę polską winę od winy spoczywającej na OUN UPA, bo warto podkreślić, że nie chodzi o cały naród ukraiński, a o pewną grupę. W ludobójstwie na Wołyniu brała bowiem udział zdecydowana mniejszość Ukraińców. Ogólnie, ta sytuacja dowodzi, że... Nieprawdą jest, że prawda wyzwala. W pewnych sytuacjach może ona wyzwalać tylko złe emocje. Reasumując, nasz Sejm nie napisał nieprawdy. Problem polega jednak na tym, że Sejm nie jest instytucją od zajmowania się prawdą bądź nieprawdą, a robieniem polityki. Nasz Sejm najwyraźniej nie potrafi robić polityki, skoro przyjął taką uchwałę. Pewne rzeczy można przewidzieć. I tu proszę wybaczyć pewien brak skromności, ale kilka dni temu opublikowałem tekst, w którym dokładnie przewidziałem, że stanie się tak, jak się najwyraźniej dzieje, czyli że po stronie ukraińskiej pojawi się projekt uchwały. Zakładam, że skończy się nie na oskarżeniu Polski o ludobójstwo, ale oskarżeniu AK. Będzie to tradycyjna metoda wschodniej, sowieckiej szkoły dyplomacji: najpierw eskalacja, potem obniżenie napięcia. Przy czym to obniżenie zawsze jest nie do przyjęcia dla drugiej strony. Jednak strona inicjująca pewne działanie, w tym wypadku- Ukraina, będzie miała podstawy do twierdzenia, że przecież nie przyjęła tej radykalnej wersji. Problem polega na tym, że AK również nie dokonała ludobójstwa. Jeżeli dopuszczała się zbrodni, były to jedynie zbrodnie w odwecie, w żaden sposób nieporównywalne co do skali i intencji. Nie było bowiem intencją AK zamordowanie wszystkich Ukraińców zamieszkujących obszar jej działania. Intencją UPA natomiast było zamordowanie wszystkich Polaków zamieszkujących teren Wołynia. Mamy tu więc do czynienia z fundamentalną różnicą.

Jak w takim razie powinniśmy Pana zdaniem prowadzić politykę historyczną, by dobrze przepracować temat Wołynia?

Przede wszystkim powinniśmy zrezygnować z dwóch skrajnych narracji. Pierwsza to narracja salonowa. W tym modelu staramy się w miarę możliwości nie mówić o Wołyniu, a jeśli już mówimy, to staramy się unikać słowa „ludobójstwo” i bardzo przejmujemy się reakcją strony ukraińskiej. Oczywiście, należy nią się przejmować, ale nie do tego stopnia, by miało nas sparaliżować. A „salon” jest właśnie sparaliżowany reakcją strony ukraińskiej. „Salon” w ogóle jest sparaliżowany reakcją każdego. Prowadząc politykę unijną, jest sparaliżowany tym, co powie Bruksela. Gdybyśmy np. prowadzili politykę zagraniczną z Eskimosami, nasz „salon” bałby się, czy przypadkiem nie rozmrozi im się igloo. Z drugiej strony, gdyby część polskiej prawicy prowadziła politykę zagraniczną na Antarktydzie, to przewoziłaby tam grzejniki, bo po co mamy się przejmować tym, co sobie pomyślą. Wszechogarniająca głupota obydwu stron jest przerażająca. Jesteśmy Polakami i mamy w swojej historii absolutnie doskonały wzorzec pisania uchwał i prowadzenia polityki pojednania. Tym wzorcem jest orędzie biskupów polskich do niemieckich*. Trzeba jednak pamiętać o pewnym szczególe, który często nam umyka- wcześniej obie strony bardzo długo ze sobą rozmawiały. W tym dokumencie mamy bowiem z jednej strony bardzo jasny wykład historii, gdzie polscy biskupi, nie bojąc się reakcji tych niemieckich, przypomnieli winy Niemców- czyli robili to, czego boi się nasz „salon”. Z drugiej strony napisali o tragedii wypędzonych, czyli Niemców, którzy musieli opuszczać tereny dzisiejszej Polski. Innymi słowy, powiedzieli również o polskiej winie, a to z kolei coś, czego bardzo nie chce skrajna prawica w Polsce. Powiedziałbym więc, że w dialogu z Ukrainą powinniśmy nawiązać do listu biskupów, nie zaś do skrajnych i niemądrych stron sporu. Natomiast samemu Prawu i Sprawiedliwości polecałbym przypomnieć sobie, czym jest dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, ponieważ, niestety, bardzo wielu polityków obecnej partii rządzącej o tym zapomina.

Prawo i Sprawiedliwość nieustannie odwołuje się do dziedzictwa politycznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jak wygląda to w praktyce?

W ramach kontynuacji polityki Lecha Kaczyńskiego mogłaby powstać uchwała, która z jednej strony nazywałaby Rzeź Wołyńską „ludobójstwem”, a z drugiej wyrażała ubolewanie z powodu np. polityki narodowościowej II RP, która nie była przecież idealna. I nie byłoby tu żadnej symetrii. Podobnie jak we wspomnianym przeze mnie liście biskupów, gdzie była mowa o obu kwestiach, a mimo to nie było symetrii. Tymczasem napisaliśmy uchwałę, która jest jak najbardziej prawdziwa, lecz politycznie nie przynosi najlepszych skutków. Jedynym krajem, jaki odniesie z tego korzyści, jest Federacja Rosyjska.

*https://oaspl.org/2016/08/02/polska-ukraina-czyli-oas-o-tym-ze-warto-siegnac-do-listu-biskupow/