Coraz więcej małżeństw się rozpada, a statystyki przynoszą mroczne rokowania, dlatego niektórzy wybierają „opcję alternatywną” i żyją na „kocią łapę”, nazywaną ładnie partnerstwem… Czy stworzone przez Was warsztaty „5 minut dla naszego małżeństwa” miały być antidotum na ten kryzys przewalający się przez rodziny?

Marta: Rozmawiając z parami w poradni widziałam coraz większą potrzebę, aby kontynuować naszą pracę. Jednocześnie sami zaczęliśmy dostrzegać jakie wspaniałe owoce w naszym małżeństwie przynosi stosowanie różnych metod i korzystanie z bogactwa doświadczenia innych ludzi, z którego czerpaliśmy wertując różne książki. W naszym związku dzięki różnym „metodom” i było coraz mniej konfliktów, więcej radości i pokoju, słowem rodziło się całe morze pozytywnych uczuć, przez co łatwiej było nam podejmować trudy codziennego życia i nowe wyzwania. I w końcu doszliśmy do wniosku, że skoro nam ta wiedza daje tyle dobra, to musimy się z tym podzielić, jednak nie tylko z narzeczonymi, ale już tymi, którzy wkroczyli w małżeństwo i czasami opadają z sił. Jednocześnie chcieliśmy, aby te spotkania miały krótką i treściwą formę. Na razie organizujemy te spotkania przy parafiach, ale planujemy kiedyś wejść z nimi do różnych kawiarenek.

Arek: Na kursie dla narzeczonych wciąż mieliśmy wrażenie, że mamy za mało czasu, że tyle rzeczy nie zostało powiedzianych. Nie da się niektórych tematów przepracować w czasie jednego weekendu! Stąd pomysł, aby zorganizować coś dodatkowego. Jednak sama idea zrodziła się, kiedy byliśmy na rekolekcjach oazowych. Rozmawialiśmy ze znajomą, która opowiadała o takich spotkaniach organizowanych w kawiarni, na które trzeba się rok wcześniej zapisać, bo miejsca są z wyprzedzeniem rezerwowane. To dało nam do myślenia, że takie warsztaty są bardzo potrzebne. I ten temat dojrzewał w nas przez siedem lat.

To sporo czasu…

Marta: Kiedy już długo coś chodzi nam po głowie to znaczy, że to jest częścią nas i naprawdę się w to zaangażujemy na całego.

Czy jednak naprawdę wystarczy pięć minut, by odbudować małżeńska relację?

Marta: Tak, ale pięć minut pomnożone przez trzy razy w ciągu dnia i siedem dni w tygodni. Tak, uważamy że jeżeli te pięć minut nie jest „zrobione” na odczep się to czasami ten czas jest piękniejszy niż wiele innych godzin.

Arkadiusz: Przy trójce dzieci to czasami jest walka o to, aby znaleźć nawet te pięć minut. Pamiętam jak kiedyś usiedliśmy na to nasze „pięć minut”, aby pobyć ze sobą, a wtedy podszedł do nas syn i prosto z mostu zapytał: „Czy rodzice przypadkiem nie powinni zajmować się swoimi dziećmi?”….

Marta: No właśnie, bardzo często wspólne chwile są przerywane przez dziecko i tysiące innych „niecierpiących zwłoki” rzeczy… Dlatego przez te „5 minut dla naszego małżeństwa” chcieliśmy pokazać, że ważne jest planowanie spotkania, pomimo tego, że mieszka się pod jednym dachem.

Arek: Zostawianie tego spotkania na ostatnią chwilę dnia, kiedy dzieci są już w łóżkach często nie wypala, bo rodzice są już tacy zmęczeni, że myślą tylko o jednym – aby jak najszybciej się położyć. A to „5 minut” dla siebie nie powinno być czymś dodatkowym i robionym na siłę, ale najważniejszym czasem.

Mówicie, że nie tyle znaczenie ma ilość czasu, co jego jakość. Czym musi być więc wypełnione te „pięć minut”, aby przynosiło korzyści dla związku?

Marta: Każde małżeństwo jest inne, dlatego dla jednej osoby dobrze spożytkowany czas to będzie wspólna herbata, dla drugiego to będzie przytulenie się, dla kolejnego to będzie wspólny spacer, a jeszcze dla innego pięknie przyniesiona kawa… Czyli taki czas trzeba wypełnić nie jednym pomysłem, ale zapytać się, co trzeba zrobić, aby druga osoba odczytała to jako wyraz miłości. I im z większym trudem przychodzi dana rzecz, tym wyraźniej pokazuje się tym miłość. I kiedy pomimo całego zagonienia człowiek się zatrzyma i porządnie zastanowi jak sprawić przyjemność tej drugiej osobie, a potem jeszcze rzeczywiście wprowadzi to w życie to będzie to naprawdę dobrze wykorzystane pięć minut życia. I jeżeli po pięciu, dziesięciu latach małżeństwa ta druga osoba robi takie rzeczy to przekazuje sygnał, że naprawdę jej zależy… I wtedy można być atrakcyjnym dla drugiej osoby przez wszystkie lata małżeństwa – bo to zachwyca – zatrzymanie się w biegu, aby pokazać tej osobie uczucie w formie, w jakiej ona tego potrzebuje.

Skąd jednak w tym zagonionym świecie, gdy każdy ma tysiące rzeczy na głowie znaleźć jeszcze wciąż świeże pomysły na okazanie drugiej osobie czułości?

Arek: Ściana nieodnawiana czarnieje i wtedy trzeba znowu pomalować ją na biało, a im więcej nagromadzi się zaniedbania w małżeńskiej relacji, tym bardziej trzeba się później „natrudzić”.

Marta: Skąd brać te pomysły? No właśnie z zatrzymania się! I my chcemy się zatrzymać razem z innymi małżeństwami. Pracując z dziećmi w domu i lubiąc zagłębiać się w zagadnienia dotyczące małżeństwa, często natrafiam na książki, gdzie znajduję pomysły. I próbuję przelać to do naszego małżeństwa. Trzeba także zrozumieć samego siebie, bo jeżeli znam swój temperament , język miłości, którym się posługuję, to tym łatwiej zrozumiem potrzeby swoje i tej drugiej osoby. Wtedy w końcu zaczynamy się otwierać na poszukiwanie jak możemy sobie okazać miłość mając takie, a nie inne temperamenty. Jednocześnie poszerza się pole naszej wzajemnej akceptacji. Kiedy ludzie zaczynają w taki sposób myśleć ten związek zaczyna, tak jak Pan Bóg obiecał, stawać się małym Edenem. I wtedy chociażby wszystko na zewnątrz się waliło, to jak zamykam drzwi naszego domu i jesteśmy razem z mężem, to znajdujemy się w naszym małym Edenie!

Prowadzicie „5 minut dla naszego małżeństwa”, ale jak swoje „pięć minut” mogą wprowadzić pary, które nie mogą uczestniczyć w spotkaniach…

Marta: My nie jesteśmy do tego konieczni, bo jeżeli ktoś ma dobra wolę, to ma wszystko. My tylko wskazujemy, pokazujemy źródło, a potem ludzie idą swoją drogą, także po to, aby świadczyć innym, aby im pomagać. To, co my opowiadamy nie jest nasze poza paroma rzeczami, ale tutaj czerpiemy z natury, a ona jest Bożym dziełem. Robimy to w całkowitym wolontariacie, bo robimy to dla Boga i ludzi, którzy chcą z tego skorzystać. My sami przechodziliśmy przez różne etapy. Oboje pochodzimy z rozbitych rodzin.

Często jednak osoby poddają się, twierdząc, że wszyscy w ich rodzinie rozwodzili się i oni także nie są w stanie się temu przeciwstawić… Że to przechodzi z pokolenia na pokolenie…

Marta: I my pokazujemy, że to czego doświadczamy dobrego w naszym małżeństwie jest w znacznej mierze zasługą wspaniałego Boga, dlatego każdy może z tego skorzystać.

Arek: Trzeba wyjść poza ten schemat, że ja taki już jestem. Nie! Jeżeli jest coś złego to trzeba chcieć to zmienić.

A jak Wam się udało odbić od tego rodzinnego schematu?

Marta: Odbiliśmy się spotykając na swojej drodze ludzi, którzy przez swoje świadectwo pokazali nam prawdę o człowieku. I wtedy wlało się w nasze serce pragnienie, aby budować małżeństwo zgodnie z zamysłem Pana Boga i skończyło się życie według stwierdzenia, „że tak już musi być”. I teraz naszym celem jest pomaganie w tym innym.

Jaki jest więc ten Boży zamysł?

Zamysłem Boga jest zbawienie człowieka. A stanie się to wtedy, gdy ten na maksimum wykorzysta swoje powołanie zgodnie z zamysłem Bożym. Małżeństwo jest jednym z powołań, dlatego Bóg na różne sposoby i przez różnych ludzi podpowiada jak odnieść sukces na drodze bycia żoną czy mężem.

Czy jest więc możliwe, aby małżeństwo było fascynującą drogą, a nie tak jak często pokazują to media, ciągłym znojem i źródłem frustracji?

Marta: Tak, znój i rutyna jest zazwyczaj dlatego, że ludzie stają się w małżeństwie egoistami, przed czym ostrzega Kościół.

I później podpowiada nam świat, ze najlepiej „zrobić skok w bok” i poszukać szczęścia gdzie indziej…

Marta: Bo jeżeli w tym małżeństwie nic się nie dzieje poza zarabianiem pieniędzy to tam nuda jest od wejścia do drzwi balkonowych. Ale tak jest tylko przez to, że już małżonkowie nie odkrywają swojego wnętrza przed samym sobą jak i przed tym drugim.

Arek: I wtedy przychodzi trzecia osoba, znowu czują „dreszczyk” i idą w tą relację….

Marta: Jednak ten nowy związek wali się szybciej niż za pierwszym razem… Też po to organizujemy nasze spotkania, aby pokazać, że małżeństwem rządzą pewne prawa. Wcześniej czy później każdy doświadcza jakiegoś znudzenia współmałżonkiem, ale błąd będzie polegał na tym, że zacznie się temu uczuciu poddawać.

Czyli wtedy należy nacisnąć przycisk „stop”, aby nie zabrnąć w ślepy zaułek?

Marta: Tak.

Co u Was się sprawdziło w takich momentach?

Arek: Zaskoczenie drugiej osoby. Na przykład czegoś długo nie robiłem – na przykład nie siadaliśmy przy herbatce. Zapraszam wtedy żonę, abyśmy tylko my „ucięli” sobie romantyczna pogawędkę. Tak jak w pewnej książce „Jak uwieść własną żonę”. .. Z zaskoczenia należy zrobić coś, czego dawno się nie robiło.

Marta: U nas także wypaliło poznanie swoich języków miłości i temperamentów. Na przykład wiem, że osobą zapraszająca na randki jestem ja. I to powoduje, że stajemy się zespołem, każdy jest odpowiedzialny za swoją działkę. Małżeństwo jest też wspaniałą szkołą pokory, bo muszę niejednokrotnie przyznać, że ta druga osoba robi coś lepiej. I to uczenie się siebie nawzajem jest przygodą na całe życie.

Co proponujecie parom, które przychodzą na spotkania „5 minut dla naszego małżeństwa”? Jakie tematy uważacie za kluczowe?

Marta: Po pierwsze zrozumienie, że on i ona są inaczej stworzeni, ale mają taką samą godność, dlatego nie muszą obawiać się tego odkryć. Pokazywanie, że te różnice mają nas łączyć, a nie dzielić. Potem staramy się stworzyć najlepszy plan wykorzystania tego. Tematy, które poruszamy są tematami z życia codziennego – my i dzieci, my i teściowie, a także poruszamy tematy związane z modlitwą i sakramentami, a potem przechodzimy do „narzędzi” budujących małżeńską więź, czyli różnego rodzaju „randek –budowlanek”, przez „kontrakt małżeński”, po „motyle” i „bank dobrych doświadczeń”, które mają im pomóc pewne rzeczy wprowadzić w życie i zachęcić do literatury dla małżeństw, w której takich pomysłów jest wiele.

Czy spotkaliście się ze świadectwami osób, którym coś nie wychodziło w małżeństwie, a przez to, co im proponowaliście zostało to odbudowane?

Marta: Tak, miałam w poradni parę, z którą długo pracowałam i pod koniec wspólnej pracy uwielbiałam na nich patrzeć, bo tak się zmieniła ich relacja, ktoś inny z kolei napisze e-maila z podziękowaniem. I teraz znowu jesteśmy zbudowani, bo niedługo będzie kolejne spotkanie i bez większych problemów lista uczestników się już zamyka. Wiemy, że to nie jest nasza zasługa, ale działania Ducha Świętego. Dla ludzi też jest ważne to, że mogą dotknąć małżeństwa „z krwi i kości”. Oni nas tak duchowo „dotykają” , bo my przychodzimy jako zwykli ludzie, którzy wielokrotnie już upadli. I pomimo tych upadków Pan Bóg nam błogosławi. Wiemy, że niektóre nasze najlepsze pomysły na budowanie więzi rodziły się właśnie z naszych pomyłek, z tego, z czym sobie nie radziliśmy. Dlatego przekonujemy, że inni też mogą „przekuć” swoje porażki w coś pięknego. Pokazujemy, że kryzys może być tak naprawdę momentem zwrotnym.

Arek: Najbardziej zdziwiło mnie jedno pytanie z poradni: „A to się tak da żyć?”… Bo ludzie są bardzo przyzwyczajeni do rozwodów, są wielokrotnie przekonani, że już tak musi być, bo się nie da inaczej. Nie! Właśnie da się inaczej i to chcemy ludziom pokazać.

Czyli kryzys nie musi kończyć się rozwodem?

Arek: Ludzie czasami podchodzą do kryzysu bardzo powierzchownie – kryzys to kryzys i musi skończyć się porażką…

Marta: Bardzo często przyczyną wycofania się jest egoizm: „Jak mogłaś mi to zrobić! Ja wiem, jak ty masz mnie uszczęśliwiać! ”… A my na spotkaniach dla małżeństw zachęcamy osoby, aby zadały sobie pytanie, czy je łatwo kochać. Niestety ludzie, którzy są na początku drogi miłości ciągle oceniają drugą osobę.

Czyli skupiają się na wymaganiach… Pamiętam zdanie z jednego wykładu na temat małżeństwa, że w związek małżeński powinno się wchodzić dopiero wtedy, gdy człowiek chce obdarzyć drugą osobę miłością, a nie dlatego, że jest mu z tym drugim/drugą dobrze… Jednak przecież każdy chce, żeby w związku było mu miło…

Marta: I stąd biorą się postawy antykoncepcyjne i rodziny dwa plus jeden. I pojawia się coś takiego, o czym mówił Gregory Popcak - tchórz małżeński, polegający na tym, że jedna osoba czeka, aż ten drugi zacznie się zmieniać, a jak on zacznie to ja też coś zrobię...

Pamiętam taki schemat w którym Bóg jest „na górze” i im bliżej Boga są małżonkowie to tym bliżej są siebie nawzajem…

Arek: Od Nowego Roku założyłem tabelkę z fragmentami z Pisma Św. na rano i wieczór, aby przeczytać w ciągu roku całe Pismo Św. i po jakimś czasie żona powiedziała, że przez to czuje się bezpieczniejsza w naszym związku, kiedy ja czytam Pismo Św. I to nas zbliżyło.

Marta: Pamiętam jak kiedyś Arek podjął się postu o chlebie i wodzie, a ja się wtedy bałam, że jak będzie głodny to będzie znerwicowany i nie do zniesienia (śmiech), a potem okazało się, że to był najpiękniejszy czas… I ten czas owocuje do dzisiaj… Ten rozwój, który wtedy zaistniał, dzisiaj owocuje. To jest tak jak z sadzonkami, które potem dorastają… My sobie nie wyobrażamy, aby budować tylko małżeństwo na wiedzy psychologicznej, ponieważ stwierdzamy, że to jest z góry skazane na niepowodzenie, ponieważ „niedokarmianie” sfery duchowej powoduje trupa we wszystkich innych sferach.

Czyli nie wystarczą techniki?!

Marta: Nie! Potrzeba Boga, który współpracuje z człowiekiem. Często zadaję pytanie w poradni: „Czy sakrament małżeństwa biorą Państwo podczas Mszy świętej?” „Czy Państwo się wyspowiadają? I na końcu pytam: „Czy będziecie się razem modlić podczas Mszy świętej?”. A oni oczywiście na wszystkie te pytania odpowiadają twierdząco. I potem zadaję kolejne pytanie: „Jakie jest Państwa uczestnictwo we Mszy św. obecnie, jak wygląda Wasza spowiedź, czy Państwo się razem modlą?” I na dziewięć na dziesięciu par wtedy utyka i intensywnie myśli. Bo jeżeli chodzi tylko o psychologię to jeszcze tutaj często wchodzi egoizm, aby dowiedzieć się rzeczy, które sprawią, że nam razem ze sobą „będzie fajnie”. Ale po drodze też jest „niefajnie”… I Boga potrzeba w każdej chwili małżeństwa, bo jak jest dobrze to możemy powiedzieć: „Panie, dzięki ci”, a jak przyjdą trudniejsze momenty to możemy zawołać: „Panie ratuj!”.

Bo w małżeństwie zawsze są „schody” i to co jest piękne kosztuje?

Marta: Oczywiście!

Arek: I tutaj też pytamy: „Co jeżeli nie byłoby Pana Boga w małżeństwie?” Niektórzy odpowiadają, że dziesięć razy, by odeszli od swojego współmałżonka. Czasami są sytuacje, gdy czuję się sfrustrowany, zraniony, mam wszystkiego dość i jeżeli nie ma w moim życiu Boga to trzaskam drzwiami i odchodzę… A tutaj należy dać przycisk „stop” i zapytać się, jakby postąpił Jezus.

A jakby postąpił Jezus?

Pan Jezus zawsze reagował z klasą. Jeśli się nawet unosił i gniewał, to nigdy przy tym nie grzeszył. I oceniał postępowanie, a nie człowieka. Dawał wskazówki jak zachować się w danej sytuacji, podpowiadając zawsze dobre rozwiązania. Nie stosował półśrodków , nie manipulował ludźmi szukając poklasku i zysku dla siebie. Stawiał granice. Zawsze będąc przy tym pełnym wyczucia i taktu. Opowiadał się po stronie prawdy.

Jeden mój znajomy stwierdził, że małżeństwo w siedemdziesięciu procentach składa się z przebaczenia…

Marta: Tak, przebaczenie jest pięknym darem…. I można je wymodlić, ale tylko współpracując z łaską, bo łatwiej przebacza człowiek, który sam wie, ile mu jest wybaczone, tak jak w biblijnej przypowieści.

Po licznych rozmowach w poradni, a także własnych zmaganiach i upadkach, jaki „przepis” dalibyście na szczęśliwy związek?

Arek: Łaskę Bożą.

Marta: Życie sakramentalne, w tym także częste przystępowanie do spowiedzi, wspólną modlitwę, a następnie troskę o pozyskiwanie wiedzy na temat psychologicznego budowania małżeństwa. Wymaganie od siebie i chęć dowiadywania się od innych, co zrobić, aby było piękniej, aby było więcej miłości, więcej zrozumienia…

I to wystarczy?

Bóg buduje na naturze. Na tej naszej ułomnej szczególnie. Bogu i sił i pomysłów wystarczy na zbudowanie niepowtarzalnego małżeństwa. Pytanie tylko, czy tym dwojgu będzie się chciało z Nim współpracować i od siebie samych wymagać. Oby się chciało….

Rozmawiała Natalia Podosek

Arkadiusz Franczak: z wykształcenia i z zawodu informatyk; absolwent Studium Teologii Rodziny, nauczyciel amerykańskiej metody rozpoznawania płodności; interesuje się tematyką małżeńską i rodzinną, sytuacjami kryzysowymi. 

Marta Franczak: z wykształcenie specjalista public relations, doradca rodzinny; od 8 lat pracuje w Katolickiej Poradni Życia Rodzinnego. Wspólnie z mężem od trzech lat prowadzą spotkania dla narzeczonych, a od dwóch lat warsztaty dla małżeństw; szczęśliwi rodzice trójki dzieci, dwóch synów i córki.