Podróż samolotem z Aten do Tesaloniki jest komfortowa, ale dalsza droga z Tesaloniki do Tripiti przypomina warunki, w jakich podróżowali nasi przodkowie.

W Tesalonice należy przenocować, żeby rano wsiąść do autobusu, który o trzeciej godzinie dowiezie nas do Tripiti, przystani na pustynnym brzegu zalewu, dokąd przypływa niewielki statek z Atosu. Droga jest malownicza, przez góry porośnięte ostrymi krzewami, pełna serpentyn. Autobus trzęsie niemiłosiernie. Wszyscy pasażerowie to mężczyźni, pielgrzymi lub robotnicy monasterów, którzy jadą ze swoich domostw do miejsca pracy, przecież dla kobiet wjazd na Atos jest zakazany. Ponieważ obecnie jest mało mnichów (na całym Atosie mieszka 1200 mnichów, podczas gdy w średniowieczu liczba mnichów sięgała 20000), nie mogą oni poradzić sobie sami z wielkimi gospodarstwami monasterów, więc zatrudniają okolicznych mieszkańców, którzy pozostawiają swoje rodziny poza granicami półwyspu. Nie wszyscy pasażerowie są robotnikami. Są też pielgrzymi. Poza mną jest dwóch cudzoziemców, protestanckich studentów teologii, którzy podczas nauki w Tesalonice chcą zapoznać się ze źródłem prawosławnej mistyki, z Atosem. Podróżni prowadzą ożywione rozmowy, niepozbawione wschodniej bezpośredniości. Uwagę jadących przyciąga mój strój, stąd pytania: „Papa? Papa? Ortodoksos papa?”, co znaczy, czy jestem prawosławnym duchownym. „Skąd? Po co jadę? Jak tu trafiłem? Czy długo będę na Atosie?” – trudności językowe nie pozwalają na rozwinięcie się naszej rozmowy.

Po drodze przejeżdżamy przez Stagirę, miejsce urodzenia Arystotelesa. Teraz jest to niewielkie miasteczko, które i dawno temu na pewno nie było większe. Kręty zjazd i autobus jest już nad brzegiem zalewu, wzdłuż którego jak długi rękaw ciągnie się półwysep Atos. Coś woła, żeby jak najszybciej tam trafić. Trzeba jednak jeszcze poczekać. Najpierw Ierissos, miasteczko, skąd łódkami można dopłynąć do północnego brzegu półwyspu. Zwykle jednak pielgrzymi jadą do Tripiti, przystani na pustynnym brzegu zalewu, dokąd dopływa statek, żeby wieść pielgrzymów wzdłuż południowego brzegu.

W końcu płyniemy po iskrzącym się morzu w dół pustynnego półwyspu, który tylu stęsknionym duszom wydawał się być rajem. W naszych czasach serce też szybciej bije, gdy zbliżamy się do brzegu.

Przypominam sobie czytany w dzieciństwie wiersz pewnego mnicha, który całe lata marzył o tym, by znaleźć się na Atosie:

Znowu mocno bije serce,

Znowu żyję, młody jestem,

Znowu duch płonąc się rwie

Do tych tajemnic pełnych ziem.

Gdzie przyroda tak łaskawa,

Tak przyjemny lasów cień,

Gdzie w błękicie jasnego nieba

Płynie dzwonów pieśń.

Pieśń dzwonów na Atosie nie płynie. Atos nie ma dużych dzwonów, są natomiast drewniane semantrony. Niekiedy uderza się w zwykłą drewnianą deskę. W ogóle na Atosie wszystko jest starożytne i surowsze niż może to sobie wyobrazić ktoś, kto tam jeszcze nie był. Przyroda natomiast rzeczywiście jest łaskawa, a niebo zawsze jest błękitne. Moje serce też mocno biło, gdy brzeg Atosu, jak w panoramie, przesuwał się obok płynącego statku.

Oto surowa wieża, jakby strzegąca ciszy półwyspu. Cały czas kręty brzeg, a potem pierwsze monastery. Najpierw statek przepłynie obok monasteru Kastamonitu, potem Dochiariu, Ksenofont i w końcu rosyjski monaster. Potem Kseropotamu i miasteczko Dafni, skąd zwykle po przenocowaniu pielgrzymi udają się do stolicy Atosu, do Karies, gdzie każdy powinien przedstawić swoje dokumenty, zarejestrować się i otrzymać od Świętego Kinotu, czyli Rady Zarządzającej wszystkimi monasterami, dokument dający prawo pobytu w monasterach w ciągu określonej liczby dni. Na dokumencie znajduje się pieczęć z przedstawieniem Matki Bożej, patronki Atosu, nazywanego cząstką Bogurodzicy.

Zaczynam swoją podróż nie od Dafni, a z monasteru św. Pantelejmona, w którym spędzam pierwszą noc na Atosie. Trudno przekazać uczucia, których doświadcza pielgrzym, gdy pierwszy raz stanie na atoskiej ziemi. Zapach morza. Statek zatrzymuje się. W towarzystwie kilku pielgrzymów wspinam się kamienną drogą do świętej bramy i dalej przez kilka innych bram do „katolikonu”, soboru znajdującego się w centrum głównego podwórca. Kończą się nieszpory. Nieszpory są odprawiane równocześnie w soborze i w domowej cerkwi, znajdującej się na górnym piętrze domu zakonnego, gdzie można dostać się przez szereg korytarzy i wiszących balkonów. Monaster św. Pantelejmona jest uważany za grecko-rosyjski i dlatego nabożeństwa są w nim odprawiane po grecku i starosłowiańsku.

Przełożony monasteru, o. Iljan, przyjmuje mnie bardzo radośnie, ale rano trzeba koniecznie udać się do Karies („Karieju”, jak mówią rosyjscy mnisi), celem załatwienia wszystkich formalności dalszego pobytu na Atosie. Nocuję w monasterze, lecz długo nie mogę zasnąć. Siedzę na balkonie i zachwycam się widokiem nieogarnionego morza, widocznego spoza wysokich murów, dachów i kopuł cerkiewnych. Widok wspaniały i prawie fantastyczny. Morze porusza lekka bryza, widać złoty pas zachodzącego słońca. Zaczyna się noc. Gdy zachodzi słońce, na Atosie zaczyna się dzień i od tego momentu zaczyna się rozkład godzin pracy i nabożeństw.

Nie jestem w stanie przekazać wszystkich szczegółów mojej pielgrzymki po atoskich monasterach. Postaram się oddać te wrażenia, które pozostały po kilku dniach pobytu na świętym półwyspie.

Zdumiewa widok monasterów na Atosie. Z zewnątrz przypominają one twierdze. W rogach baszty. Mury obronne zakończone zębami przeznaczonymi do obrony. Poza murami obronnymi widać sobór – katolikon – który we wszystkich monasterach zajmuje centralne miejsce, w środku podwórca. Wokoło budynki klasztorne. Niekiedy ten podwórzec jest tak mały, że sobór po prostu tonie pośród otaczających go budowli i wtedy bywa całkowicie niewidoczny, jak na przykład w malowniczo położonym na urwisku nad samym morzem monasterze Stawronikita lub w przypominającym tybetańską twierdzę monasterze Simonopetra lub wspaniałym Agiou Pawlou. Te monastery wyglądają jak średniowieczne twierdze.

Nie przeszkadza to jednak szczególnemu charakterowi katolikonów. Ich mrok pogłębia nastrój. Bogactwo ikonostasów, mnóstwo ikon i ogromnych „chorosów”, czyli pozłacanych żyrandoli, wypełniających całą przestrzeń nawy, wywołują wrażenie takiej pełni, że człowiek jakby trafiał w jakiś nierealny złoty sad, w jakiś jaśniejący dwór nierozpoznawalnych w mroku przedmiotów.

Jeszcze jedna osobliwość atoskich katolikonów: wszystkie są niewielkie i jeszcze taki szczegół, że nie licząc prezbiterium, dzielą się na trzy równe części: hyponarteks, narteks i nawę, czyli główną część cerkwi. Te trzy części atoskich cerkwi (prezbiterium jest czwarte) wywołują wrażenie niewielkich oddzielnych pomieszczeń, odpowiadających różnym stopniom mistycznej drabiny, stopniowo wprowadzającej do wewnętrznego miejsca świętego, prezbiterium jako Święte Świętych.

W hyponarteksie, jako najbliższym światu, na ścianach często znajdują się motywy z Apokalipsy nie bez wpływu ilustracji Dürera, temat nieznany w malarstwie cerkiewnym, który pojawił się pod wpływem Reformacji. Szczególnie interesujące są apokaliptyczne motywy w hyponarteksie Iwironu. Przy wejściu z hyponarteksu do narteksu często stoi naczynie z wodą święconą.

Narteks (pritwor) jest zwykle takiej samej wielkości jak i nawa. Tu odprawia się litję, powieczerze i niektóre inne nabożeństwa. Dlatego wokół ścian stoją stasidie, jak i w samej nawie, a ściany są całkowicie pokryte freskami lub ikonami. Nie jest to już budzący bojaźń świat Apokalipsy, jak w hyponarteksie, lecz Chrystus i święci, gdyż już w narteksie objawia się niebo. Jest też interesujące, że z hyponarteksu do narteksu i z narteksu do nawy, jak i z nawy do prezbiterium, prowadzą trzy bramy i jak przy królewskiej bramie ikonostasu wszędzie wiszą ikony Chrystusa i Bogurodzicy, przez co ma się wrażenie, że zawsze jakby wchodziło się do prezbiterium, przechodząc z jednej części cerkwi do drugiej. W bizantyjskich świątyniach początkowo właśnie centralną bramę, prowadzącą z narteksu do świątyni, nazywano królewską i nad nią zachowały się najbardziej interesujące starożytne mozaiki. Najstarsze przedstawienie na Atosie, z XI wieku, zachowało się nad główną bramą prowadzącą z narteksu do nawy w monasterze Watopedi.

Wyróżniającą cechą samej nawy, która nie jest większa od narteksu, jest ogromny „choros”, czyli złota obręcz, zajmująca całą środkową część pomieszczenia, ze świecami oraz przedstawieniami dwunastu apostołów i ikonami dwunastu świąt, co symbolizuje Chrystusa jako Światłość świata. W nawie, jak i narteksie, pod ścianami stoją stasidie pozwalające stać, opierając się i siedzieć podczas długich nabożeństw. Nie ma wydzielonych miejsc dla chórów. Prezbiterium nie ma ambony, niekiedy jest o jeden stopień wyższe od nawy, jak i często nawa jest wyższa o jeden stopień od narteksu.

Ikonostasy na Atosie są wysokie. Górny rząd jest lekko nachylony, święci dosłownie wychodzą z ikon, niebo nachyla się nad ziemią. Przed głównymi ikonami, często w złotych i srebrnych sukienkach, stoją ciężkie świeczniki, podobne do trikirionów (każdy ma po trzy świece), ale są one rzadko zapalane. Często płonie na szczycie ikonostasu tylko jedna opuszczana lampa mająca kształt krzyża, z dwoma świecami na krańcach, i cała świątynia tonie prawie w absolutnej ciemności, zwłaszcza podczas jutrzni odprawianej przed wschodem słońca.

W ogóle wewnętrzny wystrój cerkwi z jej złotym „chorosem”, wiszącym na metalowych łańcuchach, jakby na wspaniałych promieniach, zstępujących z różnych stron, z nachylonym ikonostasem, z mnóstwem małych ikon, spoza których, jak zza murów miejskich, Bogurodzica podnosząc ręce, modli się za całą ludzkość (stałe miejsce w absydzie, które zajmuje „Panagia” we wszystkich greckich cerkwiach) i Pantokratorem w kopule nad nawą – sprawiają wrażenie czegoś nie z tego świata, nierealnego i prawie niemożliwego, a jednak istniejącego i ogarniającego rajskim spokojem każdego, kto wchodzi do tego „nieba na ziemi”.

Jeśli chodzi o nabożeństwa na Atosie, to one też mają swoje niepowtarzalne osobliwości. Po pierwsze, Atos nie tylko swoje nabożeństwa reguluje według własnej reguły, ale także godziny pracy na Atosie są inne niż w świecie. We wszystkich monasterach, poza Watopedi, który wprowadził czas europejski, dzień zaczyna się od zachodu słońca. W zależności od tego nabożeństwa zaczynają się w różnych godzinach, o pierwszej, drugiej lub trzeciej godzinie nocy. Na jutrznię wszyscy bracia schodzą się do katolikonu. W dni powszednie przeważają czytania, bardzo wyraźne, bez śpiewów, prosta recytacja (takie czytanie pozostało do dzisiaj we wspólnotach staroobrzędowców). Jest jeszcze jedna cecha, która łączy nabożeństwa na Atosie ze starobrzędowymi: rola kapłana w nabożeństwach na Atosie jest znacznie mniejsza niż we współczesnej praktyce cerkiewnej. Wszystkie nabożeństwa, poza Świętą Liturgią, na Atosie przebiegają bez stałej obecności kapłana. Na nieszporach i jutrzni kapłan zakłada epitrechelion, który stale wisi przy królewskiej bramie, tylko w tym celu, żeby wygłosić ektenie, i zaraz po niej zdejmuje epitrachelion i staje, jak każdy inny mnich, w swojej stasidii. Wielu mnichów nie ma święceń kapłańskich i żyje poza monasterami w pustelniach, gdzie sami sprawują wszystkie nabożeństwa w swoich niewielkich cerkiewkach (każda pustelnia ma taką cerkiewkę), a tylko na Liturgię gromadzą się w monasterze. Tu znowu pewna osobliwość: ponieważ jutrznię i nieszpory w monasterach odprawiają wszyscy bracia w katolikonach, a Liturgia w dni powszednie nigdy nie ma miejsca w katolikonie, a w jakiejś małej cerkwi, których w każdym monasterze jest kilka i to w różnych miejscach, to bracia po wspólnej jutrzni rozchodzą się do różnych cerkwi dla odprawienia Liturgii, która jest sprawowana w małych grupach w intymnej atmosferze. Tak bywa często na przykład w Wielkiej Ławrze. Nawet jeśli jest sprawowana tylko jedna Liturgia, to jest ona odprawiana w jakiejś małej cerkwi i nie wszyscy biorą w niej udział. Po wspólnej jutrzni i pierwszej godzinie część braci rozchodzi się do swoich zajęć.

Jeszcze jedno: nie zauważyłem, żeby na Atosie kiedykolwiek miała miejsce koncelebra. Teoretycznie Atos uznaje koncelebrę, ale niezwykle rzadko ją praktykuje. Na przykład w święto Podwyższenia Krzyża w Watopedi bardzo uroczyste czuwanie i Liturgię w obecności wszystkich braci odprawiał tylko jeden kapłan. Na drugi dzień, w monasterze Agio Pawlo podczas rekolekcji dla braci igumen nie odprawiał, a jedynie przyjął komunię w prezbiterium, a wszyscy pozostali przyjmowali ją przy królewskiej bramie. Znowu odprawiał tylko jeden kapłan.

Szczególny indywidualizm życia monastycznego na Atosie sygnalizują też zachodni pisarze, którzy odwiedzali półwysep, uważając, że jest to pewna szczególna cecha greckiego monastycyzmu.

Ten sam indywidualizm ma też miejsce w śpiewie cerkiewnym. Atos nie zna chórów. Podczas uroczystego całonocnego czuwania kanonarcha z księgą w rękach cały czas chodzi od prawych do lewych stasidii, przed którymi stoją pulpity, do których podchodzą po kolei mnisi, śpiewając solo pod czytania wykonywane przez kanonarchę. Śpiew jednego hymnu może na Atosie trwać prawie pół godziny (między słowami tekstu są wstawiane tak zwane „popiewki”), zawsze wykonuje go jeden mnich, co sprawia wrażenie całkowitej improwizacji. Jest to jakby przedłużenie daru Pięćdziesiątnicy, „mówienie językami”, pozaracjonalnym językiem poezji. W ogóle świąteczne nabożeństwo, na którym miałem szczęście być obecnym w Watopedi, sprawiało wrażenie jakieś pełnej radości improwizacji. Jeden mnich czytał psalm, inni śpiewali, jeszcze ktoś ustawiał świece, zapalał je i gasił (jaką należy mieć wprawę, żeby w odpowiedniej chwili zapalić wielki choros!), ktoś wychodził na środek i czytał homilię jakiegoś Ojca Kościoła, i to kilka razy w ciągu nocy, jeszcze jakiś mnich czytał synaksarion… W ogóle nikt nie trwa w indywidualnej modlitwie, wszyscy czymś się zajmują, często jakąś marnością, ktoś coś dodaje od siebie, chce się czymś podzielić z braćmi. Taki typ nabożeństwa jest bezpośrednią kontynuacją starochrześcijańskich nabożeństw (przecież wspólnoty monastyczne przy obumieraniu życia duchowego w Kościele kontynuowały rolę starożytnych wspólnot). O tym mówi Apostoł Paweł: „Cóż więc pozostaje, bracia? Kiedy się razem zbieracie, ma każdy z was już to dar śpiewania hymnów, już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar języków, albo wyjaśniania: wszystko niech służy zbudowaniu” (1 Kor 14,26). Zadawałem sobie pytanie, jak z takiej improwizacji, chociaż zgodnej z regułami, może powstać tak zadziwiająca harmonia wyższego porządku z zachowaniem liturgicznych form, dziedzictwa głębokiej starożytności. Niekiedy formy te dochodzą do granic wyższej abstrakcji, wydającej się jakąś grą liturgiczną. Na przykład kadzenie na jutrzni, podczas śpiewu megalinarionu, gdy królewska brama jest zamknięta. Wyczuwa się jednak ruch w prezbiterium, słychać jakiś dzwoneczek i oto przez północną bramę wychodzi celebrujący mnich, ale nie w felonionie, a tylko w epirachelionie i w mantji, dokonując kadzenia przy pomocy szczególnej kadzielnicy, zwanej „kacza”, którą trzyma w wyciągniętej prawej ręce. Kacza ma coś w rodzaju dzioba ptasiego, przy poruszaniu dziób ten klekoce, dzwoneczki dzwonią, a mnich obchodzi całą cerkiew, ale nie wokoło, a po liniach stanowiących krzyż, wydając się w obłokach dymu kadzidlanego zjawiskiem prawie fantastycznym. Zaiste królestwo Boże jest dziecięcą radością („Jeśli nie staniecie się jako dzieci…”).

Ta sama „kacza” jest używana także w wielkie święta na Liturgii podczas śpiewu „Agios” i po Liturgii w monasterach wspólnotowych po posiłku podczas Obrzędu Panagii. Wtedy prosfora ku czci Bogurodzicy jest umieszczana na diskosie na osobnym stoliku, przykrytym welonem, wraz z „kaczą”, i po posiłku oraz czytaniu psalmu („Albowiem tam ustawiono trony do sądzenia, trony w domu Dawidowym”, Ps 121,5) wszyscy uczestnicy spożywają cząstkę tej prosfory, trzymając jej kawałek nad dymem kadzidlanym.

Obrzęd Panagii nie jest sprawowany we wszystkich monasterach, a tylko we wspólnotowych. Na Atosie, jak wiadomo, istnieją dwa rodzaje monasterów, wspólnotowe i idiorytmiczne. W monasterach wspólnotowych bracia mają wszystko wspólne, nie mają żadnej własności prywatnej. Żyją według jednej reguły i wspólnie spożywają posiłki. W monasterach idiorytmicznych każdy mnich żyje z pracy własnych rąk, monaster daje braciom jedynie konieczne do życia minimum. Każdy mnich sam przygotowuje sobie posiłki (w rzadkich przypadkach dopuszcza się nawet mięso), żyje swoim własnym życiem, ale zgodnym z rytmem wszystkich innych. Łączącym wszystkich ogniwem jest świątynia. Idiorytmia jest cechą charakterystyczną wschodnich, greckich monasterów, i Atos wyraźnie woli idiorytmię i niektóre monastery, które w starożytności były wspólnotowymi, potem przeszły na regułę idiorytmiczną. Tak było na przykład w największym monasterze Atosu, w Wielkiej Ławrze, w której zachował się piękny refektarz, ze wspaniałymi freskami, niestety z powodu przejścia na regułę idiorytmiczną obecnie refektarz ten nie jest używany.

Oto spis wszystkich głównych monasterów na Atosie, które są podzielone na dwa typy. Idiorytmicze monastery są następujące: Wielka Ławra, Watopedi, Iwiron, Chilandar, Pantokratoros, Kseropotamu, Dochiariu, Filoteu i Stawronikita. Monastery wspólnotowe: Dionisiu, Kutlumos, Zagrafu, Karakalu, Simonopetra, Agiou Pawlou, Ksenofont, Grigoriu, Esfigmenu, Kastamonitu i rosyjski monaster św. Pantelejmona. Poza tym są jeszcze dwie rosyjskie pustelnie: Eliasza i Andrzeja, nie mniej liczne niż niektóre monastery, i poza tym pustelnia zwana Starym Russikiem, w której kiedyś mieszkali rosyjscy mnisi zanim monaster św. Pantelejmona stał się rosyjski. Istnieje także rumuńska pustelnia św. Jana Chrzciciela. Iwiron wcześniej był gruzińskim monasterem, potem został greckim. Chilandar jest monasterem serbskim, a Zografu bułgarskim.

Oczywiście, najbardziej interesującym problemem jest to, jak obecnie wygląda życie duchowe monasterów na Atosie. Odpowiedź na to pytanie może być trudna. Łatwiej zapoznać się z liturgicznymi regułami monasteru, niż wniknąć w wewnętrzne życie poszczególnych pustelników. Na moje bezpośrednie pytanie na ten temat jeden z moich rozmówców odpowiedział, że można długo żyć na Atosie i niczego się nie dowiedzieć, gdyż autentyczni starcy nie ujawniają się. Oczywiście, Atosu też dotknęło skrzydło czasu. Kto jednak dotarł statkiem do Wielkiej Ławry, to opływając półwysep, nie mógł nie zauważyć na południowo-wschodnim jego krańcu, pośród skał na urwistym brzegu góry Atos, małych chatek, które dosłownie jak orle gniazda przyczepione są do skał. Kapsokaliwia, Karulia, Katunakia, to najdziksza część półwyspu, miejsce, gdzie żyją pustelnicy. Poniżej, przy skalistej przystani z fantastycznymi pieczarami, rozmytymi przez wodę, statek nie zatrzymuje się każdego dnia. Nawet po zejściu ze statku, idąc wąskimi ścieżkami, bardzo trudno jest dostać się do najwyżej położonych chat. W celu wspięcia się po urwistych skałach na wysokość tysiąca metrów, trzeba być dobrym turystą. A przecież tam mieszkają starcy! Jak oni poruszają się, czym się żywią, zwłaszcza zimą? – trudno mi odpowiedzieć na te pytania. Udało mi się dostać do jednej z niżej położonych chat. Pustelnik żyje w niej już trzydzieści lat nad urwistym brzegiem, widać szumiące morze. Nieco wyżej, też nad urwiskiem, stoi maleńka cerkiewka, z rosnącym obok cyprysem, do której pustelnicy schodzą się na Liturgię. Pozostałe modlitwy są odmawiane w pustelniach. Trzy razy w tygodniu statek dostarcza pocztę, niekiedy wyrzuci worek z produktami żywnościowymi. Z atoskich skał można korespondować z całym światem. Bardziej jednak otoczenie skłania do rozmowy z niebem i morzem. Obecność Bożą odczuwa się tutaj we wspaniałości przyrody, w całkowitej ciszy i samotnej rozmowie z własną duszą.

Kiedy w monasterze św. Pantelejmona pewien wędrowiec zapytał starego mnicha: „Ojcze, czy nie trudno wam w waszym wieku tak noc w noc nie spać, wstając na nabożeństwa? – to starzec odpowiedział: Jakże tak? Przecież to jest moje powołanie. Śpiewam memu Bogu, póki istnieję” (Ps 145,2).

Oto, co mnie spotkało. Przyszedłem do serbskiego monasteru Chilandar i najpierw wszedłem do soboru (wspaniała świątynia, jak wszystkie na Atosie!) i po modlitwie zwróciłem się do młodego mnicha, który był w cerkwi, przedstawiłem się i zapytałem, czy mogę spotkać się z igumenem.

– U nas nie ma igumena – odpowiedział mnich. – Proszę najpierw pokłonić się naszej Igumenii.

– Co to znaczy? – zapytałem bardzo zdziwiony.

Wtedy mnich wziął mnie za rękę, doprowadził do starożytnej ikony Matki Bożej, stojącej na miejscu przeznaczonym dla igumena, i wyjaśnił, że bracia już od dawna nie wybierają sobie igumena, uważając za Igumenię monasteru Bogurodzicę. W sprawach administracyjnych monasterem kieruje rada starszych mnichów, której członkowie zmieniają się co roku. Wszystkie oznaki czci, należne igumenowi, są oddawane ikonie Matki Bożej „Trójręka”, według tradycji pędzla św. Jana z Damaszku, gdyż kiedyś sama Królowa Niebios zjawiła się we śnie pewnemu mnichowi, gdy bracia przez długi czas nie mogli wybrać igumena, i powiedziała, żeby nie wybierano igumena, gdyż odtąd Ona sama będzie Igumenią monasteru. Nie przypadkiem Atos jest nazywany królestwem Matki Bożej.

Na Atosie jest wiele tradycji związanych z Matką Bożą. Powiadają, że jeszcze za swego ziemskiego życia Matka Boża, ratując się przed burzą, wyszła na półwysep Atos i powiedziała, że kiedyś będzie tutaj jej królestwo. Inna znacząca tradycja związana jest z cudowną Iwierską Ikoną Matki Bożej, nazywaną tak od monasteru Iwiron, niegdyś będącego własnością Gruzinów (Iberia to Gruzja). Według tradycji ikona została znaleziona na morzu, gdzie ukazał się słup oślepiającego światła, ale ikona umieszczona w cerkwi sama kilka razy wychodziła ze świątyni, czego mnisi nie mogli zrozumieć. Wtedy Matka Boża wyjaśniła, że Ona nie chce pozostawać zamkniętą w cerkwi, ale pragnie na zewnątrz w bramie ochraniać monaster. Dlatego w pobliżu bramy zbudowano kaplicę, a ikona nosi nazwę „Portaitissa”, czyli „Nadbramna”. Tradycja ta jest bardzo wymowna. Brama jest miejscem łączącym monaster ze światem. Matka Boża, Patronka Atosu, chroni swój monaster przed szkodliwymi wpływami świata, ale z drugiej strony stara się skierować pełną łaski działalność monasteru na świat. Przecież Atos nie żyje dla siebie. Należałoby sobie życzyć, żeby Święta Góra miała duży związek z tym, co dzieje się w świecie, żeby jej głos był usłyszany we współczesnych problemach świata.

Na Atosie ikona jest traktowana jak żywa. Znana jest tradycja związana z ikoną św. Jerzego w bułgarskim monasterze Zografu, która w cudowny sposób została przeniesiona na Atos. Ikona nie przeniosła się sama jak przedmiot materialny, a tylko czczony wizerunek świętego. Gdy kilku mnichów, uciekając przed poganami, zdecydowało się pozostać na Atosie, to bardzo żałowali, że ikona świętego pozostała w ich dawnym monasterze. Ikona stamtąd więc odeszła i na dawnym miejscu pozostała tylko deska, a sam wizerunek świętego znalazł się na innym przedmiocie. Stąd cały monaster otrzymał nazwę Zografu (izografami nazywano artystów malujących ikony). Tradycja ta świadczy o tym, że ikona nie jest traktowana na Atosie jako obraz, a jako pewna moc duchowa, działająca ze świata Praobrazu, którego ziemska ikona jest jedynie odbiciem.

Gdy mówimy o ikonach, to należy dodać, że na Atosie jest wiele starożytnych ikon, mogących być wzorcami dla sztuki ikony, chociaż niekiedy odczuwa się wpływ sztuki odrodzenia w bardziej realistycznym traktowaniu ludzkiego ciała i w żywych ruchach. Takie są na przykład słynne freski znanego artysty Panselinosa, jednego z głównych przedstawicieli tak zwanej szkoły macedońskiej, które znajdują się w Protatonie czyli głównym soborze stolicy Atosu, Karies. Nigdy jednak ta zaczynająca się tendencja realistyczna nie przechodzi w wulgarny realizm.

We wszystkich pozostałych dziedzinach życia Atos przestrzega tradycji starożytności. Jedynym sposobem poruszania się po Atosie dotychczas jest jazda na mułach. Powiadają, że po II wojnie światowej zagraniczne przedstawicielstwa proponowały zbudowanie na Atosie dróg, ale mnisi zdecydowanie odmówili, gdyż Atos utraciłby spokój i ciszę, gdyby od monasteru do monasteru turyści zaczęli jeździć autobusami. Dotychczas w centrum Atosu jest leśny gąszcz i piechur ma niekiedy trudności, żeby znaleźć drogę wśród zanikających ścieżek, wijących się po górach wśród krzewów. Ma to jednak swój urok.

Na całym Atosie nie ma też elektryczności. Jedyny monaster, który zaprowadził elektryczne oświetlenie to Watopedi, ale potem sam je skasował, żeby nie wyróżniać się od innych monasterów, chociaż Watopedi i tak wyróżnia się w innych dziedzinach, gdyż zaprowadził nowy kalendarz i europejskie liczenie czasu. Byłoby pożyteczne wziąć z tego przykład w naszych parafialnych cerkwiach, które dla wygody zapominają o estetycznej stronie nabożeństw, które bez wątpienia są piękniejsze przy świecach niż przy martwym świetle dużych elektrycznych lamp. Mnisi, składając śluby, rezygnują z wielu rzeczy, które ze swej istoty nie są złymi, ale z czego nietrudno jest zrezygnować na chwałę Bożą. Z tego powodu, na chwałę Bożą, biorąc przykład z Atosu, można by zrezygnować z elektrycznego oświetlenia w cerkwiach dla nastroju nabożeństw?

O Atosie można mówić bez końca.

Można też życzyć, aby Atos, zachowując swój surowy styl życia z jego starożytnymi praktykami, był bardziej informowany i sam zainteresowany problemami współczesnej ludzkości.

Atos nieustannie się modli. Jest to jego główne zadanie. Już tysiąc lat istnieje to wielkie światowe centrum chrześcijańskiej modlitwy i kontemplacji, które miało swoje lata rozkwitu i pewnego upadku, ale nigdy w nim modlitwa nie ustawała i teraz też nie ustaje, na chwałę Bożą i zbawienie świata.

Fragment książki „Dzieła zebrane, tom 3. Varia”

Jerzy Klinger (1918-1976) – prawosławny teolog. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego na wydziale filozoficznym. 21 grudnia 1952 r. przyjmuje święcenia kapłańskie w katedrze prawosławnej w Białymstoku. W 1962 broni doktorat, z kolei w 1966 r. wraz z docenturą obejmuje kierownictwo katedry prawosławnej teologii dogmatycznej i moralnej w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. W 1971 r. zostaje wybrany do komisji „Wiara i Ustrój”, teologicznego ramienia Światowej Rady Kościołów.