Barbara Engelking jest postacią powszechnie znaną z wypowiedzi i publikacji, które budziły poważne zastrzeżenia wielu środowisk naukowych, patriotycznych i społecznych. Współautorka badań, które sugerowały rzekomy udział Polaków w Holokauście na znacznie większą skalę niż ustalono w dotychczasowym, źródłowo uzasadnionym przekazie historycznym, była także współodpowiedzialna za wyssane z palca tezy, które zostały jednoznacznie zakwestionowane przez sądy oraz naukowców z wielu krajów.
Mianowanie osoby, która niejednokrotnie podważała rolę Niemiec jako głównego sprawcy Holokaustu, na czołowe stanowisko w najważniejszym miejscu pamięci ofiar właśnie niemieckich tych zbrodni — to decyzja, która może mieć dramatyczne konsekwencje. To – można powiedzieć – delegowanie osoby, aby była sędzią we własnej sprawie. To jest wprost oburzające.
Auschwitz – symbol wyłącznie niemieckich zbrodni
Muzeum Auschwitz to nie tylko instytucja muzealna, ale światowy symbol niemieckiego ludobójstwa na Żydach, Polakach, Romach i innych narodach. Przez lata Polska dbała o to, aby nikt nie podważył podstawowego faktu: Auschwitz był niemieckim obozem zagłady, utworzonym przez III Rzeszę na okupowanym terytorium Polski. Próby relatywizacji winy i „rozmywania” odpowiedzialności Niemiec były już podejmowane, m.in. przez media zachodnie używające określeń typu „polskie obozy śmierci” lub „polskie obozy koncentracyjne”. Polska przez lata konsekwentnie i skutecznie z tym walczyła.
Teraz, gdy ster muzeum przejmuje osoba znana wprost z fałszowania faktów historycznych i wplataniu tam własnych – i nie tylko własnych – interpretacji i dezinformacji, istnieje poważne ryzyko, że przekaz o niemieckiej odpowiedzialności za Holokaust ponownie – jak za poprzednich rządów Donalda Tuska czy Aleksandra Kwaśniewskiego - zacznie być ponownie celowo rozmywany.
Alarmujące doniesienia o „znikających” dokumentach II wojny światowej
W cieniu debat o odpowiedzialności za II wojnę światową oraz roszczeniach o reparacje wojenne dla Polski od Niemiec coraz częściej pojawiają się informacje, które budzą niepokój historyków i opinii publicznej – chodzi o systematyczne wykradanie oryginalnych dokumentów i materiałów archiwalnych dotyczących niemieckich zbrodni wojennych na ziemiach polskich. Te działania, o których mówił już zmarły komunistyczny generał Czesław Kiszczak były prowadzone w sposób cichy, przez pośredników lub w ramach legalnych zakupów prywatnych kolekcji. Ich skutkiem jest usuwaniem niewygodnych dowodów z przestrzeni publicznej i narodowej pamięci.
Od lat historycy, badacze zbrodni niemieckich i archiwiści zauważają, że unikatowe materiały – takie jak oryginalne listy więźniów, dokumentacja obozów koncentracyjnych, relacje świadków, raporty okupacyjne i fotografie egzekucji – znikają z archiwów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski. W wielu przypadkach trafiają one do rąk niemieckich kolekcjonerów lub instytucji prywatnych w Niemczech. Oficjalnie są to transakcje kupna-sprzedaży, ale często odbywają się one w sposób nieformalny lub wręcz – jak można przeczytać - nielegalny.
Według niektórych źródeł, Niemcy próbują przejmować takie dokumenty w celu „cyfryzacji i zabezpieczenia”, jednak w rzeczywistości może chodzić o przejęcie kontroli nad narracją historyczną i usunięcie materiałów, które potwierdzają brutalność niemieckiej okupacji i udział Wehrmachtu, SS czy niemieckiej administracji cywilnej w ludobójstwie.
Tego rodzaju działania mają bardzo konkretne konsekwencje. Po pierwsze – usunięcie oryginałów utrudnia rekonstrukcję faktów i sprawia, że wiele wydarzeń pozostaje jedynie fragmentarycznie udokumentowanych. Po drugie – umożliwia selektywne pokazywanie historii, w której Niemcy kreowani są na ofiary wojny lub biernych uczestników, a ciężar winy coraz częściej jest przerzucany na inne narody, w tym Polaków.
To zjawisko doskonale wpisuje się w szerszą niemiecką politykę historyczną, w której dominuje dążenie do relatywizacji winy. Przykładem tego są narracje o „nazistach” bez narodowości, ograniczanie pojęcia „Holocaustu” wyłącznie do Zagłady Żydów (z pominięciem innych ofiar, w tym Polaków), czy też popularyzacja tezy o „odpowiedzialności zbiorowej” narodów Europy Wschodniej za zbrodnie wojenne.
Proceder ten, niestety, odbywa się przy braku adekwatnej reakcji instytucji międzynarodowych. UNESCO, instytuty pamięci narodowej oraz archiwa państwowe rzadko podejmują zdecydowane działania w sprawie odzyskania utraconych dokumentów. W niektórych przypadkach sprawa zamyka się na poziomie dyplomatycznym – a Niemcy zasłaniają się chęcią „naukowego opracowania” źródeł.
Polska, jako kraj szczególnie doświadczony przez niemiecką okupację, powinna zareagować stanowczo. W rękach archiwów narodowych i prywatnych kolekcjonerów znajdują się bezcenne źródła, które muszą pozostać w kraju i być objęte specjalnym nadzorem. Utrata tych materiałów to nie tylko problem naukowy – to zagrożenie dla pamięci o niemieckich zbrodniach i sprawiedliwości historycznej.
Donald Tusk i powrót do polityki służalczości wobec Berlina
Sytuacja ta nie jest niestety przypadkiem oderwanym od szerszego kontekstu. Rządy Donalda Tuska w latach 2007–2014 wielokrotnie krytykowano za zbytnią uległość wobec Berlina, zwłaszcza w kwestiach historycznych i reparacyjnych, ale też gospodarczych. Tusk unikał i unika stanowczych działań wobec niemieckich mediów i polityków podważających polski punkt widzenia. Co więcej, już wówczas pojawiały się pierwsze przesłanki świadczące o próbach przerzucania części winy za Holokaust na Polaków — co w Europie Zachodniej często spotyka się z podatnym gruntem, ignorującym rzeczywistość okupacji albo trafiających do osób i polityków wprost nie znających historii i nie posiadających wiedzy o skali niemieckich zbrodni na Żydach i Polakach.
Powrót Tuska do władzy i decyzja o powierzeniu Engelking sterów muzeum Auschwitz w w tym momencie w rzeczy samej nie rysuje się więc jako nieopatrzny incydent, ale jako świadoma kontynuacja polityki historycznej Niemiec, która może prowadzić do odwrócenia win, osłabienia pozycji Polski na arenie międzynarodowej i legitymizowania narracji wygodnej dla Berlina i ogólnie wrogów Polski, którym na rękę jest osłabianie naszego wizerunku
Być może też za jakiś czas kremlowska propaganda – obym się mylił - użyje wobec Polski określenia „naziści”, podobnie jak robi to w odniesieniu do Ukrainy, przeciwko której prowadzi pełnoskalową agresję. W ostatnim czasie mieliśmy przecież w Moskwie obchody dnia zwycięstwa, w trakcie których wielu światowych przywódców zobowiązywało się do wspólnego frontu walki z faszyzmem. Wiadomo od dawana, że taka retoryka Kremla – plus „obrona” praw mniejszości rosyjskiej - jest wprost zapowiadaniem kolejnej agresji Rosji na inne terytoria i niezależne kraje.
Obecność Engelking na czele tego właśnie muzeum może być instrumentalnie wykorzystana przez środowiska wrogie Polsce, które od lat próbują narzucić narrację o "współodpowiedzialności" Polaków za Holokaust. Wzmocnienie tej narracji pod szyldem instytucji o światowym znaczeniu, jaką jest Auschwitz, może otworzyć drzwi do międzynarodowej presji, odszkodowań czy oczekiwań moralnych wobec Polski — kraju, który sam był ofiarą niemieckiej okupacji.
Decyzja o mianowaniu Barbary Engelking na szefową Muzeum Auschwitz powinna więc zostać jak najszybciej cofnięta ze względu na narodowe i międzynarodowe interesy Polski. Auschwitz to miejsce, w którym mówi się o niemieckiej zbrodni, a nie o polskich rzekomych winach. Próba przekształcenia go w narzędzie politycznej i historycznej rewizji byłaby nie tylko niesprawiedliwością, ale też zniewagą dla ofiar niemieckiego ludobójstwa.
Zenon Witkowski