Piątkowa konferencja prasowa szefa niemieckiego rządu była komentowana w Polsce przede wszystkim z uwagi na skandaliczne słowa Merza na temat wyborów prezydenckich w Polsce. Kanclerz otwarcie wyraził swoje rozczarowanie spowodowane faktem, że nie zwyciężył kandydat, którego popierał. Z ust polityka padły jednak jeszcze inne, wyjątkowo zaskakujące z polskiej perspektywy słowa.

- „Niemcy poza granicą ze Szwajcarią nie posiadają zewnętrznych granic Unii Europejskiej, ale europejskie granice zewnętrzne których chcemy chronić są też naszymi zewnętrznymi granicami. To są granice zewnętrzne Republiki Federalnej Niemiec w Europie. Dlatego będziemy brać udział w ochronie zewnętrznych granic europejskich i nie pozostawimy tej obrony tylko tym, którzy bezpośrednio posiadają zewnętrzne granice na swoim terytorium”

- stwierdził.

Co szef niemieckiego rządu miał na myśli?

- „Czy to była ogólna deklaracja, że jesteśmy razem, choć każdy wie, że nie jesteśmy? Czy może w ramach tych ścisłych kontaktów z rządem RP poczyniono już jakieś ustalenia tylko ktoś zapomniał poinformować o tym opinii publicznej w Polsce. I jak taki współudział Niemców miałby wyglądać? Czy chodzi o odkurzenie pomysłu na udział Frontexu czy bezpośredni udział niemieckich służb mundurowych? Kto dowodziłby taką wspólną ochroną granicy? Czy jakieś inne, poza polskimi, służby mundurowe uzyskałyby pozwolenie na siłowe działania na terytorium RP? Wreszcie – pozwólmy sobie na odrobinę ironii – czy w razie siłowego starcia z przybyszami ze wschodu odzyskana prokuratura ministra Bodnara ścigałaby niemieckich czy innych europejskich funkcjonariuszy tak gorliwie jak ściga polskich żołnierzy?”

- pyta na łamach portalu Tysol.pl red. Anna Kranz.