Ostatnie zdanie z poniższej wypowiedzi Apostoła Jana wielu już ludzi zaniepokoiło, a niektórych wprawiło nawet w przerażenie: „Jeśli ktoś spostrzeże, że brat popełnia grzech, który nie sprowadza śmierci, niech się modli, a przywróci mu życie. Mam na myśli tych, których grzech nie sprowadza śmierci. Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć i w takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (1 J 5,16).

Przekonująco wyjaśnił ten postawiony przez Apostoła Jana znak zapytania co do skuteczności modlitwy za wielkich grzeszników święty Tomasz z Akwinu: Tylko cud może sprawić nawrócenie takich ludzi, cud na miarę wskrzeszenia umarłego. Oczywiście, dla Boga nie ma nic niemożliwego. Ale zarazem zwyczajną modlitwą nie wyprosimy ani wskrzeszenia umarłego, ani nawrócenia zatwardziałego grzesznika. W takich sprawach Bóg wysłuchuje tylko swoich wielkich przyjaciół.

Bardziej jeszcze przekonujące wydaje mi się wyjaśnienie, jakie znalazłem chyba w książce Siostra Łucja mówi o Fatimie. Mianowicie Łucja, najstarsza z dzieci fatimskich, powiada kiedyś: „Pani za grzeszników nie każe się modlić”. Franka to zbulwersowało i powiada, że przecież grzesznicy szczególnie potrzebują naszej modlitwy. Na co Łucja odpowiada z całym spokojem: „Za grzeszników trzeba się umartwiać”.

Krótko mówiąc, kiedy ktoś z naszych bliskich wydaje się szczególnie oddalony od Boga, musimy naszej modlitwie za tę bliską sobie osobę nadawać jakieś nowe wymiary. Potrzebna jest większa i gorliwsza modlitwa za tę osobę niż dotychczas. Niech modlitwie tej towarzyszy np. jakieś umartwienie, a przede wszystkim próbujmy modlić się swoją – możliwie jak największą – miłością do Boga i do bliźnich.

W naszej modlitwie mogłyby wówczas pojawić się przykładowo następujące wątki: „Jezu, przecież Ty masz moc tak przemienić moje serce, aby mnie uczynić wielkim Twoim przyjacielem! Wiem, że nie jestem tego godzien. Wiem, że nawet jeśli mnie przyjmiesz na kogoś najmniejszego w Twoim Królestwie, to i tak nie zmieszczę w sobie tego bezmiaru Twoich darów, jakimi chcesz mnie obdarzać. Ale Ty, Panie Jezu, masz moc, mimo że jestem taki mamy i grzeszny, przynajmniej mojej modlitwie za tego człowieka nadać taką wartość, jakby to się modlił za niego ktoś z najbliższych Twoich przyjaciół. Przecież Ty możesz, Panie Jezu, modlitwę nawet tak niegodnego człowieka jak ja wypełnić Twoim Duchem Świętym i uczynić ją skuteczną!”.

Właśnie pragnienie zaradzenia różnym brakom naszej modlitwy skłania wielu ludzi do szukania pomocy u Matki Najświętszej. „Jeśli masz wielkiemu królowi do zaofiarowania zaledwie dwa jabłka – wyjaśniali znaczenie maryjnej „protekcji” dawni kaznodzieje – to ten twój dar, sam w sobie niewart królewskiej uwagi, stanie się dla króla darem bezcennym, jeśli sama matka króla weźmie cię ze sobą na audiencję, położy twoje jabłka na złotej tacy i w twoim imieniu wręczy je królowi”.

Może się mylę i obym się mylił, ale mam takie wrażenie, że dzisiaj za mało i zbyt rzadko modlimy się wzajemnie za siebie. Nawet wierzący rodzice nie zawsze modlą się za swoje dzieci. Zdecydowanie powinniśmy przywrócić znaczenie modlitwy wstawienniczej.

Zwłaszcza dwie wątpliwości nachodzą nas nieraz, kiedy myślimy o modlitwie wstawienniczej. Po co Panu Bogu nasza modlitwa za innych? – myślimy sobie czasem. Przecież On i bez naszej modlitwy wie, co jest potrzebne Jego dzieciom!

Druga wątpliwość dotknąć może nas wtedy, kiedy głęboko doświadczyliśmy tego, że Jezus Chrystus jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Naszym Orędownikiem u Przedwiecznego Ojca jest sam Pan Jezus. Słowo Boże poucza nas, że „On zawsze żyje, aby się wstawiać za nami” (Hbr 7,25). Czyżby zatem – ogarnie nas czasem niepokojąca myśl – nawet Jego wstawiennictwo za nas było niewystarczające, skoro powinniśmy jeszcze modlić się za siebie wzajemnie?

Zanim podejmiemy te dwa pytania, warto sobie uprzytomnić, jak wysoko modlitwa wstawiennicza jest ceniona w Piśmie Świętym. Chyba wszyscy mamy w pamięci poruszające sceny targowania się Abrahama z Bogiem o los Sodomy (Rdz 18,23-33), modlitwy Mojżesza podczas bitwy z Amalekitami (Wj 17,8-13) oraz w czarnej godzinie odstępstwa, kiedy lud oddawał się kultowi złotego cielca (Wj 32,9-14). Do liczby wielkich błagalników za grzeszników i za cały lud Boży należy ponadto Samuel (1 Sm 7,8; 12,23), a także Jeremiasz (Jr 14,11; 15,1; 2 Mch 15,13n).

W Księdze Ezechiela znajduje się skarga samego Boga, że daremnie czeka On na orędowników, którzy przeszkodziliby Mu karać grzeszników: „I szukałem wśród nich człowieka – skarży się Bóg na brak jakiegoś wielkiego wstawiennictwa, które pozwoliłoby Mu okazać miłosierdzie niewiernemu ludowi – który by wystawił mur i stanął w wyłomie przede Mną, by bronił tej ziemi i przeszkodził Mi w jej niszczeniu, a nie znalazłem takiego” (Ez 22,30).

O co tu chodzi? – pytamy. – Dlaczego swoje miłosierdzie wobec jednych ludzi Bóg uzależnia od wstawiennictwa innych? Dlaczego nawet Jezus Chrystus, jedyny Pośrednik między Bogiem a nami, nie zniósł potrzeby naszego wzajemnego wstawiania się za siebie?

Sens i potrzebę modlitwy wstawienniczej można wyjaśnić tak: Ostatecznym celem wszelkich próśb, jakie zanosimy do Boga – również próśb w sprawach doczesnych – jest zbawienie wieczne moje i tych, za których się modlę. Otóż zbawienie wieczne jest to wypełnienie Bogiem i upodobnienie się do Boga na całą przeznaczoną danemu człowiekowi miarę. Bóg zaś jest Miłością, zatem zbawienie jest maksymalnym upodobnieniem do Tego, który jest Miłością.

Stwarzając nas na swój obraz i podobieństwo, Bóg od początku uzdolnił nas do wzajemnego obdarzania się i do nawiązywania między sobą relacji miłości. Jednym ze sposobów okazywania sobie miłości sięgającej aż naszego celu ostatecznego jest modlitwa wstawiennicza. Dzięki tej modlitwie związujemy się wzajemnie jakby systemem duchowych naczyń włoskowatych, który nam umożliwia realną wspólnotę dóbr duchowych.

Modlitwa wstawiennicza działa na zasadzie przyjacielskiego manewru oskrzydlającego. Z jednej strony, zwracamy się do Boga, który tylko jeden jest źródłem łaski, nawrócenia i zbawienia. Samemu Bogu polecamy kogoś, na kim nam bardzo zależy, bo przecież to On go stworzył na swój obraz i podobieństwo, a zarazem tylko On jeden może go doprowadzić do zbawienia.

Z drugiej zaś strony, za pomocą modlitwy wstawienniczej w nas samych kształtuje się postawa duchowego zwrócenia się ku tym, za których się modlimy, a to niewątpliwie przyczynia się do tworzenia się i wzmacniania owych łączących nas wzajemnie duchowych naczyń włoskowatych, o których przed chwilą wspomniałem.

To właśnie dlatego tak bardzo ważne jest, żebyśmy się wzajemnie za siebie modlili. I właśnie dlatego nasza wzajemna modlitwa za siebie nie tylko nie narusza jedyności Chrystusowego pośrednictwa, ale przeciwnie: Chrystus Pan, jedyny Pośrednik między Ojcem Przedwiecznym i nami, również w ten sposób przybliża nas do swojego Ojca, że kształtuje nas we wspólnotę osób wzajemnie sobie pomagających i wzajemnie za siebie odpowiedzialnych.

Toteż nic dziwnego, że w Nowym Testamencie znajduje się tak wiele świadectw modlitwy wstawienniczej i tak wiele wezwań do takiej modlitwy. Na przykład, kiedy pierwszy z Apostołów, Piotr, znalazł się w więzieniu, „Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga” (Dz 12,5). Rzecz jasna, była to modlitwa w tej przestrzeni duchowej, którą otworzył przed nim Chrystus, jedyny Pośrednik między Bogiem i ludźmi.

Nie przestajemy za was się modlić i prosić Boga – wyznaje Kolosanom Apostoł Paweł – abyście doszli do pełnego poznania Jego woli” (Kol 1,9). Ale świętemu Pawłowi zależy również na tym, ażeby inni modlili się za niego: „Proszę was, bracia, przez Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez miłość Ducha, abyście udzielali nam wsparcia modłami waszymi za mnie do Boga” (Rz 15,30).

Tekstów tego rodzaju jest w Nowym Testamencie wiele. Obyśmy tylko słyszeli zawarte w nich wezwanie do modlitwy za siebie wzajemnie. Oby przynajmniej rodzice częściej modlili się za swoje dzieci, a małżonkowie za swoją drugą połowę.

O. Jacek Salij OP

info.dominikanie.pl