Donald Trump potwierdził, że Ukraina wnioskuje o dostęp do zaawansowanego uzbrojenia, ale zastrzegł, że decyzja zostanie poprzedzona konsultacjami z Kremlem. – Powiedziałem Zełenskiemu, że Tomahawki to nowy etap agresji. Zanim podejmiemy decyzję, porozmawiam z Putinem. Jeśli wojna się nie skończy, wtedy wyślę im Tomahawki – powiedział amerykański prezydent podczas weekendowego spotkania z dziennikarzami.
To stwierdzenie wzbudziło kontrowersje w środowiskach dyplomatycznych. Krytycy Trumpa wskazują, że takie uzależnianie decyzji o pomocy wojskowej od rozmów z rosyjskim przywódcą może być postrzegane jako sygnał słabości wobec Moskwy.
Prezydent Ukrainy w rozmowie z Fox News zapewnił, że ewentualne dostawy broni nie będą prowadzić do eskalacji konfliktu. – Rakiety będą wykorzystywane wyłącznie przeciwko celom wojskowym, nigdy przeciwko ludności cywilnej. To zasadnicza różnica między nami a Rosją – podkreślił Zełenski.
Zaznaczył, że Ukraina liczy na dalsze wsparcie Stanów Zjednoczonych, ponieważ „bez strategicznej obrony powietrznej i broni precyzyjnej rosyjska agresja będzie tylko rosnąć”.
Kreml natychmiast zareagował na medialne doniesienia o planowanej wizycie Zełenskiego w Waszyngtonie. Rzecznik rosyjskiego MSZ oświadczył, że przekazanie Ukrainie rakiet Tomahawk byłoby „aktem bezpośredniego udziału USA w wojnie”. Moskwa zagroziła „symetryczną odpowiedzią” w przypadku takiego kroku.
Eksperci zauważają, że groźby te wpisują się w szerszy scenariusz nacisku informacyjnego – Kreml stara się zastraszyć Zachód i zniechęcić go do dalszego dozbrajania Ukrainy.
Spotkanie Trump–Zełenski może wyznaczyć nową granicę w amerykańskiej strategii wobec wojny. Dla Kijowa to szansa na uzyskanie realnej przewagi militarnej, dla Moskwy – kolejny dowód, że Zachód nie zamierza się wycofać.
Ostateczna decyzja Trumpa w sprawie Tomahawków będzie testem dla jego deklaracji o chęci zakończenia wojny „na drodze negocjacji”. Od niej bowiem może zależeć przyszłość całej architektury bezpieczeństwa w Europie Wschodniej.