Portal Fronda.pl: Po raz kolejny media donoszą o dewastacji miejsca pamięci na Ukrainie, tym razem to cmentarz w Bykowni. To przypadek, że dwa tygodnie temu doszło do innego aktu wandalizmu, w Hucie Pieniackiej?

Agnieszka Romaszewska-Guzy, Biełsat: Ja jestem głęboko przekonana nie tylko o tym, że nie jest to przypadek, ale też i o tym, że jest to prowokacja, a przynajmniej jej element. W końcu zawsze, gdy chce się coś sprowokować, można już mieć ku temu podatny grunt i wykorzystać na przykład jakieś marginalne organizacje czy grupy, czego nie wykluczam. Jednak sam fakt, że u podstaw stoi prowokacja nie byłby bardziej pewny nawet wówczas, gdyby się pod tym podpisano.

Czy to rosyjska prowokacja? W końcu  o Hucie Pieniackiej pierwsze poinformowały rosyjskie media i portale społecznościowe.

Tym, co zwróciło wtedy uwagę wielu komentatorów, szczególnie tych, którzy nieco lepiej znają Ukrainę, był fakt, że tego aktu wandalizmu dokonano w Boże Narodzenie, obchodzone według kalendarza juliańskiego. Co jak co, ale te bardziej patriotycznie i narodowo zorientowane kręgi są tradycyjne i religijne. Tak więc szansa, że ktoś z nich akurat w wigilijną noc będzie miał ochotę dewastować pomniki jest nieprawdopodobnie mała. Biorąc pod uwagę dzień, w którym miało to miejsce oraz fakt, że media rosyjskie podały tę informację jako pierwsze sprawia, że jest to niezwykle mało wiarygodne. Trzeba w końcu zastanowić się także nad mentalnością ludzi, o których się mówi. Ugrupowaniom skrajnym, których baza jest na zachodzie Ukrainy, można zarzucać wiele, jednak jako, że są to grupy mocno zorientowane na tradycję oraz religię, pewne rzeczy wydają się niezwykle mało prawdopodobne akurat w Boże Narodzenie. Nie stanowiło to natomiast nigdy problemu dla sowietów. 

Jeśli chodzi o Bykownię, napisy pojawiły się tak po ukraińskiej, jak i polskiej stronie cmentarza. Sądzi Pani, że to tym bardziej dowodzi tezy o prowokacji?

Tak, oczywiście. Na dodatek słowa, które się tam pojawiły, były dziwne. Znalazły się nawet wulgarne wyrazy w języku polskim. To wszystko razem świadczy o tym, że ktoś, kto za tym stoi, nie wiedział już chyba, co ma wymyślić. Sprawa jest wręcz dziwaczna, „grubymi nićmi szyta”. Prowokacje jednak dzielą się na różne, te bardziej i mniej subtelne, wręcz chamskie, które mają wprowadzić zamieszanie. Tej z pewnością daleko do subtelności.

Skoro mamy do czynienia z tak mało wybredną prowokacją, ma ona szanse odnieść jakikolwiek skutek?

Nie. Myślę, ze ta akurat prowokacja nie odniesie wielkiego skutku. Zupełnie absurdalne jest już samo miejsce, w jakim jej dokonano. Gdyby to się stało tam, gdzie upamiętnia się mord wołyński, czy też walki polsko-ukraińskie, byłoby to bardziej wiarygodne. To natomiast jest miejsce pochówku ludzi zamordowanych przez sowietów, przez reżim stalinowski. Na dodatek jest to cmentarz wielowyznaniowy. Tak więc pomysł, żeby go profanować jest zupełnie niezrozumiały. Kogo przeciw komu miałoby to nastrajać? Czyżby mieli aż tak głupich prowokatorów?

Czy tego typu prowokacje mogą jednak sprawić, że jakieś pomniejsze, skrajne grupki, zaczną na przykład atakować Ukraińców w Polsce, których jest tak wielu?

Prawda jest niestety taka, że tego typu incydenty mogą się zdarzać. Nie dalej jak dwa dni temu w Rzeszowie pobito dwóch studentów z Ukrainy po tym, jak zapytano ich o to, czyj jest Lwów. Na pewno takie incydenty będą podgrzewane, z każdej strony. Skoro więc mieliśmy incydenty po stronie ukraińskiej, teraz możemy się ich spodziewać po stronie polskiej, żeby było po równo. Pożądanym efektem prowokacji jest moment, w którym odbija się ona echem po drugiej stronie. Trzeba zrobić coś takiego, żeby po drugiej stronie doszło do dużego oburzenia, wtedy oburzy się tamta strona i tak dalej. To jeden z głównych celów prowokacji. Najlepiej, ze strony prowokatora, jeśli to się jeszcze przerodzi w jakąś realną sytuację, na przykład ktoś kogoś pobije. Dlatego uważam, że w tej chwili bardzo trzeba w Polsce uważać na pewne ugrupowania skrajne i wręcz powiedziałabym, tego typu zachowania, "wypalaćogniem i żelazem", bo to bardzo niebezpieczne zjawisko. Bardzo łatwo je rozkręcić, niezwykle trudno natomiast zatrzymać, bo poziom resentymentu jest potem ogromny. Powstaje zjawisko typu: my im coś zrobimy, bo oni zrobili nam coś. I tak bez końca. Uruchomienie tego mechanizmu jest niesłychanie zgubnym zjawiskiem. Dlatego jestem zdania, że trzeba bardzo precyzyjnie przyglądać się wszystkim tym środowiskom skrajnym i bardzo surowo interweniować.

Dziękujemy za rozmowę.