Fronda.pl: Walka policji z przestępczością jest przedstawiana jako starcie Dobra i Zła… Możemy jednak usłyszeć, że „granica jest rozmyta”. Jak jest naprawdę?

 

Truizmem jest twierdzenie, że prawda leży po środku, ale chyba tak jest. Z jednej strony policja zapewnia przestrzeganie porządku społecznego, norm pozwalających współistnieć,  zaś z drugiej, jest aparatem przymusu władzy - by nie rzec - zbrojnym ramieniem, realizującym zalecenia grupy sprawującej władzę, rządu. Natomiast policja kryminalna jest utożsamiana z dobrem walczącym ze złem. Jednak stosuje tzw. regulaminowe metody, czyli dopuszczone prawem i osiąga sukcesy raczej skromne. Czasami trzeba zrobić coś „brzydkiego”, czego nigdy nie zrobiłoby się w normalnych okolicznościach, co tłumaczy się „walką ze złem”. Trochę tak jak w „Harym Potterze”  ze złem walczy się złem. A to już nie bajka, gdzie dobro jest dobrem, a granice wyraźne. Gliniarz to taki czyściciel szamba. Każde społeczeństwo robi brudy, praca potrzebna – ba, nieodzowna - ale to nie kwiaciarnia i nie pachnie się fiołkami. Słabszym od zapachów  może się czasami pomieszać w głowie.  Prawo karne ustala granice - zazwyczaj się ich nie przekracza, ale by COŚ osiągnąć, trzeba o nią się otrzeć, a jak się uda, to przekroczyć i wrócić z sukcesem. Posłużę się niemieckim przykładem: porwano dziecko, gliniarze przycisnęli gnidę skutecznie, trochę za bardzo, ale wskazał miejsce przetrzymywania porwanego. Jednak sprawa wyszła na jaw, więc ktoś musiał ponieść konsekwencje. W tym przypadku szef wziął winę na siebie. U nas nie brakuje sytuacji, gdy szefowie oczekują wyników, gdy ciężko je osiągnąć, a gdy zdarzy się coś niedobrego, to niestety wkopują tych, którzy na nich pracują. Charakterni nie robią karier.  Jak się chce być dobrym gliniarzem, nie można być dobrym chłopcem. Bycie gliną deprawuje, a maniery - jeżeli się je miało - są na pokaz.

 

 

Bycie stróżem prawa deprawuje? W jaki sposób?


/

Tak, bycie stróżem deprawuje, a zaczyna się od naturalnego wyzbywania ludzkiej wrażliwości. Wstępując do policji w 1992 r. miałem awersję do zwłok. W trakcie służby wielokrotnie wykonywałem czynności wobec trupa i - w sposób naturalny - zmieniłem swoją wrażliwość na tym obszarze. Bezdomny znaleziony martwy przy śmietniku… Trzeba go bardzo dokładnie obejrzeć… A może dostał szprychą w brzuch? Wrażliwość musi odejść w cień, a może nawet zaniknąć. Przed rozpoczęciem służby, moje granice były wyraźne i czytelne. Nigdy nie zadawałem się z typami spod ciemnej gwiazdy, zawsze omijałem szerokim łukiem kryminalistów. Kiedyś siedzę w prokuraturze na korytarzu (w czasach, gdy prokurator stosował areszt) z zabójcą - wyjątkowo odrażające indywiduum, które zakatowało żonę. Skracając sobie czas,  gadamy jak znajomi, znajdujemy jakieś tematy. Wcześniej podkręcałem go, aby się przyznał, a On opowiadał wszystko, co pamiętał. Na żadnym z nas ta sytuacja nie robiła większego wrażenia. Na mnie, bo to kolejna taka sprawa - w końcu taka praca, na nim, bo to osobnik bez zasad etycznych. Wracam na komendę, a tam rodzina ofiary. Płaczą, rozpaczają, natrętnie dopytują się, opowiadają o jej losie, mówią jaka to z niego kanalia, skarżą się, że nic nie zrobił dla tej niewinnej kobiety, no i jak zwykle pretensje do policji. A ja im nie współczuję,  przez nich nie mogę wyjść. To oni przeszkadzają mi bardziej niż kanalia w ludzkiej skórze. Woń szamba zmienia myślenie.

 

 

To jeszcze nie deprawacja. Czy przekroczył Pan granicę?

 

Zgodziłem się na rozmowę, ale nie na publiczną spowiedź. A granicy nie przekroczyłem, nie miałem żadnych spraw dyscyplinarnych. Może kiedyś mocniej krzyknąłem, ale nie pamiętam tego. Jeśli kiedyś napuszczałem jednych na drugich, była to praca operacyjna i zawsze wobec kryminalistów. Choć widziałem w sobie zmiany, to miałem silne poczucie, że robię coś bardzo ważnego dla społeczeństwa. Poczucie misji nie jest obce w tym środowisku, podobnie jak populizm.

 

 

Pytam o to, gdyż spotkałem się z poglądem, że w Polsce, kraju o komunistycznej przeszłości, świat walki z przestępczością nabywa specyficznego charakteru…

 

/

Polska przeszła ogromną zmianę polityczną, a co za tym idzie społeczną. Oficjalne, dominujące w przekazie medialnym wersje nie pokrywają się z rzeczywistością. Śmierć socjalizmu w gospodarce zaczęła się przed Okrągłym Stołem - tzw. reformami Wilczka, ale tak naprawdę nowy rodzaj przestępczości gospodarczej zaczął pojawiać się wcześniej. Prywatne kantory wymiany walut - historia pierwszych z nich jest tego przykładem. Media i ludzie, których nazywają „autorytetami moralnymi” zachwycają się nowym rodzajem przodownika społecznego, nowobogackiego kapitalisty. Opinia społeczna niczym plastelina zmienia swoje standardy moralne. Hulaj dusza, piekła nie ma! Wystarczy podać przykład drobnego rzezimieszka, który posiadał zrabowaną niegdyś gotówkę i aby wejść w układ (np. prywatyzacyjny) musiał prosić kogoś o pomoc, często byłego milicjanta u którego był „ucholem”. Znacznie bardziej popularniejsza jest wersja z esbekiem. Najlepszym przykładem są listy najbogatszych Polaków, a w szczególności te pierwsze.  Do lat 90-tych organizacje przestępców gospodarczych to była „arystokracja”, nie mająca nic wspólnego z kryminalistami, aż do czasu przemian społecznych. Ktoś musiał ochraniać lewą gorzałę, rozlewnie, przewozy. Później zaczęli nawzajem podbierać sobie towar. To wszystko się wymieszało i rozmyło. Wyrokowiec stawał się biznesmenem, a biznesmen wyrokowcem. Zmiany społeczne niejako wymuszają zmiany w przestępczości  kryminalnej. Dziś dobrem cennym może być np. nieposzlakowana opinia, więc jeżeli jest potrzebna stosują szantaż. Kiedyś uprowadzenia były stosowane tylko między gangami, a dziś każdy, kto może mieć dostępną gotówkę. Policja – standartowo - krok z tyłu i jest to normalne dla każdej policji. To przestępcy zawsze mają bardziej kreatywne podejście do swojej działalności, a gliniarze uczą się na kolejnych, nie wykrytych przypadkach.

 

 

„Granica jest rozmyta”. To słowa Sławomira Opali, bohatera filmu dokumentalnego „Prawdziwe Psy” i pierwowzoru postaci Despera z filmu „Pitbull”. Przez kilka lat współpracował Pan z Opalą w Komendzie Stołecznej…


/

Film „Pitbull” jakkolwiek jest wzorowany na faktycznych postaciach, czy rzeczywiście mających miejsce wydarzeniach kryminalnych, czy sposobie działania gliniarzy  jest produktem medialnym. Ja rozpoznaję w nim bardzo wiele, może ktoś inny jeszcze więcej, ale to wszystko jest bardzo wymieszane, niczym przepowiednie Nostradamusa. W rzeczywistość był w wydziale Desperak, ale jego „przygody” są przypisane różnym innym osobom. Podobnie Sławek Opala - miał swoje niepowtarzalne życiowe sytuacje, które są przypisane innym postaciom. Ja zawsze byłem „Benek”, ale czy mam coś wspólnego z filmowym Benkiem? Chyba nie. To scenariuszowe mistrzostwo, bo prawnie nic nie można zarzucić! Aktor odtwarzający postać Despera jest bardzo podobny do Sławka, udało zrobić się klimat i faktyczne zaangażowanie  gliniarzy… No, może trochę pokazano bezinwazyjnych metod wejścia w osobowość przestępcą.

 

Jeśli chodzi o Sławka Opalę, to poznałem go bliżej w 1996 r., gdy byliśmy w szkole oficerskiej. Był niezłym modelem, ale chyba mu nie ustępowałem, więc szybko zakumulowaliśmy się ze sobą. Nawet zdawaliśmy za siebie egzaminy [śmiech]. Ja poszedłem za niego na etykę i historię - zdałem na kulawą tróję, tak by nikt nie zwrócił na mnie uwagę. Gdy on poszedł za mnie na informatykę, a znał się na komputerach znakomicie, to nie tylko zdał na 5-tkę, ale jeszcze wytknął egzaminującemu błędy! Musiało to zrobić wrażenie! Na szczęście aferę udało się uśmierzyć, ale ja musiałem jednak opanować komputer. Sławek nie liznął etyki, nie wyszła nasza podmianka, ale chyba nie miało to wpływu na nieszczęście, które go spotkało.

 

Wspólnie zaczęliśmy pracować w stołecznej od 1999 r. Był szalony, ale też szaleńczo zaangażowany w to co robił. Komenda była mu więcej niż domem. Domu i rodziny nie potrzebował - miał pracę. Nie on jeden, ale na pewno należał to tych, którym nigdzie nie spieszyło się tak, jak do roboty. Zawsze było kilku jeleni, do których i ja się zaliczałem, którzy chętnie spędzali święta na komendzie. Bo jak przyjmować wigilijne życzenia o szczęściu rodzinnym, gdy jest  nieuregulowane, a dziecko nie widzi ojca miesiącami?  Rozbite rodziny to chyba cecha charakterystyczna tej profesji.  Kobiety zawsze gdzieś w tle, bo ostry pies zawsze robi wrażenie, a alkohol to najlepszy przyjaciel mężczyzny. W końcu Sławek wykręcił numer życia i musiał odejść z policji, poszli mu na rękę wszyscy, więc wątłej granicy oficjalnie nie przekroczył…

 

Mówiąc o numerze życia, ma Pan na myśli postrzelenie ciężarnej kobiety?

 

Wiem, że napisał raport i odszedł. Ponoć jakaś kobieta postrzeliła się z jego służbowej broni, ale nic jej się nie stało. Nic więcej nie wiem.

 

Dlaczego charyzmatyczny były glina został niedawno zatrzymany, a prokurator przedstawił mu zarzuty współpracy z mafią pruszkowską?

 

/

Dla mnie była to wstrząsająca wiadomość, nie wiem nic o meritum sprawy, ale ja znałem Sławka jako charakternego i uczciwego. Na flaszkę się dorzucał równo, kurtkę miał jedną i spodnie chyba też. Groszem nie śmierdział, po restauracjach nie chodził. W pierwszej chwili pomyślałem, że to sprawa zawistnych kolegów, bo to środowisko jest pewnie tak samo zawistne, jak każde inne, ale możliwości zrobienia komuś na złość nieporównywalnie większe! Zawiść o medialną sławę nakręcała wrogów, którym nigdy nic nie uczynił. Ba, przypisywano mu słowa, których nigdy nie powiedział, czyny których nigdy nie zrobił, czy też sprawy, których nie wykrył! Taki koszt dodatkowy, gdy wiodło się atrakcyjne życie. Wiem po sobie, że miarą sukcesu jest wściekłość wrogów o istnieniu których nigdy wcześniej się nie wiedziało.

 

 

Zatrzymanie Opali wywołało burzę wokół instytucji świadka koronnego. Czy słusznie?

 

Zatrzymanie byłego policjanta nie spowodowało żadnych zawirowań – to jest wpisane w koszty tego zawodu, bez większego znaczenia. Nie jeden policjant był pomówiony i poniósł niesłuszną karę za niepopełnione grzechy. Nikt im nie pomógł, ani nie nagłośnił sprawy. W tym przypadku udało się zrobić małą burzę. Napisałem jako pierwszy na portalu społecznościowym notkę, zainteresowali się dziennikarze, bo to był pierwowzór Despera z „Pitbulla” i już osoba znana! Obdzwoniłem kogo mogłem, zepchnąłem kulę śnieżną ze stoku, która nabrała trochę rozpędu i zaczęła się powiększać. Ale to nie ma najmniejszego wpływu na instytucje świadka koronnego. Dla tej instytucji będą miały znaczenia sprawy o wymiarze politycznym. Proszę zwrócić uwagę, że sprawą Sławka często się posługuje, by osłabić całość zeznań tego konkretnego świadka. Bo jego zeznania mogą dotknąć kogoś ważnego. Rządzący przegłosują, że nie ma ustawy, to i instytucji świadka nie będzie.

 

 

A kogo ważnego mogą dotknąć zeznania tego świadka?

 

Nie wiem… [uśmiech]

 

 

Patryk Vega (reżyser filmu „Pitbull”) w zatrzymaniu Opali doszukuje się podobieństw ze sprawą  pomówienia funkcjonariusza CBŚ (przez gangstera „Masę”), który później okazał się niewinny, a sam świadek koronny powiedział, że zrobił to „ze złości”…

 

Tak, to bardzo podobny przypadek. Świadczy on o bardzo nonszalanckim podejściu sądu, a wcześniej prokuratury. Podobne sprawy wymagają rzetelnej weryfikacji, a wielokrotnie jej brakło. Świadek mówi czasami, co mu ślina na język przyniesie, a niekiedy się go podpuszcza. Proszę mi wierzyć, można weryfikować jego zeznania.

 

 

Tak jak Pan wspomniał, sprawa nabrała rozgłosu. Za Opalę poręczyło kilku znajomych z policji i ludzi z branży filmowej. W tym gronie znalazł się również Pan…

 

Tak, poręczyłem przed sądem za Sławka, w zakresie jego stawiennictwa przed sądem i nie mataczenia w sprawie. Zrobiłem to  w doborowym towarzystwie znanych osób: Patryk Vega, Krzysztof Lang, Marcin Dorociński…

 

 

Opala to nie jedyny bohater „Prawdziwych Psów”, któremu nie dopisało szczęście. Problemy miał również podkomisarz Krzysztof Tkaczyk, który został zawieszony. Jak skończyła się jego sprawa i co aktualnie porabia?

 

Krzysiek w przeciwieństwie Sławka, po dokumencie „Prawdziwe Psy” nie ujawniał się medialnie i nie uczestniczył w żadnych publicznych dyskusjach. Więc nie wiem, co obecnie robi. 

 

Podobno „dobrzy gliniarze nie idą do nieba”. Czy walcząc z przestępczością, trzeba odłożyć na bok swoje przekonania np. co do wiary czy moralności?

 

Coś w tym jest. Gliniarze chyba nie idą do nieba. Bo to brudna robota i brudzi się zarówno ciało, jak  i dusza. Zapominamy o rzeczach wiecznych, emocje tłamsząc alkoholem i czasami korzystając z uciech niegodnych. Przestajemy się bać, a przecież strach niesie również pożytki.  Ale czy człowiek przestaje być wierzący? Chyba nie, choć mówię to w swoim imieniu, a nie jestem zbyt praktykujący…  Widziałem wielu samobójców i nie mam wątpliwości że istnieje zły duch: siedzący w wannie mężczyzna czy klęczący przy klamce nie może się powiesić - to wbrew prawom fizyki! A jednak niejednego takiego samobójcę widziałem…

 

Sugeruje Pan, że ten „zły duch” dopomógł?

 

Tak, takie miałem odczucie. By nastąpił zgon przez zadzierzgnięcie musi nastąpić jeden z trzech przypadków: zerwanie kręgów szyjnych, charakterystyczne dla szafotu, gdzie pod wieszanym denatem uchyla się zapadnia, a on masą swojego ciała narusza strukturę kręgów, niekiedy jest dodatkowo obciążany; zniszczenie tchawicy, jak przy użyciu garotty zadzierzgniętej od tyłu; zatamowanie przepływu w tętnicach, w tych przypadkach śmierć zadaje inny człowiek, a duszony się broni, wykonując naturalne odruchy całym ciałem, a ręce próbują zerwać sznur. Samobójca wieszający się np. na drzewie często długo kona wykonując ruchy ciałem, a tu potulny samobójca we wręcz naturalnej pozycji. Nigdy nie widziałem na ich szyjach krzyża lub medalika, ale ja chyba jestem trochę „zacofańcem”…

 

 

Czy zatem, można spotkać gliniarza z różańcem, modlącego się o udaną akcję?

 

/

Ja nigdy nie spotkałem takiej osoby, co wcale nie oznacza że nie ma takiego gliniarza. Pewnie jest, ale raczej nie rzucający się w oczy. To środowisko jest bardzo, ale to bardzo przesiąknięte komuną, a właściwie pewnym stylem, który wytworzył się w tym środowisku. Chodzi tu o manifestacyjnie wrogi stosunek do chrześcijaństwa. W tym środowisku świetnie sprzedają się wszelkie wrogie religii wydawnictwa, największe „Bzdury i mity” traktowane są poważnie. Zgroza. Kościół jako instytucja jest odbierany jako zorganizowana grupa. Ba, nawet jako wróg! Sytuacja, co najmniej dziwna, bo biologicznie milicjantów i esbeków jest coraz mniej, ale ta szemrana tradycja dziwnie się przekazuje. W 2002 roku uczestniczyłem w kursie negocjacyjnym w Legionowie, organizowanym przez FBI, prowadzili go amerykańscy policjanci. Gdy przedstawiali działania policji 11 września WTC, zaprosili wszystkich do modlitwy. Postawę naszych należy pominąć milczeniem. Była to uniwersalna modlitwa do Boga, którą odmawiają wszyscy, bo są ludźmi wierzącymi, a praca jest szczególnie niebezpieczna. Szczytem bezczelności naszych policjantów było podkreślanie, że jak byli w kopalni lub w hucie rozpędzali „solidaruchów”, co wzbudzało wesołość pozostałych. Amerykanie byli w szoku, bo dla nich Solidarność to najszlachetniejsza legenda. Inny przykład: w lipcu uczestniczyłem we Mszy z okazji święta policji. Komenda wojewódzka, impreza z rozmachem i szpanem, mundurowych o najwyższych nominałach tłumy. A do komunii przystępuje zaledwie kilka osób. Gdybym niektórych z nich nie znał, to bym pomyślał, że wytypowano paru do wykonania elementu ceremoniału.

 

A jednak są osoby religijne w środowisku policyjnym…

 

Tak, ale odsetek w graniach błędu statystycznego. Ja sam nie należę do osób religijnych, ale chyba ewidentnie odstawałem od środowiska, byłem „solidaruchem”. Ale to raczej poglądy społeczne, czy trochę polityczne. Swego czasu regularnie czytałem pewien tygodnik (nie zależy mi na jego reklamie) utożsamiany ze środowiskiem politycznym, wielokrotnie mówiono mi, że czytam gazety faszystowskie. To młode pokolenie, starsi nazywali je ekstremą. Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że jak „patrioci” (w środowisku policyjnym to inwektywa) objęli władzę większość z nich awansowała na bardzo znaczące pozycje.

 

Miewałem takie chwile w służbie, zwłaszcza po sprawach samobójców, gdy czułem się skrzywdzony, czy gdy wracałem zmęczony do hotelu… Wtedy zawsze wracałem myślą do rodzinnego, parafialnego kościoła pod wezwaniem św. Władysława króla Węgier w Kunowie na Kielecczyźnie. Odwiedzanie sanktuarium było i jest dla mnie szczególnym przeżyciem. Święty Krzyż w rodzinnych stronach, Licheń, czy ostatnio zapomniana wileńska Ostra Brama. Ładowałem duchowe akumulatory, choć droga wyznaczona przez Kościół Katolicki była dla mnie wielokrotnie zbyt trudna i zdarzało mi się zbaczać na wygodne ścieżki.  

 

 

Media lubią doczepiać chrześcijanom odpowiednią łatkę. Przykładem tego są chociażby ostatnie wydarzenia w Norwegii, gdzie podkreśla się, że Breivik strzelał do ludzi z powodu swojego „chrześcijańskiego fundamentalizmu”. „Chrześcijański fundamentalizm” czy niezaradność norweskiej policji?

 

Gdybym odpowiadał dla jakiejś gazety, musiałbym wykładać i odwoływać się do rozsądku czy definicji politycznych. Sam jestem częstym gościem portalu Fronda - inni ludzie, inny poziom. W Polsacie News, gdy znęcano się nad niebezpiecznym chrześcijańskim radykalizmem, jako pierwszy na tej antenie  ekspert, wypowiedziałem się telefonicznie, że nie należy wierzyć pierwszym doniesieniom, że takim się chce widzieć sprawcę. Byłem na wakacjach, utrudniony dostęp do mediów i wypowiadałem się znając kalumnie rzucane przez media. Dwa dni później na antenie RDC poddałem w wątpliwość jego chrześcijański motyw. Dziś już wiemy, że był masonem zafascynowanym syjonizmem, miał określony stosunek do papieża, był członkiem partii postępu, a więc gdzie to jego chrześcijaństwo? To bez znaczenia. Na portalu wpisał sobie w rubryczce „konserwatysta” i to wystarczyło. W końcu wśród europejskich parlamentarzystów, nie brakuje chadeków dla których Jezus to przywódca szamańskiej sekty i tęczowych Rysiów nazywających się „konserwatystami”.

 

Policja norweska zawiodła ewidentnie, ale nie mogło być inaczej - takie wydarzenie było poza kategorią przewidywalności. Oni naprawdę nie mieli wcześniej zbyt wiele do roboty, prócz paradowania. Mentalnie nikt nie był przygotowany na coś takiego. Wydaje mi się że tylko francuscy gliniarze byliby przygotowani, no i jeszcze paruset chłopaków z polskiej policji potrafiłoby zareagować. Norweski policjant nie był przygotowany do wyciągniecie broni i zastrzelenia człowieka. Wydaje mi się, że woleli poczekać.

 

Chyba Pan przesadził z tą oceną polskiej policji. Każdy widzi jak jest…

 

/

Nie, broń Boże! Chętnie to uzasadnię, ale jak będziemy rozprawiali tylko o stanie polskiej policji, o cholernych zaniechaniach, o jej psuciu przez kolejne rządy... Wracając do Norwegii, oni będą teraz udowadniali ze wszystko było ok. Ale jeszcze większy błąd zrobiły władze. Premier jak szczur schował się w norze, a dla społeczeństwa przygotowano komunikat, by nie wychodzili z domu. Pokaz bezsilności i tchórzostwa. Demokracja, a władza nie z ludem… Ale od czego są media? Od zera do bohatera, coś mi się wydaje że to murowany kandydat na przywódcę europejskiego. Jest „chrześcijański morderca” odpowiadający postępowej ideologii, a więc media już wytłumaczą elektoratowi, kto powinien być kim.

 

Zresztą zaimponował mi pewien minister spraw zagranicznych, kajający się przed zagranicą, za nie popełnione czyny, mówiący, że w jego kraju nie brak takich, co by różnie chcieli, radykałów zainteresowanych niepokojami społecznymi. Miał rację… W końcu to w Łodzi zabito człowieka, bo należał do opozycyjnej partii.

 

Czasami ogarnia mnie przerażenie, jak ludzie wykształceni o wysokim współczynniku inteligencji dają sobie wmówić najróżniejsze głupoty. W końcu dla nich faszystą był Hitler, a nazizm to „skrajnie prawicowa wersja kapitalizmu”. Nie zapomnę zdziwienia prowadzącego program telewizyjny, gdy powiedziałem mu, kto na ziemiach polskich wprowadził święto 1 maja i aborcję.

 

Mówi się, że policjant to zawód wymagających szczególnego poświęcenia i dyspozycyjności. Pan jest oficerem w stanie spoczynku, a skoro już rozmawialiśmy o patriotyzmie, zapytam o Pana  działalność społeczną w Warszawskim Towarzystwie Przyjaciół Wilna. Pomaga Pan również polskim szkołom. Skąd fascynacja Kresami?

 

/

 Wydaje mi się, że wyssałem coś z mlekiem matki i jestem z tego dumny. Nigdy nie wstydziłem się bycia Polakiem, dlatego zawsze interesowały mnie dzieje Rzeczypospolitej: zmiennych losów i dziwnych zachowań społeczeństwa. Kresy są tego przykładem, te bardziej znane - wschodnie i zapomniane południowe, z Zaolziem, Orawą, Spiszem czy Ziemią Czadecką.  Swego czasu, raczej przez przypadek, przyszedłem na Krakowskie Przedmieście do Wspólnoty i zapisałem się do - pierwszego z brzega – stowarzyszenia, które miało w nazwie „Wilno”. Zapisałem się, parę razy byłem na spotkaniach, słuchałem wspomnień i tyle. Chyba nie byłem zbyt aktywny, bo nawet niewiele zapamiętałem. Pewnego razu przez pomyłkę poszedłem na spotkanie w innym terminie. Niby ludzie podobni i jak zwykle słuchałem, ale oni mówili o czymś innym - o wyjeździe, pakowaniu darów, liczbie tornistrów. Okazało się, że to zupełnie inne stowarzyszenie, a było to właśnie Warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Wilna i Grodna do którego przystąpiłem. Po okresie „nowicjatu” zostałem wprowadzony w działalność charytatywną stowarzyszenia. Bardzo leciwą nysą, załadowaną do granic wytrzymałości,  kilkanaście razy dane mi było objeżdżać Wileńszczyznę i jej bezdroża. Jak nysa była w formie, to cztery razy w roku jechała na Kresy, a ja co najmniej dwa. Miałem ogromne szczęście - znalazłem się w grupie wspaniałych ludzi, kresowiaków z urodzenia, uczestniczyłem w szeregu szlachetnych przedsięwzięć. Jako pierwsi wprowadziliśmy w czyn idee,  jak choćby akcja „Wyprawka dla pierwszoklasisty”. Dla mnie kresowiaka z zaciągu, najważniejszym powodem do zadowolenia jest to, że należę do jedynego stowarzyszenia w Polsce, które od kilkunastu lat systematycznie wspiera dziewięć szkół  Wileńszczyzyny i Grodzieńszczyzny, organizując co najmniej dwa wyjazdy w roku. Jesteśmy chyba jedynym przypadkiem, kiedy pospolite ruszenie stało się regularne i skuteczne. Niestety biologia zwycięża - organizacja niknie, a nowych młodych ludzi nie przybywa. Państwo polskie nie wspiera, a jeżeli wspiera, to na żenującym poziomie. Niech tego najlepszym przykładem będzie jedyne pomieszczenie dla kilkunastu podobnych stowarzyszeń - każdy ma kawałek podłogi. Zastanawiam się, czy gdybyśmy zaczęli krzewić ideologię stowarzyszeń gejowskich, na kresach oczywiście, to czy znalazłaby się kasa i wsparcie od wszelkich organów….

 

Np. państwo niemieckie dotuje i gwarantuje, a przede wszystkim tworzy podstawy prawne, dzięki którym dziedziczy się fakt, że rodzina była repatriowana. Czyli traktuje się jako dobro wysokiej próby, w tym ekonomicznej. Ale nawet w krajach słabszych ekonomicznie: na Węgrzech czy Słowacji sytuacja wygląda lepiej. Wygląda na to, że nasi rodacy nigdy nie wyjechali z Polski, ale to Polska im odjechała.

 

Rozmawiał Aleksander Majewski