«Bardzo dużo racji mieli nasi przodkowie, którzy mówili, że mąż i żona powinni wyznawać tę samą religię. Było w tym z pewnością o wiele więcej sensu niż w obecnym pustosłowiu o siostrzanych duszach, duchowym pokrewieństwie i aurach w identycznym kolorze. W rzeczywistości bowiem im mocniejszy jest kontrast między kobietą a mężczyzną, tym słabszy będzie między nimi konflikt. Im bardziej różnią się ich usposobienia, tym lepiej.

Dusza żony nie może przecież być siostrzaną duszą; rzadko kiedy jest to bodaj dusza kuzynki. Mało jest małżeństw o dokładnie identycznych upodobaniach i temperamentach; generalnie biorąc, nie są one szczęśliwe. Lecz posiadanie tych samych fundamentalnych zasad; uważanie tego samego za cnotę (obojętnie, czy się ją praktykuje, czy zaniedbuje), uważanie tego samego za grzech (nieważne, czy karze się go, czy wybacza, czy może z niego kpi); wreszcie, uważanie tego samego za obowiązek i tego samego za hańbę – to jest naprawdę niezbędne, by małżeństwo, w granicach rozsądku, mogło być udane i szczęśliwe. Łatwiej to osiągnąć, gdy małżonków łączy wspólna religia, niż gdy łączy ich wspólna aura.

To samo zaś, co odnosi się do małżeństwa, odnosi się też do narodu. Naród o mocno zakorzenionej religii będzie tolerancyjny. Naród bez religii będzie bigoteryjny.»

G.K. Chesterton, „Obrona człowieka”