Fronda.pl: Przyglądając się ostatnim tarciom białorusko-rosyjskim, sądzi Pan, że Łukaszenka boi się powtórzenia scenariusza, znanego z Ukrainy?

Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: Myślę, że presja rosyjska, która jest wywierana coraz wyraźniej na Białoruś, jest zagrożeniem zarówno dla osobistej władzy Aleksandra Łukaszenki, jak i dla białoruskiej państwowości. Przy czym nie posuwałbym się do stwierdzeń, które często w Polsce padają, że jedynym powodem, dla którego Aleksander Łukaszenka może bronić białoruskiej niepodległości jest jego osobista władza. Łukaszenka z całą pewnością nie jest demokratą. Wydaje mi się jednak, że na tyle, na ile miałem sposobność poznać ludzi pracujących w jego otoczeniu i przez krótki czas jego osobiście, to jakkolwiek nie są to demokraci, to nie są to też ludzie, którzy nie czują się Białorusinami. Oni swój kraj kochają. Myślę, że istotą gry reżimu w Mińsku była zawsze próba balansowania. Oczywiście w ramach tego balansowania Białoruś była zawsze bliżej Rosji niż Zachodu. Rzecz polega też na tym, że przez długie lata uważano np. w Warszawie, że to niedostatecznie dużo. Jestem daleko od wizji podkreślającej, że ze strony Łukaszenki mamy teraz ruchy, które sprawiłyby, że Białoruś pójdzie na Zachód. Tak nie będzie, to nierealne. Tym niemniej uważam, że nawet bardzo ostrożny ruch w naszym kierunku jest czymś, co należy powitać z satysfakcją. Dla nas jest po prostu lepiej, żeby Aleksander Łukaszenka grał na dwie strony, niż gdyby miał tego nie czynić.

Dlaczego to granie Łukaszenki na dwie strony jest dla nas lepsze?

Alternatywą dla niegrania na dwie strony nie jest jakaś europejska perspektywa – o euroatlantyckiej nie wspominam – tylko całkowite uzależnienie się od Rosji. W wymiarze międzynarodowym mówienie dzisiaj o zachodniej perspektywie dla Białorusi jest kompletną aberracją. Dowodzi zupełnego niezrozumienia otaczającej nas rzeczywistości. A otaczająca rzeczywistość jest taka, że prezydentem Stanów Zjednoczonych jest Donald Trump. Jakoś nie sądzę, by Donald Trump miał ochotę, żeby Zachód walczył o Białoruś.

Dużo mówi się także o manewrach wojskowych Zapad 2017 i ich skali, nieporównywalnej do podobnych ćwiczeń z ostatnich lat. Jak interpretować tak duże manewry rosyjskie?

Kwestia manewrów Zapad 2017 jest fundamentalna. Rosja zamówiła 4200 platform kolejowych do przerzutu swoich sił zbrojnych na te manewry. To wystarczająco dużo, by przerzucić trzy ciężkie dywizje pancerne. Trzy dywizje pancerne mają potencjał bojowy na tyle silny, by nie tylko zająć Białoruś, ale też do tego, by dokonać ataku na państwa bałtyckie i Polskę. Z moich rozmów z ekspertami amerykańskimi wynika, że świadomość tego istnieje w Waszyngtonie. Mam wrażenie, że takiej świadomości nie ma jednak w polskich elitach politycznych i w środowiskach ludzi, którzy w naszym kraju zajmują się Białorusią. Dla tych ostatnich kwestie pozyskiwania grantów dalej wydają się bardziej istotne od tego, czy za moment będziemy mieć pełną armię rosyjską na granicy z Polską. Ta armia zapewne na nas nie napadnie, ale samo pojawienie się jej w pobliżu granicy zmienia naszą sytuację.

Jaka według Pana może być najbliższa przyszłość Białorusi?

Wydaję mi się, że najbliższa przyszłość Białorusi będzie się decydować w rozmowach między Waszyngtonem a Moskwą, z udziałem Berlina, ale bez udziału Warszawy. Wszystko dlatego, że nie mamy potencjału politycznego i gospodarczego. Prowadziliśmy też wyjątkowo nieskuteczną politykę wobec Białorusi. Niestety nie liczymy się w grze. Moskwa nie będzie przejmować się naszą opinią. Kluczowe znaczenie ma więc to, by naszą opinią na temat przyszłości Białorusi przejmował się Berlin i Waszyngton. Tam tak naprawdę powinniśmy rozmawiać na ten temat, bo kluczowe z naszego punktu widzenia jest, jeśli będzie dochodziło do jakiegoś porozumienia USA z Rosją, by nie zamykało to nam całkowicie możliwości powrotu do gry o Białoruś. To kluczowe, by nie wynegocjowano takiego porozumienia, które oznaczałoby na dobre pogrzebanie naszej polityki wschodniej. Chodzi o to, by wynegocjowano neutralizację Białorusi, a nie kapitulację w stosunku do rosyjskiego neoimperializmu.

Istnieje szansa na jakąkolwiek liberalizację Białorusi?

Z moich rozmów z ekspertami amerykańskimi wynika, że w Waszyngtonie doszło do konstatacji, że obecnie liberalizacja systemu na Białorusi byłaby na rękę wyłącznie Moskwie. O demokracji nikt nawet nie myśli, natomiast zliberalizowanie częściowe jedynie ułatwiłoby Rosji obalenie Aleksandra Łukaszenki. Rosja taką możliwość ma, a my nie, bo żeby ewentualnie zmienić reżim, to trzeba znać ludzi tego reżimu, a nie pozbawioną znaczenia opozycję. To jest to co, nas różni od strony rosyjskiej. Chciałbym też zwrócić uwagę, że istnieją dwa skrzydła w opozycji. Jedno mówi o konieczności dialogu z reżimem, a drugie jest radykalne i dąży do rewolucji. Taka rewolucja dzisiaj oznaczałaby dojście do władzy kogoś nie mniej, a bardziej zależnego od Moskwy. My od lat nie wiedzieć czemu wspieramy tę radykalną część opozycji, spoglądając z obrzydzeniem na tę drugą jej część. Uważamy, że skoro jest umiarkowana, to jest agenturalna. Problem polega na tym, że Rosja jest niezmiennie beneficjentem działań tej radykalnej części opozycji, której my nie uważamy za agenturalną. Mówiąc całkowicie cynicznie, jeśli mamy wybór między opozycją, wobec której istnieje podejrzenie, że może współpracować z Władimirem Putinem, a taką, która może współpracować z Aleksandrem Łukaszenką, to ja rozumiem, że już lepsza jest ta druga.

Czy w świetle ostatnich wydarzeń, można mówić o swego rodzaju dialogu polsko-białoruskim?

Po pierwsze mam wrażenie, że idea dialogu polsko-białoruskiego jest wynikiem presji ze strony naszych kluczowych sojuszników, zarówno w ramach NATO jak i UE. Fakt, iż ten nasz reset polsko-białoruski jest prowadzony ewidentnie mało profesjonalnie, dowodziłby tego, że nie został przemyślany. Wzmacnia to moim zdaniem przekonanie, że słuszna skądinąd idea nie narodziła się jednak w Warszawie. Błędem jest próba pakietowego rozwiązania narosłych sporów, zamiast tworzenia „mapy drogowej”, czyli konkretnych, małych porozumień, które dopiero w swej masie oznaczają reset. W sytuacji, w której stopień nieufności jest tak duży, próba pakietowego rozwiązania spraw nieomal gwarantuje porażkę. Po drugie, mamy fundamentalne niezrozumienie tego, że w relacjach z Mińskiem słowo „sprawdzam” (tak jak w grze w pokera) musi padać stosunkowo często, a nie rzadko. W grze w pokera, gdy słowo „sprawdzam” pada po długiej rozgrywce, na stole jest już dużo pieniędzy, w przypadku relacji polsko-białoruskich: kapitału politycznego. Lepiej byłoby robić konkrety. Trzecim problemem jest to, że robimy wokół relacji z Mińskiem strasznie dużo szumu. Jeszcze nic nie zrobiliśmy, a już zdążyliśmy zaalarmować Rosjan. Wreszcie sprawa ostatnia – otóż politykę wschodnią realizują te same osoby, które realizowały poprzednią politykę wschodnią, ze skutkiem równie mizernym wówczas, co i obecnie. To jest jednak problem Prawa i Sprawiedliwości, że partia ta wybiera współpracę z konformistami.

W zakresie biznesu widać fundamentalny brak zrozumienia dla charakteru reżimu. Zakładamy, że jeśli zrobimy szereg małych interesów, to z tego wyjdzie w efekcie jeden duży deal. To jednak błąd, bo na Białorusi działa się od góry do dołu. Jeśli urzędnicy zobaczą duże przedsięwzięcie autoryzowane przez prezydenta sami zaakceptują mniejsze. Grunt jednak, by to pierwsze – duże nie dotyczyło od razu np. energetyki,bo wówczas będziemy negocjować rok, a na końcu Kreml i tak może je zablokować.

Dziękujemy za rozmowę.