Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Spekulacje na temat ewentualnego startu Donalda Tuska w wyborach prezydenckich trwają już od pewnego czasu. Czy atmosfera wokół przesłuchania przewodniczącego Rady Europejskiej w warszawskiej prokuraturze, poczynając od przywitania go na Dworcu Centralnym, może być preludium do kampanii prezydenckiej?

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Do Rzeczy": Myślę, że to bardzo prawdopodobna wersja. Z różnych powodów. Przede wszystkim, koniec kadencji Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej zbiegnie się z początkiem kampanii prezydenckiej w Polsce. Po drugie, jak pokazują badania, Donald Tusk jest naturalnym liderem opozycji antypisowskiej. Z kolei, według obecnych sondaży, ma duże szanse, gdyby wystartował przeciwko Andrzejowi Dudzie. Co więcej, od pewnego czasu Donald Tusk robił wszystko, żeby pokazać się jako krytyk obecnego rządu oraz przeciwwaga dla PiS i Jarosława Kaczyńskiego.

Donald Tusk w dość osobliwy sposób podziękował swoim sympatykom, którzy przyszli powitać go na dworcu. „Drzewo zetną, bażanta zastrzelą, a Was nie zmogą”...

Od dłuższego czasu, a szczególnie teraz, w wypowiedziach Donalda Tuska wyraźnie widać, że czuje się kandydatem opozycji na prezydenta. Oczywiście, nie został jeszcze formalnie „namaszczony” do tej roli, ale prawdę powiedziawszy już teraz zachowuje się jak kandydat na prezydenta. Krytykuje obecne władze wprost, niekiedy daje do zrozumienia, że jest prześladowany politycznie... Jego kandydatura w wyborach prezydenckich wydaje mi się bardzo prawdopodobna. W gruncie rzeczy jest to na rękę również obecnemu liderowi Platformy Obywatelskiej, Grzegorzowi Schetynie, ponieważ na razie Donald Tusk, będąc w Brukseli, nie przeszkadza mu w budowaniu pozycji w Platformie. Natomiast myślę, że za te 2,5 roku, kiedy ruszy już kampania prezydencka, będzie istniał sojusz między Schetyną a Tuskiem, w myśl którego były premier zostanie kandydatem na prezydenta.

Jeśli wspomina Pan o przewodniczącym Platformy Obywatelskiej, to chyba dość znaczący jest fakt, że Grzegorz Schetyna nie wziął udział w „happeningu” powitalnym na dworcu, przywitał Tuska korespondencyjnie, zaś w środę nawet z nim nie rozmawiał

Jak wiadomo, relacje między Schetyną a Tuskiem są wyjątkowo napięte. Gdyby nie fakt, że Donald Tusk w 2014 roku wyjechał do Brukseli i zastąpiła go Ewa Kopacz, to los Grzegorza Schetyny byłby przesądzony. Wydaje mi się, że gdyby Donald Tusk pozostał w Polsce, obecny lider PO być może Schetyny nie byłoby już w Platformie, ponieważ zostałby po prostu wyrzucony przez Tuska. Na szczęście dla obecnego lidera PO, Tusk wyjechał do Brukseli, Ewa Kopacz, chcąc doprowadzić do pewnego porozumienia różnych „skrzydeł” i frakcji w partii, zaoferowała Grzegorzowi Schetynie stanowisko ministra spraw zagranicznych. Przyjął je, ponieważ oznaczało dla niego wybawienie z niebytu, ostatni moment, w którym mógł zaistnieć. I miał ogromne szczęście, ponieważ jako polityk, który- jak się wydawało- ma już za sobą swoje najlepsze lata i jest obecnie na bocznym torze, nagle wszedł do głównej ligi, a obecnie jest liderem Platformy Obywatelskiej. Fakt, że, delikatnie mówiąc, Schetyna nie jest fanem Tuska, jest oczywisty. Nic dziwnego, że przewodniczący PO nie pojawił się na Dworcu Centralnym. Zwrócę jeszcze uwagę, że politycy, którzy wzięli udział w tym happeningu, wywodzą się raczej z otoczenia Tuska, niż Schetyny.

Zauważam w przypadku ważnych polityków związanych z Platformą Obywatelską pewną prawidłowość. Kiedy zrobiło się gorąco wokół prezydent Warszawy w związku z aferą reprywatyzacyjną w Warszawie i ewentualnym udziałem Hanny Gronkiewicz-Waltz w tym procederze, zarówno wiceprzewodnicząca PO, jak i politycy tej partii powtarzali, że sprawa ma charakter czysto polityczny. W przypadku Donalda Tuska, słyszymy, że PiS kieruje się żądzą zemsty, sam przewodniczący Rady Europejskiej również uważa, że jego sprawa ma charakter polityczny...

To normalne, że polityk Platformy Obywatelskiej będzie odbierał każdą próbę przesłuchania go jako element zemsty politycznej czy odwetu. Uważam zresztą, że właśnie dlatego błędem PiS było przeciwstawienie się wyborowi Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Dlaczego? Znacznie łatwiej jest dziś przypisać Prawu i Sprawiedliwości żądzę zemsty i odwetu, niż gdyby partia rządząca poparła tę kandydaturę. Gdyby PiS poparło wybór Tuska na szefa Rady Europejskiej, to zarzut, że wezwanie go do prokuratury czy ewentualnie przed komisję śledczą jest sprawą polityczną, byłby znacznie słabiej uargumentowany. W ogóle mam wrażenie, że niepotrzebnie tyle uwagi PiS przywiązało do wyboru przewodniczącego RE, ponieważ w ten sposób niejako samo przywróciło Donalda Tuska do gry politycznej. „Dożywał swoich dni” w Brukseli jako sekretarz, bo taka jest w rzeczywistości jego funkcja w Radzie Europejskiej i nagle, w ciągu zaledwie kilku miesięcy, stał się sztandarem, symbolem, punktem odniesienia. Moim zdaniem było to całkowicie niepotrzebne, ponieważ dało Tuskowi „drugie życie” w polskiej polityce. I z tego „drugiego życia” były premier teraz korzysta.

Bardzo dziękuję za rozmowę.