18 sierpnia  ukazał się w Gazecie Wyborczej artykuł „Kłamstwa homofobów” autorstwa Ewy Siedleckiej z komentarzami dr hab. Joanny Mizielińskiej. Ponieważ zawiera on szereg sformułowań nieścisłych bądź tendencyjnych chciałbym się do nich odnieść, jak również do listu Marka Regnerusa. 

„Nie ma różnic” - paradygmat oparty na ułomnej metodologii

 O co toczy się spór wokół raportu Regnerusa?  Otóż swoimi badaniami amerykański socjolog podważył tezę jakoby  pomiędzy dziećmi wzrastającymi w normalnych nienaruszonych biologicznie rodzinach a dziećmi wychowywanymi przez pary homoseksualne „nie było różnic”.   Teza taka jest lansowana m.in. przez wpływowe Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, wyłożone w stanowiskach  w dwóch raportach z 2004 i 2005 roku autorstwa Charlotte Patterson, skądinąd jawnie zdeklarowanej lesbijki i skrajnej feministki. Raporty te opierają się na  59 doniesieniach naukowych poświęconych różnym aspektom homoseksualnego rodzicielstwa. Taka liczba może robić wrażenie, ale jak wykazał w tym samym numerze Social Science Research Loren Marks (2012) większość z tych badań nie spełnia podstawowych standardów metodologicznych: oparte są na małych próbach, nie posiadają grup kontrolnych, zbieranie danych oparte było na próbkach wygodnych i metodzie „kuli śnieżnej”. Te dwa ostanie aspekty wymagają być może  bliższego naświetlenia dla mniej zorientowanych metodologiczne czytelników.       Przez dobór wygodny rozumie się nielosową metodę doboru próby, polegającą na wyborze uczestników ze względu na ich dogodną dostępność i bliskość. Jej wadą jej jest to, że prowadzi do obciążenia próby, a to oznacza, że próba nie będzie reprezentatywna dla całej populacji. Z kolei metoda „kuli śnieżnej” polega na rekrutowaniu uczestników badań przez innych uczestników. Jest również tania i wygodna, tyle, że badacz praktycznie całkowicie traci kontrolę nad procesem badania, w gruncie rzeczy nie wie kto wypełnia ankiety badawcze.  Siłą rzeczy reprezentatywność uzyskanych w ten sposób wyników  również stoi pod dużym znakiem zapytania.

Diane Baumrind  czy  L.Marks to badacze, którzy w swych metaanalizach wykazują słabości tych homofilnych publikacji.  Kanadyjski badacz Douglas W. Allen w 2012 roku przeprowadził podobną  metaanalizę. Dodatkowo zauważył on, iż w wielu wypadkach te same wyniki badań opracowywane były kilka razy i przedstawiane w kilku tekstach. Zdecydowana większość analizowanych prac  podejmowana była przez kobiety, nierzadko jawne lesbijki, skrajne feministki, kilka badań było  finansowanych przez organizacje walczące o prawa gejów i lesbijek.  Ten obszar badawczy został zdominowany przez kilka osób, z analizowanych 52 prac  Patterson jest współautorką dziesięciu tekstów,  Bos sześciu,  Gartrell pięciu, Stacey i  Goldberg czterech, a Biblarz trzech. To pokazuje, że liczba niezależnych badań jest istotnie mniejsza. Allen konkluduje, iż powstał obszar literatury, która nie spełnia podstawowych wymogów metodologicznych stosowanych w naukach społecznych, cele tej literatury nie są naukowe a polityczne, wyprowadzane z nich konkluzje są przeznaczone nie dla naukowców lecz dla  prawników, sędziów, polityków, którzy będą decydować o społecznych prawach dla gejów i lesbijek.  

Stabilność w związkach homoseksualnych – reguła czy wyjątek?

Na tym tle raport Regnerusa pozytywnie wyróżnia się sposobem zbierania danych. Po opracowaniu ankiety autor powierzył jej przeprowadzenie wyspecjalizowanemu ośrodkowi Knowledge Network, który można określić jako odpowiednik polskiego OBOP.  Ankieta została skierowana do ponad  15 tys. respondentów,  w rezultacie zebrano reprezentatywną pulę  2 988 pełnych ankiet  w przedziale wieku od 18 do 39 lat, które następnie  zostały poddane procedurom przesiewowym. W ich wyniku Regnerus wyodrębnił 8 grup różniących się rodzinnymi strukturami/doświadczeniami. Skąd zatem wzięło się stwierdzenie J.Mizielińskiej o „starannie dobranych dzieciach (z rodzin heteroseksualnych - AM) mających bardzo dobre warunki rozwojowe” – trudno dociec. Inny zarzut podnoszony przez Mizielińską dotyczy nieuprawnionego  przypisywania dzieciom  prawa do oceniania seksualnej orientacji rodziców. Jednak czy osoby dorosłe – a Regnerus badał dorosłych Amerykanów  –  w przedziale wieku 18-39 lat, ze średnią wieku 28,2 lat -  mogą się zasadniczo mylić  w  określeniu  orientacji seksualnej własnych rodziców ?  Pytanie wydaje się retoryczne, niemniej  uwaga ta  została uznana przez Regnerusa w tym sensie, że  na określenie tych grup  wprowadził alternatywne  pojęcia  akcentujące schematy poznawcze osób badanych „Homoseksualna Matka w Percepcji Respondenta” (HMWPR)  i „Homoseksualny Ojciec w Percepcji Respondenta” (HOWPR).

Bodaj najpoważniejszy zarzut  merytoryczny   dotyczy niejednolitości wyodrębnionych grup rodziców homoseksualnych, cechowy się one  różnymi okresami wychowywania dzieci, zmiennymi konfiguracjami partnerów. W tym kontekście pojawia się efektowna parabola, że to jak porównywanie  jabłek z gruszkami. Niemniej, jak podaje Regnerus  w tekście odnoszącym się do różnych zarzutów i prezentującym dodatkowe dane z analiz, z ogólnej grupy 163 respondentów wychowywanych przez lesbijskie matki ogólnie na niestabilność w systemie rodzinnym wskazało   85 osób, z tego  31 deklarowało  zamieszkiwanie matki z partnerką przez okres do 1 roku,  20 opisywało trwanie takiego związku  przez okres do 2 lat, pięć do 3 lat, a osiem do 4 lat. Po wtóre przeprowadzono porównania z grupami, którym również można przypisywać cechę niestabilności, np. z młodymi dorosłymi wychowywanymi w rodzinach adopcyjnych czy przez pojedynczych rodziców,  co jest przemilczane przez autorki Wyborczej.  Przykładowo,  w stosunku do dzieci wychowywanych przez pojedynczych rodziców dorosłe dzieci matek - lesbijek cechują się  wyższymi wskaźnikami: orientacji innej niż heteroseksualna, liczby romansów w czasie małżeństwa/kohabitacji,  depresji w skali CES-D, przymuszania do seksu wbrew swojej woli, zależności od innych, impulsywności, naruszania prawa, z kolei wskaźnik poczucia bezpieczeństwa w rodzinie pochodzenia w tej  grupie jest niższy. Liczba  różnic statystycznie istotnych pomiędzy  młodymi wychowywanymi przez homoseksualne  matki a pozostałymi grupami jest bardzo długa. Podstawowa konkluzja jest raportu  oczywista: najlepiej rozwijały się dzieci wzrastające w pełnych, stabilnych  rodzinach heteroseksualnych, co zasadniczo powtórzył Regnerus w swoim liście do GW: „Dzieci zasługują na matki i ojców poświęcających się dla nich i ochraniających je. (…) Uwzględniając kontekst historyczny   rzeczywistość  ta była najbardziej rzetelnie realizowana w kontekście małżeństwa”. Choć Regnerus nie dopowiedział tego do końca  z pewnością miał na myśli małżeństwo heteroseksualne, co jasno przebija z raportu i licznych jego wywiadów udzielanych po ukazaniu się publikacji.

Z drugiej strony, jeśli w dużych przesiewowych badaniach nie można znaleźć grupy dorosłych dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne, które zamieszkiwałyby z nimi przez 18-20 lat to świadczy raczej o cesze tej populacji, a nie o błędach w zbieraniu danych.  Właściwe pytanie jakie się w tym momencie nasuwa brzmi: czy znalezienie dużej, kilkusetosobowej grupy  dorosłych dzieci  wychowywanych przez  stabilne pary homoseksualne od narodzin do dorosłości jest w ogóle możliwe?  Obserwacje przeprowadzone  na   norweskich i szwedzkich parach wykazały, że ryzyko rozwodu jest wyższe u małżeństw tej samej płci i że ryzyko rozwodu dla kobiet żyjących w  związku partnerskim  jest dwa razy większe niż w przypadku związków męskich.  Ponadto wczesne małżeństwa homoseksualne - te zawarte wkrótce po pojawieniu się  prawnych możliwości -  wykazywały podobne wskaźniki  rozwodowe  tak jak małżeństwa nowsze, co sugeruje, że niestabilność tych związków nie jest  pochodną istniejącego prawa, ma  głębsze podłoże.  Autorzy tych  badań szacują, że w Szwecji  30 proc. kobiecych małżeństw prawdopodobnie zakończy się rozwodem w ciągu 6 lat od powstania, w porównaniu z 20 proc. dla mężczyzn i 13 proc.  dla małżeństw heteroseksualnych. Postulat analizowania  grupy młodych dorosłych wzrastających przez okres całego dojrzewania  w stabilnych związkach homoseksualnych  wydaje się mocno idealistyczny  i  nierealistyczny.

Problem wiktymizacji

Na tym tle trzeba odnieść się szerzej do listu Regnerusa do GW.  Na niektórych portalach  można było znaleźć  doniesienia  jakoby Regnerus wycofał się z podstawowych wniosków zawartych w swoim raporcie. W tym kontekście lapidarny list do GW musiał być dla wielu rozczarowaniem.  Regnerus odniósł się w nim w gruncie rzeczy do dwóch  spraw: kwestii wykorzystywania jego wyników w debacie publicznej i sprawy wiktymizacji dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne. Oczywiście odciął się od poparcia dla różnych doraźnych akcji społecznych organizowanych w dalekiej Polsce i trudno się takiemu stanowisku dziwić. Jak z przekąsem zauważa samo śledzenie różnych sposobów wykorzystania (i z pewnością manipulowania) danymi z jego raportu jest wyzwaniem. Druga sprawa jest poważniejsza i dotyczy molestowania seksualnego osób badanych.  Regnerus stwierdził tu istotne statystyczne różnice pomiędzy respondentami wzrastającymi w pełnych biologicznie, heteroseksualnych rodzinach a  dziećmi,  w percepcji których rodzice byli homoseksualni. Tyle, że w ankiecie nie było uszczegółowiających pytań, kto konkretnie był sprawcą tych seksualnych nadużyć. Innymi słowy,  stwierdzono różnice wskazujące na większe wskaźniki wykorzystywania seksualnego u tych grup,  ale nie można powiedzieć  kto konkretnie był ich sprawcą, zważywszy,  iż dzieci te miały na ogół dość dynamiczne i zmienne losy rodzinne.  Co zresztą Regnerus w tekście  wyraźnie zaznacza:    „Reguły pierwszej wiktymizacji nie są oczywiste, nie możemy rozstrzygnąć czy było to w okresie mieszkania z biologicznym ojcem, czy z partnerką matki i czyją ofiarą była osoba badana. Przyszłe badania szczegółów kalendarza domowego respondentów NBSR powinny dać więcej wyjaśnień poruszanego tu problemu”.  Inną sprawą jest pewien skrót myślowy, który może pojawiać się, gdy spojrzymy na tabele, w oderwaniu od komentarza autora.  W oryginalnym raporcie są wyszczególnione grupy respondentów z gejowskim ojcem (GF) i lesbijską matką (LM) i rubryki  Był kiedykolwiek dotykany seksualnie przez rodzica/dorosłego i  Był kiedykolwiek zmuszany do seksu wbrew swej woli. Sformułowania te mocno sugerują dokonywanie nadużyć bezpośrednio przez homoseksualnych rodziców podczas, gdy, w świetle wyjaśnień Regnerusa,  właściwiej byłoby używać zbitki  rodzic/opiekun/dorosły (czego, ubolewam,   zabrakło w  cytowanym  moim zdaniu z  komentarza zamieszczonym na łamach Fides et Ratio). Co nie zmienia wymowy zawartych w tabeli  danych: na pytanie „Czy byłeś kiedykolwiek dotykany seksualnie przez rodzica/dorosłego?” twierdząco odpowiedziało 23 proc. osób w grupy  HMWPR i 6 proc. z grupy   HOWPR w stosunku do 2 proc.  z grupy  kontrolnej, na pytanie „Czy byłeś kiedykolwiek zmuszany do seksu wbrew swej woli?” twierdząco odpowiedziało 31  proc.  z grupy HMWPR    i  25 proc.  z grupy HOWPR, w stosunku do 8 proc.  z grupy kontrolnej.  Niemniej,  warto zauważyć także wysokie wskaźniki twierdzących odpowiedzi zwłaszcza na to drugie pytanie z wszystkich  pozostałych wyróżnionych  grup rodzin pochodzenia (za wyjątkiem pełnych rodzin heteroseksualnych), co sugeruje, że problem wykorzystywania seksualnego dzieci jest szerszy, nie jest specyfiką jednej populacji.

Badania australijskie  - próbki wygodne i kula śnieżna

W artykule Siedleckiej znajduje się gloryfikacja badań australijskich z 2014 roku, jakoby niezwykle rzetelnych w przeciwieństwie do raportu Regnerusa.  Badań tych, nazwanych ACHESS,    nie można uznać za przełomowe z dwóch powodów.  Choć  podawany  przedział wiekowy opisywanych dzieci wynosił  0–17 lat, to  średnia wieku  wyniosła 5,1 lat, a to oznacza, że o ich stanie zdrowia wypowiadali się sami homoseksualni rodzice, na co wskazują także zastosowane narzędzia badawcze.  Nigdzie w raporcie autorzy nie podają szczegółowych liczebności poszczególnych grup wiekowych, dokonując zresztą mało zrozumiałego podziału tylko na dwie grupy 0-4 i 5-17.   Drugą kwestią  jest zbieranie materiału badawczego w oparciu o …. próbki wygodne i metodę „kuli śnieżnej”. Środowiska homoseksualne są na ogół spójne i mają świadomość różnych celów społecznych,  zastosowana przez autorów  metodologia  badań  siłą rzeczy  przywołuje  zarzut o tendencyjności  i niereprezentatywności otrzymanych wyników. Autorzy garściami czerpią z dorobku Bos, Tasker, Patterson,  Gartrell, Biblarz, Stacey  i innych autorów lansujących tezę o „braku różnic”,  a zupełnie przemilczają  raport Regnerusa  oraz   metaanalizy   Marksa i  Allena.  

Dane z kanadyjskiego spisu powszechnego

Badania australijskie, ułomne metodologicznie, nie są też największymi analizami dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne. Cytowany już   Allen opublikował  w 2013 roku raport zawierający syzyfowe analizy  wyników ukończenia szkół średnich przez  młodzież (w przedziale  wieku 17 – 22 lata) pochodzącą  z różnych typów rodzin zebrane na podstawie spisu powszechnego.      W Kanadzie (35 mln ludności)  istnieje możliwość legalizacji związków gejowskich w poszczególnych stanach od 2003r., a od  2005r. w całym kraju,  po raz pierwszy kwestie orientacji seksualnej były badane w ramach spisu powszechnego przeprowadzonego  w  roku 2006. Najwyższe wskaźniki  ukończenia szkoły cechuje młodych dorosłych wychowywanych w stabilnych heteroseksualnych rodzinach, młodzi z wszystkich pozostałych typów gospodarstw domowych osiągnęli wyniki gorsze, w  przypadku dzieci wychowywanych przez homoseksualnych rodziców wskaźnik ukończenia szkoły średniej wyniósł 65% w porównaniu do młodzieży z rodzin heteroseksualnych. Co ciekawe, córki wychowywane przez homoseksualnych rodziców osiągnęły wyniki gorsze niż synowie.  Allen konkluduje, iż nie da się utrzymać twierdzenia o  „braku różnic” pomiędzy dziećmi wzrastającymi w normalnych, heteroseksualnych rodzinach biologicznych a dziećmi wychowywanymi przez homoseksualnych rodziców.   

Ideologiczne połajanki  czy rzeczowa dyskusja?

Problem dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne jest właściwie nowym obszarem badawczym, w Polsce praktycznie nietkniętym. Z pewnością sytuacja dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne  nie jest łatwa,  mogą stykać się z uprzedzeniami, agresją, mobbingiem.  Dojrzałe społeczeństwa przeznaczają wiele energii i środków na zapobieganie wszelkim sytuacjom  grożących wykluczeniem społecznym i dyskryminacją, szczególnie w odniesieniu do dzieci, bo przecież nie jest ich winą, że rodzą się w takich czy innych rodzinach. Tworzy się rozmaite programy profilaktyczne  i terapeutyczne służące wyrównywaniu szans dzieci pochodzących z rodzin ubogich czy dysfunkcyjnych, np. alkoholowych. Taka rzeczowa dyskusja  o postawach społecznych wobec dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne  ( a także szerzej o roli  i miejscu homoseksualistów we współczesnym polskim społeczeństwie)     jest także potrzebna  w  naszym kraju. Wszak musi być ona uczciwa  i oparta na faktach, a nie na półprawdach,  przemilczaniu niewygodnych danych i łopatologicznej edukacji wynikającej j  z „jedynie słusznych” przesłanek  lewicowo – liberalnej ideologii.

Homofobia – termin nieostry i agresywny

I na koniec ostatnia kwestia, E.Siedlecka zatytułowała swój tekst „Kłamstwa homofobów”. W kilku swoich publikacjach, także na łamach periodyków naukowych wykazałem niewłaściwość  posługiwania się  nieuprawnionym i agresywnym terminem „homofobia”  na określenie wszystkich nie mających afirmatywnego stosunku do homoseksualizmu. W przypadku  postaw uprzedzeniowych i wrogich wobec  homoseksualizmu bardziej zasadne  jest mówienie o  „postawie dyskryminacyjnej”  a także o „postawie krytycznej” (homosceptycyzm), gdy nie ma agresji wobec poszczególnych osób, a występuje jedynie krytyczna ocena homoseksualizmu jako zjawiska. Używanie  pojęcia „homofobia” w  dyskusjach społecznych jest z jednej strony nieostre, a z drugiej agresywne, ponieważ sugeruje że ktoś, kto ma „fobię” (czyli reaguje silnym lękiem na coś potencjalnie neutralnego) powinien się raczej leczyć a nie zabierać publicznie głos.  Prowadzi tym samym do stygmatyzowania adwersarzy i z pewnością nie przyczynia się do obniżenia temperatury dyskusji,  wręcz przeciwnie, bo przecież każdy zaprotestuje przeciwko takiej etykiecie. Działacze i autorzy walczący o prawa homoseksualistów określając swoich oponentów mianem „homofobów”  w gruncie rzeczy odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. W ten sposób podziały społeczne pogłębiają się zamiast zmniejszać, rosną mury zamiast mostów. Czy o to chodzi?      

Dr Andrzej Margasiński

* Tekst przekazany do druku do „Gazety Wyborczej” w dniu 22 sierpnia 2014. Po upływie blisko miesiąca redakcja „Gazety  Wyborczej”  nie zajęła stanowiska w kwestii jego druku, w tej sytuacji autor wycofał tekst, przekazując go portalowi Fronda.pl