Fronda.pl: Czym jest antypedagogika? Pytam o to, ponieważ często łączy się antypedagogikę z edukacją domową? Czy to jest właściwe utożsamienie?

dr hab. Marek Budajczak: Antypedagogika, przeciwstawiona „czarnej” czy „toksycznej” pedagogice tradycyjnej, to pomysł, który pojawił się w latach 70. XX wieku w Niemczech, jako reakcja na autorytarne wychowanie. Antypedagogika, nie mogąc być „metodą” – świadomym, planowym, skoordynowanym działaniem – miała być humanistyczną postawą dorosłych względem dzieci, odrzucającą wszelką wobec nich przemoc.

W ogóle?

Tak, w ogóle. To pomysł podobny do tego, co - wbrew temu co naprawdę zrobił własnym dzieciom - mówił jeszcze dawniej Jan Jakub Rousseau.

Że kultura i edukacja po prostu szkodzą naturze człowieka?

Mniej więcej. Sprowadzało się to do przekonania, że należy zostawić dzieci „w spokoju”, że one same się doskonale rozwiną, bez ingerencji dorosłych. Dwaj niemieccy pisarze i myśliciele, pedagogowie, a raczej antypedagogowie, Ekkehard von Braunmühl i Hubertus von Schoenebeck proponowali w swoich tekstach, publicznych wystąpieniach i lokalnych edukacyjnych praktykach idee antypedagogiczne. To spodobało się niektórym kręgom społecznym. Jednym z postulatów było to, by nie przymuszać dzieci do szkoły, która co do relacji międzyludzkich jest bezpośrednio szkodliwa i toksyczna na przyszłość. Cały ten pomysł, żeby dzieciom cokolwiek narzucać, nie jest właściwy, nie jest zdrowy i nosi cechy opresji dorosłych względem dzieci. Tak wyglądają zręby antypedagogiki.

Ale bywa ona definiowana bardzo szeroko, często opisy antypedagogiki obejmują myśl pedagogiczną Janusza Korczaka, czy wszelkie podejścia „zmiękczające” relacje pomiędzy dorosłym autorytetem a dzieckiem. A jednak to mimo wszystko w dalszym ciągu są formy pedagogiki i edukacji.

Naturalnie. Mamy też przykłady koncepcji takich, jak „edukacja demokratyczna”, która polega na negocjowaniu warunków, a potem podporządkowywaniu się temu, co zostało uzgodnione. Jedno jest jasne – zasadniczo wszystkie pomysły „pedagogiczne” stoją w opozycji do antypedagogiki, jako takiej. Wprawdzie początkowo uwiodła ona wyobraźnię niektórych dorosłych, jednak okazuje się, że przełożenie jej ideologii na praktykę w szerszej skali społecznej okazuje się niemożliwe do realizacji. To nie jest metoda, a jedynie sugestia, by odrzucić niemal wszystko to, co było praktykowane dotąd. W tym rozumieniu antypedagogika się nie rozwinęła, a jej identyfikowanie, a szczególnie utożsamianie z całą „alternatywną pedagogiką” jest mało trafione.

Są jakieś elementy wspólne?

Są podobieństwa między „alternatywistami” i antypedagogiką w zakresie krytyki instytucji szkoły jako narzędzia społecznego. Ta druga jednak jest opozycją, a nie pewną alternatywą, w której proponuje się, aby zastąpić pewne wymiary tradycyjnej edukacji innymi, lepiej skonstruowanymi, bardziej trafnie odpowiadającymi na potrzeby i możliwości dzieci.

Z tego co Pan mówi wynika, że antypedagogika jest nurtem skrajnym. Jednocześnie bywa łączona z wieloma innymi prądami – jak rozumiem bezpodstawnie. Równocześnie niejednokrotnie wszystkie alternatywne formy kształcenia bywają podciągane pod to określenie. Czy nie jest tak, że wychodzi to od przedstawicieli systemowej pedagogiki dyskredytujących wszelkie inne podejścia?

Ależ to jest przecież bardzo dobre i skuteczne rozwiązanie socjotechniczne – jeśli się coś utożsami z czymś innym, coś co ma znamiona negatywne, to odium złej opinii spadnie także na to pierwsze „coś”. Pozwolę sobie przywołać pewne zdarzenie z ubiegłego tygodnia. W mediach, a szczególnie w Internecie (za Frankfurter Allgemeine Zeitung) żywo komentowano sprawę sprawdzania przeszłości niektórych członków niemieckiej Partii Zielonych, w związku z ich niegdysiejszymi postulatami legalizacji pedofilii. Dla jednej z grup niemieckich aktywistów okazało się, że ci, którzy byli zwolennikami pedofilii, byli też zwolennikami usunięcia obowiązku szkolnego. Takie zgrabne powiązanie z pedofilią tego, czego niemieckie państwo nie toleruje, tj. jakiejkolwiek dyskusji w kwestii swobód pedagogicznych, w tym dykusji na temat edukacji domowej, dało proste wrażenie: pedofile i ci, którzy nie chcą obowiązku szkolnego, to ci sami ludzie!

Częste są takie sytuacje w tekstach o pedagogice?

Manipulacje się na pewno pojawiają, a utożsamianie różnych alternatyw z antypedagogiką może mieć oczywiście i taki charakter. Z drugiej strony może to wynikać z niepełnego informowania i łączenia rzeczy, które wydają się sobie bardzo podobne, a w istocie podobnymi wcale być nie muszą.

Jak to jest w końcu z tą edukacją domową?

Jeśli chodzi o edukację domową, to w zasadniczym nurcie jest ona metodyczna, systematyczna i uporządkowana – jest z „ducha” ewidentną pedagogiką. Jest w niej wszakże i miejsce na nurt, który nazywa się „unschoolingiem”. Ten w wyraźniejszy sposób łączy się z antypedagogiką, bo „unschoolerzy” powiadają, że dzieci uczą się na tym materiale, który mają dostępny „tu-i-teraz”, bez żadnego systematycznie realizowanego planu czy programu edukacyjnego. W konstruktywnym „unschoolingu” tego być nie powinno. To jest radykalna opcja z pogranicza edukacji domowej.

Dlaczego z pogranicza?

Ponieważ podobnie, jak szkolnej, jest też zaprzeczeniem ustrukturalizowanej edukacji domowej, realizowanej na bazie autorytetu rodziców. „Unschooling” to formuła siedząca okrakiem na edukacji domowej, i na niemieckiej (gdzie indziej słabo znanej) antypedagogice.

Rozmawiał Tomasz Rowiński