Fragment artykułu „Bóg płaci swoją walutą” Ewy Polak-Pałkiewicz, opublikowanego na ewapolak-palkiewicz.pl.

Gdyby nie śmierć ojca Maksymiliana Kolbe, polskiego franciszkanina, w bunkrze głodowym obozu koncentracyjnego Auschwitz, być może wielu ludzi Zachodu – Holendrów, Belgów, Norwegów – nie wiedziałoby, kim jest Bóg. Zaczynała się już bowiem epoka neopogaństwa.

Być może wśród tych, którzy nie wiedzieliby, kim Bóg jest, byłoby szczególnie wielu Niemców. Jest wszakże pewne, że ojciec Maksymilian w celi śmierci wzbudził w niektórych spośród tych wielu Niemców, przekonanych dotąd o potędze swojej rasy, niewymowny strach. Zamordowano go z powodu tego strachu. Nie była to bowiem śmierć naturalna. Ojciec Kolbe nie umarł z głodu, tak jak zostało to zaplanowane.

Esesman nie przyszedł zamordować go zastrzykiem fenolu „z litości”, jak się to dziś niekiedy naiwnie interpretuje. Po dwóch tygodniach, odkąd ojciec Kolbe został wtrącony do głodowego bunkra razem z innymi skazańcami, nadal żył, choć nie przysługiwał mu najmniejszy okruch chleba i kropla wody. Powietrza w tej ciasnej celi było także bardzo niewiele. Żył jednak.

Niemcy nie chcieli w obozie śmierci człowieka, którego Bóg trzyma przy życiu. Wbrew ich wyrokowi, wbrew ich woli. Wbrew nadzwyczaj sprawnie działającej – aż dotąd bez przeszkód – machinie śmierci, którą wprawili w ruch. Przemyślanej w najdrobniejszym szczególe. Wbrew całej wiedzy medycznej i naukowej, jaką dysponowali. Ach, jakże ci Niemcy cenili naukę i jej dowody.

A tymczasem ojciec Kolbe wciąż nie umierał. Ten, który na pytanie obozowego nadzorcy, kim jest, miał jedną tylko odpowiedź: „Jestem kapłanem katolickim”. W tym miejscu, gdzie „Bóg umarł”, inspiratorom i organizatorom przemysłu śmierci zaczęła świtać w głowie nieprawdopodobna, szalona myśl, że można żyć Bogiem. Bogiem samym. Bez kropli wody. Bez powietrza. Tego nie byli w stanie znieść.

I gdy towarzysze ojca Maksymiliana z więziennego lochu, skazani na śmierć z powodu ucieczki jednego z więźniów, umierali w niewyobrażalnych męczarniach, przez czternaście dni sierpnia 1941 roku z głodowego bunkra dochodziły na zewnątrz dźwięki hymnów śpiewanych na cześć Boga silnym męskim głosem polskiego zakonnika. Nieustająca modlitwa, wielbienie Pana Wszechrzeczy, podniosłe słowa Różańca. Tego nie można było wytrzymać.

[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]