Marsz 7 maja 2016 miał być przełomowym wydarzeniem dla Platformy Obywatelskiej, dniem w którym charyzmatyczny Grzegorz Schetyna wyprowadzi miliony ludzi na ulice. Ostatnia sobota okazała się jednak piknikiem dla działaczy zorganizowanym za pieniądze podatnika. 

 

Kłamstwo pierwsze: hasło przewodnie

 

Marsz opozycji został zorganizowany pod hasłem: „jesteśmy i będziemy w Europie”. Miała to być sugestia, że Prawo i Sprawiedliwość, chce wystąpienia Polski z Unii Europejskiej. Nie dlatego, że powiedział tak prezydent Duda czy premier Szydło, tylko dlatego, że PO zrobiła badania opinii publicznej, z których wyszło, że Polacy boją się Polexitu. Dlatego też należy kłamać, że Kaczyński chce wyprowadzić Polskę z UE.

 

Jednak z posłanek Nowoczesnej tłumaczyła to tak, że PiS jest w Europarlamencie z eurosceptykami. Zgodnie z żelazną logiką, jeśli pracujesz z Józkiem, który jest pijakiem i złodziejem, to ty też jesteś pijakiem i złodziejem. Sęk w tym, że Jarosław Kaczyński temu zaprzecza. Zaprzecza temu także rząd. 

 

Cały wiec pod tym hasłem jest więc ordynarnym kłamstwem. Zwieńczeniem tej manipulacji była obecność na marszu Romana Giertycha, który ongiś groził premierowi Leszkowi Millerowi Trybunałem Stanu za to, że wprowadził Polskę do UE. Dziś Giertych wspiera PO i lansuje się na euroentuzjastę.

 

Kłamstwo drugie: spontaniczność

 

Opozycja sugerowała, że ów pochód 7-majowy jest przejawem obywatelskiej spontaniczności i pospolitego, oddolnego ruszenia. Realnie obywatelskości było w tym tyle, co w partii Platforma Obywatelska. Od początku do końca protest był nakręcany sztucznie i sterowany odgórnie. Zjednoczyły się wszystkie partie III RP: PO, Nowoczesna, PSL, SLD, wspierane przez media: TVN, Polsat, Gazetę Wyborczą. 

 

Działacze mieli odgórne nakazy, aby motywować członków swoich partii, aby przyjechać na protest do Warszawy. Partie zapewniały autobusy, flagi, transparenty. Wszystko było finansowane z budżetowych dotacji dla partii, a więc z kieszeni podatnika. Dominowali skompromitowani liderzy: Komorowski, Michnik, Petru, Schetyna, Nowacka, Kalisz. 

 

Spontaniczności było tyle, co za czasów PZPR. Wszelkie oddolne inicjatywy kompromitowały uczestników tej manifestacji. Bo jakże inaczej ocenić transparent porównujący Jarosława Kaczyńskiego do Osamy bin Ladena, albo konserwatyzm do islamu… 

 

Kłamstwo trzecie: frekwencja

 

Naprawdę po bandzie organizatorzy pojechali z frekwencją. Ratusz triumfalnie ogłosił, że uczestników było 240 tys. i był to największy protest od 1989 r. (!!!). Posłanki Nowoczesnej mówiły już o „ćwierć miliona”, a buszujący po pustoszejącym Placu Piłsudskiego reporter TVN w pewnym momencie zapewnił, że wszystkich ludzi mogło być nawet 500 tys. Dobrze, że do kamer nie dorwał się Ryszard Petru, któremu by się pomyliło i palnął by coś o 240 milionach…  

 

Elity III RP najwyraźniej mają Polaków za kompletnych idiotów, którym można wcisnąć każdy kit. Jednak nie tym razem. Policja mówiła o zaledwie 45 tys. manifestantów. Plac Piłsudskiego może pomieścić 100 tys. ludzi. Tylu z pewnością tam nie było. Pomiary z kamer wykazywały podobne liczby, jak szacunki policji. Zresztą ktokolwiek był kiedyś na stadionie potrafi odróżnić 60 tys. tłum, od tego, który szedł w zeszłą sobotę ulicami stolicy. 

 

Nie o liczby jednak chodzi. Faktem jest, że najwyraźniej nie ma Polsce nawet 100 tys. lemingów, którzy dobrowolnie przyjechaliby demonstrować przeciwko rządowi. Ta garstka działaczy, która przyjechała do Warszawy z przystawionym do skroni pistoletem, nie obroni III RP. Z tym faktem opozycja musi się pogodzić. 

 

Tomasz Teluk