Grzegorz Strzemecki


Profesor Andrzej Nowak poparł prezydenckie zastrzeżenia do reform Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa proponowanych przez parlamentarną większość Zjednoczonej Prawicy. Zastrzeżenia te omówił i uzasadnił w obszernym wywiadzie dla "Sieci" (13-19.11.2017).

W argumentacji Profesora są oczywiście punkty z którymi trudno się nie zgodzić, jak konieczność przekonywania do reformy nieprzekonanych, czy usunięcie ewidentnych błędów z proponowanych projektów ustaw, jednak niektóre zasadnicze tezy wywiadu są moim zdaniem uproszczeniem, a czasem wręcz grubym nadużyciem, jak np. porównanie do hiszpańskiego Frontu Ludowego. W tym miejscu jednak chciałbym skupić się na jednym głównym zarzucie Profesora, że do tak rewolucyjnych zmian Zjednoczona Prawica nie ma wystarczającego mandatu.

Na pytanie dziennikarza, czy Polsce potrzebna jest rewolucja, prof. Nowak odpowiada pytaniem: kto ma prawo w tej sprawie wypowiedzieć się za Polskę? Orzec, że rewolucja jest potrzebna, i czy wystarczy wygrać wybory blisko 40-procentową większością, żeby mieć to prawo?

Takie pytanie zdumiewają u osoby, z której erudycją nie jestem w stanie się mierzyć i która zna historię Polski (i nie tylko) nieporównanie lepiej ode mnie.

Po pierwsze: rewolucja nie zawsze oznacza krwawą polityczną jatkę. Czasem bywa aksamitna, choć rodzi to wątpliwość czy wtedy jest również prawdziwa. Jednak taka aksamitna, ale i prawdziwa rewolucja może być całkiem pożądana, zwłaszcza że po drugie i ważniejsze: rewolucją jest z definicji przejście ze stanu podległości do niepodległości. Takim stanem podległości lub krypto-podległości i klientyzmu była III RP. Zasadnicza zmiana tego na stan niepodległości i samostanowienia całkowicie zasługuje na miano rewolucji, niezależnie od tego czy odbywa się w sposób aksamitny czy burzliwy.

Nie wiem czy muszę uzasadniać, że III RP oznacza stan podległości, ale dla jasności spróbuję to pokrótce uczynić. Jednym z dowodów na tę podległość było np. oddanie śledztwa w sprawie śmierci własnego prezydenta i dowództwa armii władzom kraju nie tylko posiadającym motyw do zabójstwa, ale od dawna podejrzanym o liczne wcześniejsze polityczne mordy. Niezliczonymi kłamstwami ukrywano skandaliczne przejawy i konsekwencje tej podległości. O podległości świadczyły również umowy gazowe negocjowane rzekomo w imieniu Polski, a faktycznie w interesie tegoż bandyty oraz całokształt polityki energetycznej, przemysłowej i innej, na różne sposoby dbającej o interesy obcego kapitału i innych krajów (zwłaszcza Niemiec) kosztem Polski, kosztem jej stałego upustu krwi (tj. emigrujących Polaków oraz wypływającego kapitału). Była też inna podległość:, kłamstwu, oszustwu, złodziejstwu, zbrodni i zdradzie. Na tych niegodziwościach opierała się III RP, a liczni sędziowie pilnowali i wciąż pilnują, by kłamcy, oszuści, złodzieje, mordercy i zdrajcy byli bezkarni. Podległość zdeprawowanym sędziom była dla aż nazbyt wielu Polaków aż nadto bolesna i kosztowna. Dlatego reforma sądów jest warunkiem koniecznym wyjścia ze stanu podległości.

Powtórzę: wybijanie się z tego stanu na niepodległość jest prawdziwą rewolucją i to wymagającą walki (na szczęście jak dotąd nie zbrojnej) przeciwko najróżniejszym przeciwnikom tej niepodległości - złodziejom, kłamcom, oszustom, zdrajcom i innym "mackom" sił i mocarstw, którym dotąd podlegaliśmy. Jedną z tych "macek" był (i dotąd jest) właśnie tzw. wymiar sprawiedliwości (bez tego "tzw." nie przechodzi mi ani przez gardło ani przez klawiaturę). Dlatego twierdzenie że "nie chcemy rewolucji" oznacza "nie chcemy niepodległości".

Dlatego też na pytanie kto ma prawo w tej sprawie wypowiedzieć się za Polskę odpowiem pytaniem: kto miał prawo wypowiadać się za Polskę w 1794 r. - Kościuszko i jego powstańcy czy Targowiczanie? Kto miał takie prawo w 1831 albo 1863 r.? Czy miał to prawo Piłsudski, kiedy realizował swoje kolejne polityczne i wojskowe koncepcje? Dmowski kiedy negocjował w Wersalu. Paderewski przekonując Wilsona. Czy w którymkolwiek z tych przypadków prawie 40% dało mu odpowiednio silny mandat wypowiadając się na temat "wybić się czy nie wybić na niepodległość"? Czy są to zbyt daleko idące porównania? Myślę, że nie. Rzecz w tym, że w dzisiejszych okolicznościach podległość przyjmuje inne bardziej podstępne i ukryte formy, co jednak nie zmienia jej charakteru. Przecież także w PRLu podległość była ukryta lub tylko ukrywana, choć bardziej siermiężnie.

Jest oczywiste, że w odniesieniu do wspomnianych wyżej doniosłych historycznych okoliczności odpowiedź na pytanie postawione przez profesora Nowaka pytanie brzmi: w żadnej z tych sytuacji ci, którzy za Polskę się wypowiadali, więcej: działali za nią i w jej imieniu, nie mieli tak silnej legitymacji jaką ma obecnie Zjednoczona Prawica z lekceważonymi przez Profesora prawie 40 procentami głosów. Bo przecież w żadnej z tych sytuacji nikt nie przeprowadzał głosowania i nie udzielał tym działającym w imieniu Polski ludziom konkretnego, demokratycznego mandatu. Choć prawdę mówiąc, czasem jednak miały miejsce jakieś formy głosowania: Piłsudskiego w Kielcach przywitały zatrzaskiwane okiennice. Czy wobec tego powinien był zrezygnować ze swoich planów?

Rzućmy snop jaskrawego światła na tę alternatywną rzeczywistość z marzeń prezydenta Dudy o silnym mandacie, którą wspiera profesor Nowak i zobaczmy, czy redukuje się ona do absurdu.

Oto odbyły się wybory 2015 r. Wygraliśmy, ale dostaliśmy tylko niecałe 40% głosów. Wprawdzie mamy formalną większość w Sejmie i Konstytucja daje nam prawo uchwalenia bądź zmiany każdej ustawy poza samą Konstytucją, to jednak stwierdzamy, że nasz mandat jest zbyt słaby. Jaka szkoda! Trzeba na razie zrezygnować z wybijania się na niepodległość. Żydzi muszą zrezygnować z przejścia przez Morze Czerwone, bo Mojżesz nie przeprowadził głosowania i nie ma poparcia wymaganej (przez kogo?) większości 3/5 głosów. Trzeba wrócić do Egiptu i poczekać. Piłsudski musi zawrócić do Krakowa. Dmowski nie ma po co się odzywać w Wersalu, a Paderewski nie ma po co zawracać głowy Wilsonowi. Jak w kraju przeprowadzimy stosowne głosowanie i uzyskamy 3/5 albo jeszcze lepiej 2/3 głosów, to każdy z nich podejmie stosowną akcję.

Na razie trzeba poczekać do następnych wyborów. Może je przegramy, a może minie sprzyjająca koniunktura (np. w postaci prezydentury Trumpa). Przecież przeciwnikom niepodległości, których naprawdę nie brakuje trzeba dać możliwość utrącania naszych ustaw przez pokrętną sędziowską interpretację. Niech pokażą co potrafią, w końcu to prawdziwa spécialité de la maison de la III RP: sędziowie z KRS właśnie pokazali nam jak będą to robić na przykładzie asesorów. No i oczywiście trzeba dać przeciwnikom niepodległości czas by zebrali siły na kontrakcję. Już ją nawet zapowiedzieli: wciąż mówią o wsadzeniu pisowców do więzień i o takim ciosie w PiS i cały obóz Zjednoczonej Prawicy, że już nigdy nie będzie mógł się podnieść i im zagrozić. Trzeba więc dać im okazję do zwielokrotnionego powtórzenia wariantu z Beatą Sawicką i Mariuszem Kamińskim, żeby znowu było tak jak było, żeby kłamcy mogli bez przeszkód kłamać, oszuści oszukiwać, złodzieje kraść, mordercy mordować, a zdrajcy zdradzać.

Mamy odmówić sobie prawa wymiany zdeprawowanych sędziów, choć art. 180.5 Konstytucji mówi, że mówi literalnie, że w razie zmiany ustroju sądów ... wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia. Mamy nie pozwolić politykom-parlamentarzystom wybierać zwykłą większością sędziowskich (a więc z definicji apolitycznych, prawda?) przedstawicieli do KRS, którzy stanowiąc część (17/25) tej Rady będą potem i tak wybierać sędziów całkowicie niezawiśle od polityków-posłów, którzy ich wybrali.

Mamy sobie na to nie pozwolić, choć np. w Niemczech sędziowie nie mają żadnego wpływu na wybór sędziów. W Republice Federalnej sędziów wybierają bezpośrednio i zwykłą większością sami politycy i ich polityczni nominaci zasiadający w komisji w składzie 16 ministrów landów i 16 wybranych przez Bundestag ekspertów (posłów lub nie). Zauważmy, że to niemieckie rozwiązanie jest spełnieniem artykułu 4. polskiej Konstytucji, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu, który sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Zauważmy też, że tej władzy zwierzchniej narodu zaprzecza artykuł 187. tej samej Konstytucji bo ze względu na określony w nim skład KRS o wyborze sędziów decydują w 17/25 sami sędziowie, którzy zawsze mają przytłaczającą przewagę nad przedstawicielami narodu, stanowiącymi tylko 8/25 tej Rady. Jak widać owa rewolucja przed którą ostrzega prof. Nowak jest mocno konstytucyjnie ograniczona i to ograniczenie jest respektowane - postępowanie nietypowe jak na groźnych rewolucjonistów. Więc może jednak jest to rewolucja aksamitna?

Zauważmy natomiast, że konstytucyjnej zwierzchniej władzy narodu całkowicie urąga dotychczasowa ustawa o KRS która sprawia, że owe 17/25 (17 sędziów) jest wybierane przez samych sędziów! Tych sędziów, którzy po wyborze i tak będą głosować według własnego uznania mamy zdaniem PAD i profesora Nowaka wybierać wydumaną kwalifikowaną większością głosów, bo nie może być u nas tak jak w Niemczech, choć to właśnie Niemcy ciągle nas szkalują i ustawiają do pionu. Pamiętamy przecież, że lipcowe weto Prezydenta nastąpiło wkrótce po rozmowie z panią Bundeskanzlerin i wciąż zastanawiamy się, czy nie nastąpiło pod jej naciskiem. Jest oczywiste, że jeżeli tak było, to Prezydent nigdy się do tego nie przyzna, bo to by go skompromitowało. Niestety, zaufanie to rzecz, która łatwo się traci a odbudowuje trudno albo nigdy.

Mamy odmówić sobie prawa do wymiany całego bądź przytłaczającej większości składu Sądu Najwyższego, bo przecież oszuści, złodzieje i zdrajcy też muszą mieć swoich przedstawicieli w tym ciele. Skąd ten sarkazm? Bo ciało to nie raz dało dowody, że znajduje się "po ciemnej stronie mocy". Bo przecież cała ustawowa konstrukcja systemu sądowniczego III RP została skonstruowana tak, by od czasów PRL dzierżyć władzę nad sądami, by te mogły pilnować interesów owych złodziei, zdrajców et.cons., by takim personom jak Jaruzelski, Kiszczak czy Beata Sawicka nie stała się krzywda - i sądy wykonały to postawione im zadanie. Mamy zatem wyzwalając się, zostawić sobie w sądach pewną dozę dziegciu niewoli, żeby nie było zanadto rewolucyjnie? Jeszcze jedna sprawa. Trudno tu wchodzić w szczegóły, ale zauważmy, że ci, którzy demonizują wpływ ministra sprawiedliwości na SN stale zapominają dodać, że jego rola kończy się na nadaniu impulsu zmiany; potem działać mają inne ustawowe mechanizmy.

Jest oczywiście jeszcze kwestia (nie)równych praw - ich i naszych. Dlaczego mamy naszą większość uważać za gorszą niż ich, co "oni" tak skwapliwie nam wmawiają? Mamy odmawiać sobie prawa przeprowadzenia przewidzianych prawem, dopuszczanych przez Konstytucję zmian, bo uznajemy je za zbyt rewolucyjne, choć na przykład lojalnie uznaliśmy prawo naszych politycznych przeciwników do uchwalenia ustawy dużo bardziej rewolucyjnej, bo wywracającej cały porządek antropologiczny i społeczny, epistemiczny, ontologiczny i etyczny, ustawy, która podważa konstytucyjną definicję małżeństwa i niezapisaną w Konstytucji, ale dotąd od zawsze obowiązującą wizję/definicję człowieka jako istoty obdarzonej jedną z dwóch płci. Mam na myśli konwencję służącą rzekomo zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Wciąż respektujemy jej obecność w porządku prawnym RP, choć ze swoją wewnętrzną sprzecznością, zakłamaniem, wywrotowym i niszczycielskim charakterem leży ona na jakichś antypodach w stosunku do całkowicie racjonalnych, legalnych i naprawczych reform sądownictwa proponowanych przez obecną większość parlamentarną, których niektórzy nie chcą uznać jako rzekomo zbyt wywrotowych.

Pomijając uchwalenie Konstytucji, po 1989 r. budowaliśmy III RP pozwalając zwykłą większością tworzyć prawo i wybierać ludzi narzucających nam stan podległości, jednak żeby wybić się na niepodległość stawiamy sobie trudny, a może nawet niemożliwy do osiągnięcia warunek wydumanej kwalifikowanej większości ryzykując przegraną i powrót do stanu zniewolenia. Warunek, jakiego ludzie walczący o wolność nie stawiali sobie chyba nigdy i nigdzie, bo o wolność chyba zwykle (a może zawsze?) walczy mniejszość i dopiero potem pociąga resztę za sobą. Czy z taką tezą zgodziłby się Andrzej Nowak znający historię znacznie lepiej ode mnie?

Pełna zgoda, że trzeba przekonywać i jest niewątpliwym faktem, że reformatorzy mogliby i powinni robić to lepiej i skuteczniej, ale przekonywać należy do dokonywanych zmian starając się zmienić świadomość przekonywanych (to znaczy słowo "przekonywać", prawda?), a nie z góry dostosowywać swój program do stanu świadomości tych, którzy głosowali na naszych przeciwników, bo przy takim założeniu należałoby ze wszystkiego się wycofać. Znowu: zaczekajmy, najpierw przekonajmy wystarczająco wielu, osiągnijmy owe 3/5 albo 2/3 poparcia, taka większość będzie miała prawo wypowiedzieć się za Polskę. Jak orzeknie, że rewolucja jest potrzebna, to wtedy przystąpmy do reform.

Czy kiedykolwiek osiągniemy taką sytuację? Takie warunki spełniały wyniki wyborcze na listach "Solidarności" w 1989 r., ale czy są one kiedykolwiek do powtórzenia w warunkach zwykłej demokracji? Czy oznacza to, że zasadnicze reformy można będzie przeprowadzić na przysłowiowy święty Nigdy? Uważam, że tu właśnie leży ów fundamentalny błąd profesora Nowaka. Chodzi o różnicę między teoretyzowaniem a działaniem. Działać trzeba w zaistniałych okolicznościach, starając się osiągnąć co się da, a nie czekać na okoliczności idealne, które mogą minąć i nigdy nie nadejść ponownie. Czy tego historia nie uczy? (Tak, przyznaję, że to trochę naciągany argument, bo diabeł tkwi w szczegółach oceny tych okoliczności, ale tę ocenę starałem się wyżej przedstawić)

Czy można zatem już uznać, że sprawa została zredukowana do absurdu? Uważam, że tak.

Ale czy rzeczywiście jest to tylko absurd? Czy nie jest to po prostu plan prezydenta Dudy i jego nowych popleczników? Plan, który realizuje wybierając sobie pewne pola konfliktu, kluczowe dla programu Zjednoczonej Prawicy, ale przede wszystkim dla Polski, na innych zaś wciąż starając się utrzymać image "naszego wspaniałego Prezydenta", co utrudnia jednoznaczną ocenę, wprowadza zamęt w obozie dobrej zmiany oraz daje oręż i pole do gry przeciwnikom tego obozu i niepodległości?

Popierając Prezydenta prof. Nowak po prostu dzieli się swoimi poglądami, w których niżej podpisany dopatruje się błędu w rozumowaniu, czytelnikom pozostawiając rozstrzygnięcie. Ten pogląd krytykuję - w formie perswazji, przekonując i nie nazywając Profesora zdrajcą, agentem WSI, ani idiotą (w wywiadzie mówi o takich epitetach, którymi go ostatnio obdarzono). Patrzę w tej chwili na trzy tomy "Dziejów Polski" stojące na półce i myślę, że naprawdę mało jest ludzi, których darzyłbym taką estymą jak profesora Andrzeja Nowaka, ale amicus Plato... Nie ja jeden tak go szanuję. Dlatego poparcie dla prezydenta Dudy tak wielu tak bardzo poruszyło.

Jeśli bowiem chodzi o samego Prezydenta, to cały szereg wypowiedzi, jego osobistych i wygłaszanych przez członków jego kancelarii, może oznaczać przejście do obozu III RP i rozmyślne działania na rzecz utrzymania Polski w stanie podległości, niezależnie od tego jakie byłyby hipotetyczne motywy takiej decyzji. Jeśli miałoby się to ostatecznie potwierdzić, obarczyłoby to prezydenta Dudę straszliwą historyczną odpowiedzialnością, stawiając go w jednym szeregu z najbardziej ponurymi postaciami naszej historii. Ale to jest temat na osobny artykuł.