SDP: Z tekstów na Pańskim blogu wynika, że dużą rolę przykłada Pan do „odkręcania” tego, co ktoś napisał, ujawniania ukrytych prawd…


Piotr Gursztyn: Czasami tak jest. Zwróciłbym uwagę na dwie rzeczy. Duża część polskich mediów manipuluje opinią publiczną i tutaj pozostawiam domyślności czytelników, kogo mam na myśli. A druga rzecz… Najczęściej piszę o polityce. Nawet nie ze złej woli, ale z oczywistych przyczyn, niewiedzy, słabego przygotowania do zawodu, pośpiechu niektórzy traktują wszystko, co polityczne jako złe, pojawia się sztampa, szablon… Ja się z tym nie zgadzam. Przyglądam się polityce ze swoistą fascynacją jako grze nie tylko interesów, nie tylko emocji, ale także idei, zresztą każda z tych gier jest fascynująca. Jeżeli my wszyscy, także nasi czytelnicy, jako obywatele będziemy przyglądali się temu wszystkiemu z zainteresowaniem, ale jednocześnie z chłodniejszymi głowami, to dobrze wszystkim zrobi, bo nasze wybory będą bardziej racjonalne. Będzie mniej złych, kompletnie irracjonalnych emocji. Emocje same w sobie nie są złe, byleby tylko nie zamieniały się w szaleństwo.


W swoich tekstach nie stroni Pan od mocnych słów: „Odpieprzcie się od Żołnierzy Wyklętych” czy bezpośrednie zarzucanie komuś kłamstwa…


Sam z siebie nie napisałbym „odpieprzcie się od Żołnierzy Wyklętych”. To jest nawiązanie do słynnego „odpieprzcie się od generała” Adama Michnika. To jest oczywiste. A to była polemika z serią tekstów z  Gazety Wyborczej, która twierdząc, że nie uprawia żadnej polityki historycznej prowadzi bardzo szeroko zakrojoną i wydaje mi się, że konsekwentną akcję specyficznie pojętej edukacji historycznej w Polsce. Ja z ujęciem historii w Gazecie Wyborczej się nie zgadzam i dlatego użyłem tej frazy.


A wróćmy do tych kłamstw…


Jak ktoś kłamie, to dlaczego miałbym nie napisać, że ten ktoś kłamie? Będąc skromnym magistrem historii muszę oceniać źródła. Na przykład, jeśli wielu świadków twierdzi, że pan Niesiołowski aspirował do partii, którą teraz zwalcza, a on temu zaprzecza, to ja wierzę źródłom. Są zbyt różnorodne i nie mają żadnego interesu w tym, żeby mogły się umówić. A Niesiołowski ma interes w tym, żeby kłamać. Zresztą to jest głupie, bo mógłby się przyznać, nikt by mu z tego powodu nie robił szczególnych wyrzutów. Nie chodzi o sam fakt, że do tego aspirował, tylko o to, że kłamie. Ludzie, którzy obserwują polską scenę polityczną przez minione dwadzieścia lat wiedzą, że politycy znajdowali się w różnych partiach na szeroko pojętej prawicy, na prawo od centrum. Trafiali tam dość przypadkowo, czasami kierowali się względami osobistymi, bo tam było środowisko przyjaciół, ktoś ich tam wciągnął, ktoś do nich zadzwonił, ktoś im pierwszy coś zaproponował. W tym stricte politycznym świecie nikt by się tym nie zgorszył, choć partie mają swoich bigotów politycznych, którzy uważają, że historia jest jednorodna i nie ma żadnych odcieni. Ja uważam, że pokazywanie tych odcieni, wszystkich niuansów jest najciekawsze.


Wspomniał Pan o traktowaniu źródeł. Do odbiorców mediów dociera tyle sprzecznych informacji na te same tematy. Z jakich narzędzi dziennikarz powinien korzystać docierając do prawdy?


Mogę mówić tylko o dziennikarstwie politycznym, dziennikarze śledczy pracują zupełnie inaczej.  Oni często mają źródła najtwardsze z możliwych, dokumenty papierowe. Moimi źródłami są ludzie, którzy opowiadają różne historie. Często jest tak, że mówiąc językiem młodzieżowym, „wkręcają” mnie, bo mają w tym jakiś interes. Oczywiście były takie sytuacje, że dałem się „wkręcić” przez jakieś lenistwo, bo mogłem pewne rzeczy dłużej weryfikować, a uwierzyłem swojej intuicji. To jest bardzo specyficzny rodzaj weryfikowania. Źródłem najczęściej jest przeciek. Politycy mają swoje intencje wypuszczając ten przeciek. Najczęściej jest to intencja negatywna, polegająca na chęci zaszkodzenia swojemu konkurentowi z tej samej partii, rzadko się zdarza, że z przeciwnej. W ocenie tych przecieków trzeba być bardzo ostrożnym. Rzeczą kluczową jest doświadczenie. Wiemy, kto jest naszym źródłem, na ile ta osoba jest wiarygodna, oceniamy prawdopodobieństwo opisywanej historii. Ryzyko wejścia na minę jest ogromne, ale alternatywą dla przecieków jest opieranie się na oficjalnych stanowiskach rzeczników prasowych.


Ale przecieki weryfikujemy, mimo ryzyka straty tematu?


Jest takie ryzyko. To już jest kwestia rachunku czasowego, kiedy, co możemy zrobić, żeby ktoś inny tego nie napisał. Ta weryfikacja polega na obdzwonieniu pewnej liczby osób z pytaniem, czy coś słyszały na dany temat. Trzeba sobie wyliczyć, kiedy ostatni telefon robimy do tej osoby, która mogłaby zrobić szkodę naszemu niusowi. Często wiele plotek jest puszczanych przez polityków celowo, żeby kogoś zdyskredytować. To jest o tyle ciekawe, że pokazuje pewne gry. Ostatnio pojawiła się pogłoska, że Donald Tusk zatrudnił sobie jakiegoś angielskiego czy amerykańskiego trenera osobowości, tak zwanego coacha. Pytałem kilku ministrów, oni o tym nie słyszeli. Jeden powiedział, że to jest prawdopodobnie echo pogłosek sprzed iluś lat, z 2005 roku, gdy on prawdopodobnie rzeczywiście korzystał z pomocy takiego specjalisty, ale że nie jest tą plotką zdziwiony, bo ona cały czas krąży. Napisałem więc, że taka pogłoska krąży, ale że nikt nie był w stanie tego potwierdzić, nawet z w miarę bliskiego otoczenia Tuska, choć ci ludzie nie byli tą pogłoską zdziwieni.


Niedawno w radiu słyszałem „wrzutkę” o jednym ze znanych polityków PO, jakoby korzystał z pomocy psychiatry…


Trzeba uważać, często to są takie skandaliczne wrzutki, w których chodzi o całkowitą dyskredytację człowieka, zrobienia z niego wariata, tu już są granice etyki. Ale nie możemy zamykać oczu na to, że ktoś prowadzi bardzo brudną politykę. To jest kwestia dystansu i opisania tej bardzo brudnej polityki.


Mamy taki spór jak Bielan – Torańska. Dwie osoby dobrze znające świat mediów i świat polityki. Jak zweryfikować, kto z nich mówi prawdę?


Mnie w tej historii brakuje jednej kwestii, jasnego postawienia sprawy, z kim Adam Bielan umawiał się na wywiad prasowy. Wiadomo, że tam był wywiad do książki i o to nie ma między nimi sporu. Ale pojawiła się sprawa wywiadu prasowego. Kiedy on udzielał tego wywiadu, pani Torańska jeszcze pracowała w Gazecie Wyborczej.  Potem już tam nie pracowała i dała ten wywiad Newsweekowi. Ona na początku powiedziała coś takiego, że niby Bielan wiedział, że to było dla Newsweeka. Bielan temu zaprzecza i to jest dla mnie kwestia kluczowa. Dla mnie kwestia, czy oni umówili się na autoryzację, czy nie, jest drugorzędna w tym sporze. Ważne jest to, czy wiedział, dla kogo był ten wywiad i jak został spisany. To nie zostało wyjaśnione. Jeśli Bielan wiedział, że mówił dla Newsweeka i potem się wycofał, to oczywiście Torańska ma rację, jeśli ona mu tego nie powiedziała i potem nie uznała, że on nie chce mieć rozmowy w Newsweeku, to ona jest oszustką. Bielan miał prawo nie udzielić wywiadu Newsweekowi.


Ale jak było naprawdę, to już się chyba nie dowiemy?


Czekam na rozwinięcie tego sporu. Była druga część tego wywiadu, i z pogłosek środowiskowych słyszałem, że Adam Bielan ma jakieś nagrania, że pójdzie z tym do sądu. Jestem bardzo ciekaw tego rozstrzygnięcia, to nie jest tak, że zawsze będę stał po stronie dziennikarzy przeciwko politykowi, dziennikarze są tylko ludźmi, tak jak politycy. A ludzie mają różne intencje. Widziałem różne brudne rzeczy w naszym zawodzie, nie mam złudzeń, dziennikarze też potrafią oszukiwać tak jak politycy.

 

eMBe/Sdp.pl