W szkołach naszych zachodnich sąsiadów promocja pornografii, masturbacji a nawet pedofilii – to norma. Przeciwko przymusowej deprawacji można tylko biernie protestować. Kto próbuje ratować swoje dzieci, może je w efekcie na zawsze stracić.

Edukacja albo więzienie

Rozwiązła edukacja seksualna jest w Niemczech palącym problemem. W tysiącach szkół dzieci są całkowicie otwarcie deprawowane, a rodzice nie mogą nic przeciw temu zrobić. W art. 6. II 1 Ustawy zasadnicznej (niemiecki odpowiedniek konstytucji) czytamy: „Opieka i wychowanie dzieci jest naturalnym prawem rodziców i obowiązkiem, który obejmuje ich w pierwszej kolejności”. Jest to zupełna teoria. Szkoła jest w Niemczech obowiązkowa bez żadnego wyjątku. Ci, którzy w ramach protestu nie poślą dziecka na niemoralne zajęcia, są karani grzywną albo aresztem. Szczególnie opornym rodzicom państwo po prostu odbiera dzieci, tak jak stało się we wrześniu z państwem Wunderlich, którzy uczyli w domu czwórkę dzieci. Zdaniem niemieckiego Trybunału Federalnego homeschooling „szkodzi dobru dziecka sam z siebie” i jest bezwarunkowo zakazany. Rodzice przestraszeni widmem rozłąki posyłają konieczności dzieci do szkoły. Tam czeka je nauka masturbacji, promocja homoseksualizmu i dyskretne zaproszenie do pedofilii.

Protesty rzadko są skuteczne

Edukacja seksualna została wprowadzona w Niemczech w rok po studenckiej rewolcie z 1968 roku. Lewicowy rząd SPD/FDP pozostawił decyzję o konkretnych formach tych lekcji poszczególnym państwom związkowym. Tak rzecz ma się do dziś. W katolickiej Bawarii dzieci w szkołach podstawowych uczą się tylko o różnicach między płciami oraz o sposobach zapobiegania molestowaniu seksualnemu. Tajniki powstawania życia i odmiennych orientacji seksualnych przeznaczone są dopiero dla conajmniej 11. latków. W innych landach jest jednak znacznie gorzej. Znamienna jest relacja matki z Badenii-Wirtembergii, którą przedstawił Die Welt.. Matka opowiada, że jej dziesięcioletni syn po powrocie ze szkoły w nowym roku opowiadał, czego nauczył się na edukacji seksualnej. Za pierwszym razem powiedział, że „kobiety krwawią tam na dole”. Po drugich zajęciach wiedział już, co to prezerwatywa. Za trzecim razem opowiedział, że lesbijki zaspokajają się liżąc się językiem. Tego było dla matki za wiele. Po protestach rodziców, które zapoczątkowała, dyrektor feralnej szkoły zmienił nauczycielkę przedmiotu.

[koniec_strony]

Ośmiolatek decyduje, czy ktoś może go dotykać

Jednak protesty nie zawsze przynoszą skutek. W Nadrenii Północnej-Westfalii od kilku lat już ośmiolatkowie są zmuszani do oglądania sztuki teatralnej zatytułowanej „Moje ciało należy do mnie”. W zamyśle ma ona uczyć o zapobieganiu nadużyciom seksualnym zwłaszcza ze strony osób dorosłych. Pomimo szczytnego celu realizacja jest przerażająca. Sztuka po prostu relatywizuje czyny pedofilskie. Uczy mianowicie, że jeżeli ktoś dotyka intymnych miejsc dziecka, a ono czuje przy tym wyraźną niechęć, to może powiedzieć „nie”, bo zachodzi ryzyko nadużycia seksualnego. Ale tylko wtedy! Sztuka daje do zrozumienia, że ośmiolatek ma prawo do czerpania przyjemności z kontaktów seksualnych z innymi ludźmi i to wcale nie będzie pedofilia. Co więcej, program otwarcie podważa autorytet rodziców. Pada w nim stwierdzenie, które negatywnie ocenia taki zakaz jak „nie wychodź nigdy z obcymi”. Według sztuki dziecko powinno samo zdecydować, co chce zrobić. W połączeniu z relatywizacją doznań seksualnych jest to jawne wpychanie dzieci w objęcia pedofilów.

Kościół nie może pomóc

Program działa nieprzerwanie od 2007 roku. Biorą w nim udział również szkoły katolickie. W 2009 roku ojciec jednej z uczennic takiej szkoły trafił do aresztu, bo odmówił posłania dziecka na przedstawienie i zapłacenia nakazanej mu grzywny. Podobny los spotkał dwóch mężczyzn w roku 2010. Jeden z nich trafił do aresztu aż na 40 dni. Nieco później ich los podzieliły jeszcze dwie matki. Wszyscy te przypadki miały miejsce w tym samym mieście, w Salzkotten. Chociaż Kościół często wyraża swoje zaniepokojenie charakterem przymusowej edukacji seksualnej, to w praktyce nie robi wiele, by jej zapobiec. W zeszłym roku, jak podaje Zeitschrift FMG, jedna z matek w Moguncji chciała zwolnić syna z udziału w lekcjach edukacji seksualnej powołując się na katolicyzm. Dyrektor szkoły zwrócił się do o poradę lokalnego biskupstwa. W odpowiedzi dowiadział się, że „niemieccy biskupi zgodnie popierają edukację seksualną”. Biskupstwo od razu zrezygnowało z uratowania dziecka.

Pornografia dla pięciolatków z Berlina

Skandale nie omijają też Berlina. Kilka miesięcy temu rodzice głośno protestowali po tym, jak uczniowie jeden ze szkół na lekcjach zaczęli korzystać z książki „Skąd pochodzisz?” (Woher kommst du?). Ta przeznaczona dla kilkuletnich dzieci praca jest otwarcie obsceniczna. Przedstawia nie tylko detaliczny opis stosunku seksualnego, ale także wiele obrazków o charakterze zakrawającym na pornografię. Jej bohaterami jest dwoje młodych ludzi, Lisa i Lars. Para przedstawiona jest np. nago pod namiotem, gdy zakłada prezerwatywę. Inny obrazek przedstawia Larsa z penisem w erekcji, gdy tuli się do nagiej dziewczyny. „Gdy jest już tak pięknie, że piękniej być nie może, Lisa i Lars mają orgazm” – czytają dzieci.

Pantomima sado-maso na lekcjach

Wydawca zaleca książkę nawet pięciolatkom. Pomimo ostrych protestów rodziców program nie został zmieniony. Pomogła dopiero interwencja berlińskiego dziennika B.Z., po której kierownictwo szkoły zajęło się tą sprawą. To zresztą nie jedyny tak skandaliczny przypadek w stolicy Niemiec. Dwa lata temu berliński urząd ds. szkolnictwa przedstawił nowy zestaw materiałów do edukacji seksualnej, przeznaczony dla szkoły podstawowej, a więc dla dzieci w wieku 6-10 lat. Teksty z dołączonej książki zawierały informacje o życiu par gejowskich i o transseksualizmie. Jeszcze gorszy był dodatek przeznaczony dla nastolatków. Publikacja zachęcała nauczyciela, by odgrywał z uczniami pantomimę. Tematy? Orgazm, porno, sado-maso. Cały zestaw, pomimo licznych protestów zwłaszcza ze strony obu Kościołów, cały czas jest dostępny dla nauczycieli jako pomoc dydaktyczna.

Dzieci mają dosyć!

Dzieci nie są obojętne na tak agresywne propagowanie seksualności. Niedawno kilkuletnia uczennica z Hamm (Nadrenia Północna – Westfalia) podczas lekcji edukacji seksualnej wyszła zgorszona z sali. Nauczyciele próbowali zaciągnąć ją z powrotem siłą. Z powodu oporu spędziła dwie godziny lekcyjne w pokoju nauczycielskim. Incydent zgłoszono do urzędu miejskiego i rodzice dziewczynki zostali skazani na karę grzywny. Odmówili i ostatecznie sam ojciec trafił na jeden dzień do aresztu, bo matka była w ciąży. Gdy wyszedł, oczekiwały go dziesiątki dzieci z rodzicami, skandujące „Potrzebujemy miłości, a nie seksu”. Nieco wcześniej w tym roku w miejscowości Borken sześcioro dzieci przewróciło się podczas zajęć edukacji seksualnej. Jeden z uczniów, cierpiący na zaburzenia układu krwionośnego, doznał szoku, gdy zobaczył zdjęcia przedstawiające genitalia. Inne dzieci poruszone jego upadkiem również się poprzewracały. Kilku uczniów musiało zostać przewiezionych do szpitala.

[koniec_strony]

„Seks z dziećmi nie jest nadużyciem, ale ich prawem”

Choroba deprawacji przeniknęła również do innych krajów niemieckojęzycznych. Najskrajniejszym tego przykładem jest Szwajcaria. Tamtejszy system edukacji seksualnej jest jeszcze bardziej rozwiązły od niemieckiego. W szkole podstawowej dzieci czytają min. książkę zatytułowaną „Lisa i Jan”. Jeden z obrazków przedstawia dziewczynę, która się masturbuje. Przygląda się temu druga i zaczyna ją naśladować. Na kolejnym obrazku chłopiec masturbuje innego chłopca. To po prostu pornografia dziecięca z państwowym atestem. Nic dziwnego – autorzy książki są uczniami niemieckiego profesora pedagogiki, Helmuta Kentlera, który otwarcie propagował pedoflię. „Seks z dziećmi nie jest nadużyciem, ale ich prawem” – powiedział. Uważał też, że stosunki seksualne między dzieckiem a kimś dla niego autorytatywnym odbijają się bardzo pozytywnie na jego psychice.

Ciche wsparcie aborcjonistów?

Niewykluczone, że za przymusową edukacją seksualną stoją po prostu wielkie pieniądze. Nauczyciele obowiązkowo poruszają przecież takie tematy jak antykoncepcja i aborcja. To woda na młyn wielkich organizacji aborcyjnych. Wskazuje na to kolejny przykład ze Szwajcarii. Od przyszłego roku w całym kraju będą obowiązywać tzw. „seks-skrzynki”. Jej twórcy na swojej stronie internetowej powołują się na „nauczanie” Planned Parenthood, międzynarodowego giganta proaborcyjnego. Czytamy tam: „Dzieci są od urodzenia istotami seksualnymi z potrzebami, marzeniami, aktami seksualnymi i doświadczeniami, jakie z nich czerpią”. Poprzez wpajanie do głowy od maleńkości idei całkowitej swobody seksualnej tworzy się idealnych klientów dla firm farmaceutycznych, producentów prezerwatyw i klinik aborcyjnych.

„Seks-skrzynki”: pluszowe genitalia w przedszkolu

Same „seks-skrzynki” zostały zaprezentowane czteroletnim przedszkolakom w Bazylei. Dzieci znalazły w nich różne materiały edukacyjne: nie tylko książki, ale także pluszowe pochwy i drewniane penisy. Czterolatki zostały zmuszone do zabawy sztucznymi genitalami. Ten niewyobrażalny gwałt na dziecięcej niewinności znalazł jednak swoich obrońców. Daniel Schneider, jeden ze współtwórców „seks-skrzynki” mówi: „Dzieci trzeba wspierać w tym, by z rozkoszą rozwijały i przeżywały swoją seksualność”. Wprowadzenie „skrzynki” Schneider motywował też pragnieniem uświadomienia dzieci, że mogą się sprzeciwić, gdy nie chcą, by ktoś dotykał je w miejscach intymnych. A co, jeśli będą tego chciały, bo są od lat nauczane, że mają rzekomo jakieś potrzeby seksualne? Wówczas, jak można się domyślać, akt pedofilski stanie się czymś pozytywnym.

WHO chce tak samo zdemoralizować Polskę

To, co dzieje się w Niemczech i w Szwajcarii czeka także Polskę, jeżeli władze nie porzucą polityki polegającej na kopiowaniu rozwiązań Zachodu. Tymbardziej, że rozwiązła edukacja seksualna jest oficjalnie zalecana przez WHO. Według standardów opublikowanych przez tą organizację w zeszłym miesiącu, europejskie czterolatki powinny wiedzieć o „radości i przyjemności” jakie płyną z „dotykania własnego ciała i wcześnie rozpoczętej masturbacji”. Nieco starsze dzieci mają poznać „różne koncepcje rodziny”, a wreszcie dowiedzieć się o „prawie” do aborcji i nabrać „krytycznego spojrzenia” na normy religijne związane z rodzicielstwem. Droga do deprawacji dzieci w stylu niemieckim została więc przeznaczona także naszym dzieciom. Jeżeli się temu nie przeciwstawimy, to sytuacja z Rybnika będzie wyglądała niegroźnie. Zamiast wyrzucać, będą odbierać – dokładnie tak, jak dzieje się w Niemczech.

Paweł Chmielewski