Bardzo ważne jest, żeby szukać sojuszników gdziekolwiek to możliwe, a więc oczywiście również na Litwie, co z kolei wymaga pewnych gestów ze strony litewskiej - mówi portalowi Fronda.pl Witold Jurasz, były dyplomata, analityk spraw międzynarodowych.

Pierwszą stolicą odwiedzoną przez prezydenta Andrzeja Dudę będzie Tallin. Czy to ma znaczenie tylko symboliczne, czy także praktyczne?

Wydaje mi się, że to dobra decyzja, bo w ten sposób wysłany jest jednoznaczny sygnał, jakie znaczenie dla prezydenta RP ma kwestia solidarności regionalnej oraz wsparcia przez tzw. starą Europę (czy też – w tym wypadku – głównie starych członków NATO) nowej Europy i nowych krajów Paktu. Wizyta w Kijowie miałaby podobny wydźwięk, ale szłaby dużo dalej. W dodatku w związku z tym, że nie uczestniczymy w rozmowach na temat Ukrainy byłaby w pewnym sensie pustym gestem, choć oczywiście na poziomie emocjonalnym, czy też symbolicznym byłaby też gestem znaczącym. W polityce liczą się jednak gesty dobrze skalkulowane, a nie teatralne, puste. Mamy zatem złoty środek między niezaakcentowaniem sprawy a postawieniem jej na ostrzu noża.

Dlaczego na liście zabrakło Wilna?

Z Litwą od lat mamy problem.

Chodzi o traktowanie polskiej mniejszości?

Owszem, choć widzę bardzo poważne ryzyko, jakim jest dla naszej polityki wschodniej taka narracja, w której spory o naszą mniejszość przesłonią zagrożenie płynące z Rosji. Z punktu widzenia Moskwy jest całkowicie obojętne, czy Polska będzie się potykać z Litwą czy też Białorusią z racji na PR (jak to miało miejsce w latach ubiegłych) czy w imię praw mniejszości. Sądzę, że Kreml, widząc, iż prezydent Duda kładzie silny akcent na sprawy mniejszości zechce prowokować konflikty pomiędzy Warszawą, a Wilnem, Mińskiem a Kijowem na tym właśnie tle. Tym bardziej więc ostrożnie trzeba podchodzić do sprawy i np. nie dopuścić do zmieszania liderów mniejszości polskiej z samą mniejszością polską.

Litwa jest jednak szczególnym przykładem - w porównaniu z Ukrainą i Białorusią jest niestety tym krajem, w którym mamy do czynienia z najbardziej jaskrawym naruszaniem praw mniejszości. Dlaczego? Dlatego, że naruszanie praw mniejszości to sytuacja, kiedy człowiek z racji bycia jej członkiem ma mniej praw niż obywatel danego państwa, który członkiem mniejszości nie jest. W tym sensie można powiedzieć, że  sytuacja na Litwie jest znacznie gorsza niż na Białorusi. Na Białorusi nasi rodacy nie mają pełni praw (takich jak w Polsce), ale ich sytuacja nie różni się w sposób znaczący od pozostałych Białorusinów. Natomiast jeśli chodzi o Litwę to np. w przypadku reprywatyzacji mieliśmy ewidentne sytuacje, kiedy Polaków traktowano gorzej niż innych. Jestem przekonany, że do wizyty w Wilnie dojdzie, ale myślę, że prezydentowi chodzi o to, żeby to nie była pierwsza wizyta.

Na czym polega problem z liderami polskiej mniejszości?

Na jawnie prorosyjskim zachowaniu części tych liderów. Na ostentacyjnym noszeniu tzw. giorgijewskiej lentoczki, [żółto-czarnej wstążki noszonej w przeszłości przez carskich żołnierzy, a ostatnio np. przez siły rosyjskie na Ukrainie – red.] Na wypowiedziach, które poddają w wątpliwość lojalność niektórych liderów mniejszości wobec państwa litewskiego, a lojalność w stosunku do państwa, którego jest się obywatelem jest czymś, co nie może podlegać dyskusji. Uważam skądinąd, że mamy obowiązek żądać jej od liderów polskiej mniejszości po to również, by w razie czego mieć prawo wymagać jej także  od  liderów  mniejszości, które są w naszym kraju. W wypadku Litwy problem – w sensie historycznym - polega również na tym, że niektórzy działacze wywodzą się ze środowiska tzw. autonomistów, które, kiedy powstawała niepodległa Litwa, opowiadało się za autonomią Wileńszczyzny, czyli było w istocie narzędziem w ręku Moskwy. W ostatnim okresie nie bez echa przeszedł sprzeciw kilku parlamentarzystów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie wobec przywrócenia poboru do litewskiej armii, co znów dawało asumpt do podejrzliwości ze strony litewskiej. To wszystko nie usprawiedliwia rzecz jasna nacjonalizmu drugiej strony, ale trzeba pamiętać również i o tej stronie równania.

Zwróciłbym jednak uwagę na jeszcze jedno. Politykami, którzy doprowadzili do najgorszych relacji z Litwą w ciągu ostatniego ćwierćwiecza byli nie kto inny, a Donald Tusk i Radosław Sikorski. To oni zerwali z polityką prowadzoną przez całe lata, przez premierów od Tadeusza Mazowieckiego, przez Leszka Millera a na Jarosławie Kaczyńskim kończąc, szefów MSZ Krzysztofa Skubiszewskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, Andrzeja Olechowskiego i innych To była taka polityka, w której my, owszem, dostrzegaliśmy problem, ale jednocześnie rozumiejąc zaszłości i widząc kontekst rosyjski staraliśmy się sprawę załatwiać w miękki sposób. Trzeba oczywiście przyznać, że ta taktyka choć była słuszna w sensie ideowym, to nie do końca dawała wyniki. Jednak walenie pięścią w stół i nacjonalistyczna polityka zagraniczna, jaką prowadził minister Sikorski w stosunku do Litwy, okazała się jeszcze mniej skuteczna. Też nic nie załatwiliśmy, a na dodatek osłabiliśmy swój kraj bo de facto pochowaliśmy szanse na prowadzenie polityki regionalnej i budowanie sojuszy. Wierzę, że prezydent Duda będzie z jednej strony nawiązywał do spuścizny Lecha Kaczyńskiego, który miał doskonałe relacje z prezydentem Litwy, ale równocześnie będzie starał się dać Wilnu do zrozumienia, że oczekujemy gestów w odpowiedzi na gesty i czynów w odpowiedzi na czyny. Trzeba po prostu znaleźć złoty środek. Ze względu na skalę zagrożenia byłoby dobrze, gdyby i w Warszawie, i w Wilnie dojrzała świadomość, że ani Warszawa nie jest wrogiem Wilna, ani Wilno - Warszawy.

Zapowiedź wizyt Andrzeja Dudy dotyczyła nie tylko krajów bałtyckich. Prezydent chce współpracy regionalnej przed przyszłorocznym szczytem NATO w Warszawie. Tymczasem kraje Europy Środkowej i Wschodniej różnią się od siebie i często mają różne podejście choćby do Rosji – inaczej na nią patrzą Węgrzy, a inaczej Polska. Czy budowanie koalicji jest w ogóle możliwe?

To jest trudne zadanie. Zapewne stanie się nieco łatwiejsze od jesieni, bo tak naprawdę to rząd ma konstytucyjne mechanizmy dające możliwość działania. Zawsze jednak lepiej pracować w grupie niż w pojedynkę. Idealnie nie będzie, ale możemy szukać państw, które mają podobny punkt widzenia, co my. Takim państwem jest na przykład Rumunia, choć nie mamy wspólnej granicy. Takimi krajami są państwa bałtyckie. Takim państwem jest Norwegia, potencjalnie Finlandia (choć akurat Helsinki nie są w NATO).

Szwecja?

Być może. Niemcy nie zrezygnowały najwyraźniej z zasady „Russia first”. Jestem daleki od nadmiernej podejrzliwości wobec Berlina, ale po prostu na Niemcy trzeba wywierać presję.

I do tego jest potrzebna koalicja?

Tak. To oczywiście będzie koalicja z dziurami, robiona często na zasadzie ad hoc, ale możemy się różnić w 10 kwestiach, a w jednej mieć wspólne interesy. Bardzo ważne jest, żeby szukać sojuszników gdziekolwiek to możliwe, a więc oczywiście również na Litwie, co z kolei wymaga pewnych gestów ze strony litewskiej. Nie usprawiedliwiam Litwinów, ale byłem świadkiem tego, jak polska wycieczka pod Ostrą Bramą śpiewała Mazurka Dąbrowskiego, a 5 minut później kibice zaczęli wrzeszczeć: „Wilno nasze”. Proszę sobie wyobrazić, jak byśmy zareagowali, gdyby analogicznie zachowali się Niemcy we Wrocławiu. Ewidentnie brakuje nam tu wrażliwości. To jest zresztą szerszy problem, bo my często kompensujemy sobie nadmierną ustępliwość wobec Zachodu butą wobec narodów na Wschodzie. Mam nadzieję, że zmiana pokoleniowa w polskiej polityce oznacza również zmianę i w tym zakresie – więcej asertywności (która jest czymś zupełnie innym niż kłótliwość, czy też pieniactwo) wobec Zachodu i szacunku dla Wschodu. Tu i tu zaś więcej dbałości o nasze interesy i miękkiej w formie, ale jednak stanowczości w ich realizacji. W skrócie – więcej dojrzałości.