To, że dzieci rodzą się żywe w szóstym miesiącu ciąży podczas zabiegu aborcji jest wbrew pozorom częstym zjawiskiem. Takich dzieci się nie reanimuje. We Wrocławiu musiała zajść wyjątkowa okoliczność, która spowodowała, że lekarze nie mogli nie reanimować tego dziecka. Według mnie, tutaj nawet nie chodzi o wagę tego maleństwa, musiało się zdarzyć coś innego. Być może matka zobaczyła, że to dziecko żyje i dlatego zostało ono poddane reanimacji. Mogło stać się jeszcze coś innego, co sprawiło, że akurat to dziecko trafiło do inkubatora, a nie zostało porzucone, żeby zmarło.

Jeśli to dziecko z Wrocławia przeżyje – a są duże szanse, by tak się stało – oprócz problemów, które wynikają z wady genetycznej, będzie borykało się z komplikacjami, wynikającymi z wcześniactwa. Politycy, którzy we wrześniu 2013 roku zagłosowali za odrzuceniem obywatelskiego projektu ustawy chroniącej życie ludzkie od poczęcia, a którzy w dużej mierze głosowali, żeby – takie mam wrażenie – zrzucić z siebie odpowiedzialność za niepełnosprawne dzieci, muszą mieć świadomość, że to oni są odpowiedzialni za problemy wynikające z wcześniactwa tego dziecka.

Gdyby proponowana ustawa została wtedy uchwalona, dzisiaj nie mielibyśmy takiej sytuacji. To dziecko byłoby donoszone do dziewiątego miesiąca ciąży, byłoby normalnie rehabilitowane w związku z komplikacjami, które niesie ze sobą wada genetyczna. Miałoby operację serca (ma również wadę serca), ale nie byłoby wcześniakiem i naprawdę miałoby dużo lżej. Wszyscy posłowie, którzy podnieśli rękę za odrzuceniem wniosku w pierwszym czytaniu są za to odpowiedzialni.

Oczywiście, zmiana obowiązującej obecnie ustawy nadal jest konieczna i takie próby będą podejmowane.

Wiele się mówi, że obecna ustawa jest dobrodziejstwem dla kobiet. Proszę teraz popatrzeć, jaka jest sytuacja matki z Wrocławia. Poszła na aborcję, dziecko się urodziło żywe i teraz ma dwa wyjścia – albo weźmie to dziecko do siebie i będzie z nim miała problemy większe, niż gdyby donosiła ciążę do końca, albo zostawi je w szpitalu i zrzeknie się praw do niego. W takiej sytuacji nie wyobrażam sobie, aby ta kobieta tak po prostu otrzepała się z tego dramatu i poszła przez życie, o wszystkim zapominając. Sytuacja tej kobiety jest tragiczna i ona sama jest także ofiarą systemu. Nie wymagajmy od ludzi, którzy są w ogromnym kryzysie życiowym po otrzymaniu informacji o chorobie dziecka tego, by postawili się przeciw systemowi. To system popycha ludzi do takich decyzji, poddaje takie rozwiązanie w chwili, gdy człowiek jest bardzo słaby i bezbronny i nie zawsze znajdzie w sobie dość siły, aby przeciwstawić się takim propozycjom.

To, co się stało we Wrocławiu to wina ustawodawcy i systemu, który dziś funkcjonuje.

Not. MBW