„Bezczynność jest wrogiem duszy. Dlatego też bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną” (RB 48,1). Mimo że na pierwszy rzut oka wydaje się zbytecznym w życiu kontemplacyjnym, byśmy mówili o pracy, to jednak zatrzymajmy się chwilę nad tym, choćby dlatego, że taka jest wola Boża. Człowiek ma pracować, jest to również wolą św. Benedykta. Zakon nasz ma hasło: Ora et labora, „Módl się i pracuj”. Można jednak powiedzieć, że to należy do istoty człowieczeństwa, ażeby mógł zachować równowagę. Posiada on w sobie różne władze fizyczne, moralne, duchowe. Jest ciało, które ma ogrom możliwości, lecz które prędzej się wyczerpuje, posiada wyobraźnię, która tak często odbiega od rzeczywistości i przez to sprawia mu wielkie zamieszanie – umysł chorobliwy. Człowiek potrzebuje pola działania, dlatego słyszy: „Będziesz pracował po wszystkie dni żywota twego, w pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba” (Rdz 3,18 Wlg) – oto sentencja życia.

Praca jest naszym obowiązkiem. Co Bóg czyni od wieczności? Ustawicznie działa. Czynności Osób Trójcy Przenajświętszej są tajemnicze, lecz rzeczywiste. Pochodzenie Syna i Ducha Świętego, ta wzajemna kontemplacja w miłości, czyż nie jest przedziwna? Kiedy Bóg stworzył świat, w jednym akcie widzimy dzieło stworzenia i odkupienia. Nie, On nie próżnuje, stale działa, również i Pan Jezus przyszedł, aby wypełnić wolę Ojca, i wiemy, że ją wypełnił, a po Nim apostołowie oddawali się pracy apostolskiej, ale i zarobkowej: „Mozoliliśmy się, pracując swymi rękoma” (1 Kor 4,12 Wlg). Wiemy, że pustelnicy wyplatali maty, nosili kamienie, przepisywali rękopisy. U mnichów zaś przeważnie była praca umysłowa, ale i ręczna we wszystkich zakresach. Święty Hieronim pisał do swojej córki duchowej: „Nie myśl, że prowadząc życie kontemplacyjne, nie potrzebujesz pracować. Nie ustawaj w pracy, bo dzięki niej łatwiej będziesz myśleć o Bogu. A Jezusowi nic nie będzie przyjemniejsze, jak twoja praca dla własnej i innych sióstr potrzeby”.

Przestrzega nas św. Benedykt, że próżnowanie jest nieprzyjacielem duszy i również gdzie indziej św. Benedykt powie, że prawdziwymi będziemy zakonnikami, gdy z pracy rąk żyć będziemy (zob. RB 48,8). Oczywiście są różne rodzaje pracy. Jest praca najważniejsza – to uświęcenie własnej duszy – o, to wielka praca! Uświęcać się to się męczyć, przykładać do jakiegoś obowiązku. Zacząć i ponownie zaczynać po niepowodzeniu, i stale, stale na nowo zaczynać. Mozolną również pracą jest przyjmowanie uwag, upomnień, postępowanie według obcych dyrektyw. Oprócz tego jest cała dziedzina umartwień, obowiązkowych czy dodatkowych, sporadycznych czy stałych, te krzyżyki, ofiary, wyrzeczenia się siebie, czy to nie jest praca? Bardzo wielka! A jeśli staramy się codziennie dobrze pracować, korzystać z każdej chwili, kiedyś otrzymamy wieniec chwały.

Podczas Wigilii Paschalnej diakon śpiewa o tej pracowitej pszczole – my również powinniśmy być tymi pracowitymi pszczołami. Mamy wykonać tak ważne dzieło, jakim jest nasze uświęcenie. Nie chodzi o miód, o wosk, lecz o nasze uświęcenie. I to jest praca naszego stanu. Wszystkie ćwiczenia zakonne wykonać jak najlepiej – to szalona praca. Już od rana jestem zmęczony, a jednak spędzam godzinę w chórze, nie tak jak ludzie udają się do chłodnej kawiarni w czasie upalnego dnia letniego. Nie, skupiony staram się skorzystać z każdej chwili, a potem przychodzą różne ćwiczenia zakonne, czy to rekreacja, czy kapituła, czytanie czy medytacja, i znów nie tak, z taką swobodą, jak człowiek, który o niczym nie myśli. Nie, jak najlepiej, a oprócz tego są różne obowiązki. Każdy ma swoje zajęcia, czy to będzie księgowość klasztorna, czy to prowadzenie nowicjatu, pralnia, infirmeria. Tak jak w każdej rodzinie, klasztor jest społecznością ludzi pracujących, nie próżniaków. Gorliwość zależy od świadomości członków zajmujących się swą pracą. Jakaż byłaby wydajność pod względem duchowym i zarobkowym, gdyby każdy dał maksimum z siebie. Kto się uchyla od pracy, staje się członkiem niepożytecznym, a przecież św. Benedykt mówi, że musimy być pożyteczni.

W zgromadzeniach wychowujących młodzież zakonnicy przez cały rok wykładają, a więc pracują umysłowo; później w lecie w ogrodzie czy przy gospodarstwie. Na ogół w naszych opactwach jest wymagana pewna praca ręczna nawet od ojców. Najważniejsze to, by posłuszeństwo zdecydowało nam rodzaj i czas pracy, tylko wówczas mamy jej zasługę. Gdyby jakaś siostra chórowa, pod pretekstem, że trzeba pracować, spędziła całą godzinę przy pracy, do której nie jest zobowiązana, a przez to pofolgowała innym obowiązkom, oczywiście, że obrana przez nią praca byłaby może cięższą, wymagałaby wysiłku, a mimo to nie miałaby żadnych zasług. Inna znów pod pretekstem, że chce się modlić czy poświęcać godziny całe na studium – zwalnia się z obowiązkowej pracy – nie ma żadnych zasług.

Każdy, kto jest zdrów, musi pracować, zwłaszcza u was jest bardzo wytężona praca w okresie przed Bożym Narodzeniem, w innych klasztorach, na wsi, w okresie letnim, a potem zamknięcie wszystkich książek. Każdy musi dać swą cząstkę w tej wspólnej pracy. Święty Benedykt mówi, że kiedy mnisi sami mają zajmować się żniwem, niech się nie smucą.

Podczas tamtej wojny byłem nowicjuszem. W 1917 r. coraz gorzej było pod względem utrzymania i trudno było, by opactwo mogło nająć ludzi świeckich, całe zgromadzenie w okresie letnim czy wiosennym pracowało, nie wyłączając nowicjatu. Był to czerwiec, lipiec 1918 r. Zamiast pójść na jutrznię, wstaliśmy o czwartej rano, o czwartej trzydzieści była Msza Święta, śniadanie, o szóstej godzinie byliśmy na polu, aby zbierać siano, potem żniwa i przez 3–4 godziny musieliśmy zostać na polu. Oprócz tego mieliśmy obowiązkowy dyżur, każdy czuwał codziennie dwie godziny, a nawet raz w tygodniu pół nocy w obawie przed złodziejami, i to trwało od czerwca do października. Oprócz tego były zwykłe prace nowicjackie. Ale i ojcowie spędzali 2–3 godziny z nami i ojciec opat był czasem. Panowały wówczas tak straszne upały, że jeden brat umarł z powodu gorąca, a jednak trzeba powiedzieć, że była to dla nas bardzo dobra szkoła. Po tych czterech godzinach spędzonych na polu wracaliśmy przed obiadem do klasztoru. Nowicjat był na trzecim piętrze, wówczas mieliśmy konferencje ojca magistra. Młodsi w międzyczasie czytali Pismo Święte. Oczywiście nie można robić tego stale, gdyż nasza władza tak rozdzieliła pracę, by każdy był zajęty w zakresie swoich zdolności.

Bardzo ważnym jest, żebyście zrozumiały, że nasze „widzimisię” nie wystarczy, by praca nasza była dobra. Każdy obowiązany jest dać swoją cząstkę dla dobra klasztoru. Pod tym względem mogą być czasem narzekania. Jesteście nowym zgromadzeniem, żyjącym w szczególnych warunkach: budowa, odległość od miasta, niedostatek, oprócz tego brak starszych pokoleń, przez co organizacja pracy jest dość trudna.

Przełożeni nie liczą się z moimi zdolnościami, czuję się więcej przygotowaną do tej czy innej pracy, a tak cały dzień muszę pracować w opłatkarni czy w ogrodzie, względnie pisać na maszynie. Przełożeni nie mogą zawsze uważać na zdolności, bo wobec tego pewne prace nie byłyby nigdy wykonane. Klasztor nie jest zbiorowiskiem fachowców. Bardzo często jesteśmy nowicjuszami pod względem pracy. Należę do tego zgromadzenia, no więc muszę pracować dla niego, i muszę się starać, by praca moja była wydajna. Jestem zakonnicą, i tak jak ten setnik z Ewangelii (zob. Mt 8,5–13), tak przełożony ma prawo powiedzieć: „Rób” i mam to natychmiast wykonać. Starajmy się pracować bezinteresownie. Niech nam będzie obojętny czas, przeciwności czy przyjemności, taki czy inny jej wynik, jeśli naturalnie dajemy maksimum z siebie. Bądźmy zawsze gotowi zostawić pracę choćby niewykończoną – to jest posłuszeństwo. Czasem chcę ją wykonać jak artysta, a tu mi dają co innego. Pewne, powiedziałbym, przywiązanie jest potrzebne, by można było pracować z zapałem, ale jeśli jest znak posłuszeństwa – gotów jestem zostawić wszystko już teraz.

Niestety, mówi się ciągle o pracy terminowej. To bardzo smutne, gdyż zabiera ona dużo potrzebnego namaszczenia. Wiem, brak rąk, trzeba żyć, to znaczy utrzymać klasztor, całą rodzinę zakonną. Potrzeba, by klasztor miał wszystko, co mu potrzebne. Macie opłatkarnię, szaty liturgiczne, pracę w ogrodzie, ale unikajcie gorączkowości, bo to zupełnie przeciwne duchowi monastycznemu.

Zasada powinna być zasadą. Pracujemy, aby Bóg był zadowolony, chwalony, więc pewna swoboda jest niezbędna. Dawniej mnisi wykonywali wspaniałe rzeczy, lecz widać w nich ogromny spokój.

Unikać należy jak najwięcej pracy nocnej. Mogą być wyjątki, lecz noc w klasztorze nie jest na pracę. Są klasztory benedyktyńskie, gdzie stale słyszę: „Musiałem pracować do jedenastej, do pierwszej w nocy”. Pod względem życia wspólnego, zakonnego, liturgicznego to jest fatalne, a bardzo często zależy to od odpowiedniej organizacji pracy. Hasło ora et labora sprawia, że u nas Maria i Marta mieszkają razem, posiadają wspólną gospodarkę.

O pracy ręcznej chciałem tylko dodać, że świat starożytny pogardzał nią. Niewolnicy nie byli uważani za ludzi. Dopiero chrześcijaństwo uwydatniło jej doniosłość. Niestety system komunistyczny nadużywa to dziś. Każda, najmniejsza nawet praca, godna jest szacunku i zawsze w naszych opactwach była otoczona wielkim uszanowaniem. Nie sądźmy, że tylko praca artystyczna ma wagę, nie, nie i praktyczna również, jak nawadnianie gruntów, budowa nowych dróg, mostów, różne rzemiosła specjalnie uprawiane.

W Maredsous ojcowie i bracia sami budowali klasztor, byli więc murarze, architekci. A więc praca fizyczna i umysłowa; ta ostania zwłaszcza dzisiaj jest zupełnie zapomniana. Ubóstwia się tylko pracę ręczną z krzywdą dla pracy umysłowej. Przecież nie tylko ciało ma pracować, lecz także i umysł. Nic dziwnego, komuniści, chcąc pozyskać masy, nie mogą inaczej postępować.

Czy praca ręczna jest jedyną, która daje pożytek? Cóż mogą ręce i nogi bez głowy? Dochodzimy do wniosku, że dla społeczeństwa praca umysłowa jest tym, czym mózg dla rąk i nóg. Godziny pracy w szkole, na uniwersytecie, są niezmiernie ciężkie, męczące. Łatwo nam ocenić pracę ręczną, gdyż od razu widzimy jej wyniki. Pompują wodę – za pół godziny basen będzie pełny. Budują dom, mur będzie wyższy albo grubszy. Natomiast ucząc się godzinę łaciny, by lepiej rozumieć brewiarz, sens lekcji, Pisma Świętego, jakież wyniki, ile za godzinę się nauczę, co z tego będzie? Nic nie widać i czy przy następnym Oficjum moja łacina będzie perfect? O nie, czasem dużo później widzimy jakieś rezultaty. Niekiedy praca wymaga dłuższego siedzenia. np. mam napisać referat – kto potrafi ocenić czas poświęcony na wykonanie tej pracy?

Czasem w klasztorze są siostry, które doskonale dają sobie radę w pralni czy w ogrodzie, a jednak mówią matce: „Jesteśmy tak zapracowane, a ta siostra cały dzień siedzi, niech ona nam trochę pomoże”. Jeżeli ta siostra odłoży swoją pracę i będzie im pomagać, jakaż ogromna strata. Natomiast siostra z pralni będzie niezmiernie zadowolona, bo wszystko wieczorem skończone – „Przynajmniej wreszcie pracowała”. Tamta cicho, bez hałasu siedziała, starając się zrozumieć lekcję z brewiarza czy robiła rachunki i cóż, pod koniec dnia, czy ktoś kiedyś widział, co ona zrobiła? Naturalnie, że przez to ani korytarz, ani kaplica nie będzie wyfroterowana, lecz pamiętajmy, klasztor nie jest fabryką, jesteśmy w domu rodzinnym i każdy ma swoje zajęcia. Obojętne, jaki będzie rodzaj jego pracy, byleby była z posłuszeństwa. Wiem, że bardzo często są pewne drobne niezadowolenia, wynikające wskutek braku oceny pracy umysłowej. Na przykład jest przełożona bardzo czynna, przy każdej pracy pomaga, wszędzie jest, ale przychodzi moment skupienia, ma wygłosić jakąś naukę, taka osoba zużyła wszystkie swe siły, zaniedbała wszelkie możliwości umysłowe, czyż będzie ona zdolna powiedzieć coś głębszego? Nauki jej będą bardzo płytkie, woda i woda. Musi więc mieć przygotowanie, musi siedzieć, studiować i to dla dobra całego zgromadzenia. To mówię o przełożonej i o każdej urzędniczce. Każda musi być przygotowana do swego obowiązku.

To nie tylko lektura duchowa, lecz wszystko, co pomaga do lepszego zrozumienia życia zakonnego i obowiązków. Konieczne jest czytanie duchowe i to solidnie prowadzone. Możecie mi twierdzić, że jesteście obdarzone nadprzyrodzonymi łaskami – nie zwolnię was z czytania. Nawet św. Teresa Wielka oceniała zrozumienie Pisma Świętego. Jak ona dużo wymagała od spowiedników i zachęcała siostry, by zwracały się do spowiedników mądrych i uczonych. Zakonnik, który przestaje czytać, bardzo prędko się wyczerpuje, wysycha, rozum jego będzie ograniczony, modlitwa nudna i bardzo często taki zakonnik będzie się starał ją skrócić, będzie jej unikał, wykręcał się od niej, by iść do obowiązku – oto skutki.

Bardzo często powstają zupełnie słuszne zarzuty co do organizacji pracy w klasztorach. Wiemy, że praca wymaga odpowiednich warunków, by była wydajną. Organizacja pracy w naszych klasztorach w Polsce jest wprost zastraszająca. Co prawda, teraz są biedne przełożone, które nie mają odpowiednich urzędniczek – mianują kogoś, kto nie jest na swoim miejscu. Wielką jest rzeczą, by dla każdej funkcji znaleźć odpowiednią urzędniczkę. „Aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości” (RB 31,19). Święty Benedykt lubi porządek, ład.

Potem wydajność – nie można pracować do późna w nocy. Trzeba dać możliwość pracy, czy to w postaci miejsca, czasu, narzędzi, bo łatwo powiedzieć: „Róbcie”, lecz trzeba mieć ku temu warunki. Jeżeli macie wykonać ornat, nie mając nici czy płótna, będzie to rzeczą niemożliwą, mimo że ma się w głowie największe cuda. Jeśli ktoś dostał jakiś urząd, musi starać się wywiązać jak najlepiej z nałożonych na niego ciężarów. Jeśli mam stanąć na czele opłatkarni, muszę mniej więcej sama organizować sobie pracę, ale jeśli zakonnica musi prosić o wszystko np. kucharka, czy może dać więcej soli czy pieprzu do zupy, to już jest niemożliwe, należy ułatwić pracę innym i uszanować ją. W organizacji pracy winniśmy wziąć pod uwagę możliwości fizyczne. Zawsze macie obowiązek powiedzieć przełożonym w chwili, gdy nałożony na was obowiązek przekracza wasze możliwości – jeden może dać więcej, inny mniej. Na końcu rozdziału Jaki powinien być szafarz klasztorny jest powiedziane: „Aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości” (RB 31,19). Jak często można zasmucić kogoś, utrudniając mu pracę.

Konferencja wygłoszona w ramach rekolekcji dla Mniszek Benedyktynek od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu w Warszawie, które były prowadzone w 1948 r.

Fragment książki „Córka św. Benedykta”

Karol Filip van Oost OSB (ur. 1899, zm. 1986), belgijski benedyktyn, mnich opactwa św. Andrzeja na przedmieściach Brugii (Zevenkerken), jako przeor wznowionego opactwa tynieckiego (1939–1951) odnowiciel życia benedyktyńskiego w Polsce. Pierwsze śluby zakonne złożył wobec bł. Kolumby Marmiona w 1918 r. Posłuszny woli przełożonych pełnił gorliwie rozmaite funkcje zarówno w rodzimym klasztorze, jak i poza jego murami (m.in. posługiwał jako: nauczyciel w szkole przyklasztornej, misjonarz, wizytator klasztorów żeńskich, dyrektor internatu, refektariusz). Był cenionym rekolekcjonistą i kaznodzieją. Dzieło jego życia stanowi tyniecka fundacja, której rozwój, po zakończeniu przełożeństwa, śledził z wielką troską. Odznaczał się głębokim wyczuciem życia wspólnego i charyzmatem duchowego ojcostwa.