Wiadomo, że 1 sierpnia 2010 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która m.in. wprowadza całkowity zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci. Uważam, że to zła nowelizacja – kolejny element w budowaniu miękkiego, nowoczesnego totalitaryzmu, który niepostrzeżenie oplata nas swymi mackami, włazi także do naszych domów, rodzin, chce zastępować rodziców…

 

Poza tym, z faktu, że weszła ustawa zabraniająca kar cielesnych nie wynika, ze jest przestępstwem wydawanie książek propagujących kary cielesne wobec dzieci. Przecież mamy ustawę ograniczającą aborcję, a nie brak „autorytetów”, którzy mimo to aborcję propagują, co gorsza, chełpią się tym, że sami swe dzieci pozbawili życia przed ich narodzeniem. No to jak?! Można wbrew ustawie o ochronie życia poczętego propagować aborcję na życzenie, a nie można pisać i wydawać książek, które starają się przekonać czytelnika, że klapsy i inne kary cielesne mogą być dobre?

 

Nie rozumiem, dlaczego państwo ma mówić rodzicom, że klaps jest absolutnie niedopuszczalny. Tym bardziej, że to państwo zdaje się słuchać różnych specjalistów, którzy w praktyce mają mniej talentu do wychowania dzieci niż niejedna prosta matka, która czasem da klapsa ku pożytkowi kochanego dziecka. Nie mam za grosz zaufania do propagowanych w mediach fachowców od zajmowania się cudzymi dziećmi. Wolę już zajrzeć do biblijnych ksiąg mądrościowych, które mówią o właściwym karceniu dzieci.

 

Ktoś powie – No tak, ale przecież dzieci bywają katowane i trzeba temu przeciwdziałać. Jasne, że trzeba! Tylko ustawowe zakazy, o których mówimy, żadną miarą nie sprawią same z siebie, że pijany konkubent, zdenerwowany płaczem dziecka, nie rzuci nim o ścianę. Ludzie zdegenerowani, którzy katują swe dzieci, ustawą się nijak nie przejmą. Ta ustawa jest wymierzona w normalnych, kochających swe dzieci rodziców, którzy mają jednak inne poglądy na wychowanie dzieci niż obecny rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak. Znam rodziców, którzy czasem dali swemu dziecku klapsa. I chętniej powierzyłbym dziecko im, niż panu Michalakowi.

 

Przypominam sobie klapsy, które spadły na moją pupę, kiedy byłem niesforny. Uważam, że były one pomocne w moim wychowaniu. I nigdy nie przeżywałem z tego powodu jakiejś traumy, o której rozprawiają dziś różni psycholodzy. Nie przeżywałem, bo zawsze, nawet dostając klapsa, czułem się kochany przez rodziców. A klaps był jasnym sygnałem, że coś muszę zmienić. Tak więc dziś miło wspominam klapsy.

 

Nie zamierzam nikogo przekonywać, że klapsy są niezbędne w wychowaniu. Rozumiem, że można wychowywać także bez żadnych kar cielesnych. Ale – z drugiej strony – sprzeciwiam się ideologom i urzędnikom, którzy opowiadają głupoty o tym, jak wielką krzywdą dla dziecka jest klaps. Krzywda to jest wtedy, kiedy ci sami ideolodzy propagują wczesne współżycie seksualne wśród młodzieży i temu podobne.

 

eMBe

 

Przeczytaj również:

 

Bić czy nie bić? O karach cielesnych dla dzieci