Po kilku dniach i napływie nowych informacji można z grubsza ocenić to co stało się w Rosji w tym tygodniu. Oczywiście uwaga obserwatorów skupiona jest na zapowiedziach Putina ogłoszonych w trakcie wystąpienia przed Radą Federacji na temat zmian w konstytucji oraz późniejszych posunięciach ze zmianą rządu i mianowaniem nowego premiera na czele, ale mnie bardziej interesował będzie polityczny wymiar tego co się w Moskwie właśnie zaczęło.

Z wielu rosyjskich dobrze poinformowanych źródeł dochodzą informacje, że Dmitrij Miedwiediew jeszcze na 3 dni przed wystąpieniem Putina nie wiedział ani o planowanej dymisji, ani o głębokości i charakterze zaproponowanych przez rosyjskiego prezydenta zmian. Miał się dowiedzieć w poniedziałek, jednak jak dowodzą wypowiadający się w rosyjskich mediach specjaliści od „mowy ciała” słowa Putina wypowiedziane pod adresem rządu, które skierował Putin w trakcie przemówienia przed Zgromadzeniem Narodowym nie tylko go zabolały, ale wręcz wywołały trudno skrywany gniew byłego już premiera. Z innych źródeł wiadomo, że niektórzy członkowie rządu zostali zaskoczeni rozwojem wypadków. Po zakończeniu przez Putina przemówienia udali się do swoich biur, aby potem w trybie pilnym, zostać wezwanymi na Kreml na spotkanie z prezydentem. Miedwiediew, ponoć, proponował w poniedziałek na spotkaniu z Putinem, aby jego następcą został pierwszy wicepremier i minister finansów Artem Siulianow. Wybór Michaiła Miszustina miał być dla niego, podobnie jak dla większości Rosjan, i dla samego nowego premiera, zaskoczeniem. Putin ponoć zdecydował, że następcą Miedwiediewa będzie Miszustin we środę, już po spotkaniu z Miedwiediewem. Jednak tej wersji wypadków przeczy to, o czym napisała bardzo przenikliwa rosyjska politolog Tatiana Stanovaya, zauważając, że Miszustin spotkał się z Putinem w poniedziałek, o czym informowały służby prasowe Kremla. Wówczas, przed środą, uważano, że powodem spotkania może być praca nad podatkową częścią wystąpienia rosyjskiego prezydenta, ale teraz, nie jest już takie pewne. O nowym premierze Rosji jeszcze napiszę, teraz warto zauważyć, że jest on „człowiekiem” Sergieja Kirijenko, dziś wiceszefa kremlowskiej administracji odpowiadającego za politykę wewnętrzną, w tym i transfer władzy. W przeszłości Kirijenko był tym, który w 1998 roku ściągnął Miszustina do służby państwowej z biznesu, powierzając mu niezwykle trudne, po defaulcie Rosji, zadanie naprawy systemu ściągania podatków. Wracając jednak do Miedwiediewa, warto zwrócić uwagę na to, że ponoć w czasie wcześniejszych rozmów z Putinem optował on na rzecz innego rozwiązania instytucjonalnego w ramach tzw. transmisji władzy – powołaniu silnego prezydenta, który na wzór Stanów Zjednoczonych, kontrolował będzie sferę wykonawczą. Putin wybrał inny wariant i trudno dziś powiedzieć czy mamy do czynienia z kryzysem zaufania między prezydentem Rosji a byłym już dziś premierem. Możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy, dziś najpopularniejszy, mówi o tym, że Miedwiediew, któremu Putin chce powierzyć nową funkcję wiceszefa Rady Bezpieczeństwa będzie w ten sposób przygotowywany do objęcia urzędu prezydenckiego w 2024 roku. Czyli innymi słowy powrót do sprawdzonych rozwiązań w ramach tzw. tandemokracji. Jednak jest w tym wypadku kilka niewiadomych. Po pierwsze nawet jedno słowo nie padło do tej pory na temat przyszłości Nikołaja Patruszewa, sekretarza Rady Bezpieczeństwa, silnego człowieka rosyjskiej polityki, nadzorującego de facto cały rosyjski kompleks siłowy, przez wielu uznawanego za człowieka nr 2 w Federacji Rosyjskiej. Znamienna jest wypowiedź Putina, już po ogłoszeniu nominacji dla Miedwiediewa, że ten, co zresztą nie jest prawdą „zawsze zajmował się kwestiami bezpieczeństwa Rosji”. Jeżeli w najbliższej przyszłości Patruszew, który ma 69 lat, a w rosyjskim ustawodawstwie obowiązuje zasada, że 70 lat to wiek emerytalny dla wysokich urzędników (wyjątkiem jest doradca Putina ds. zagranicznych Uszakow, ale jemu specjalnym dekretem co rok Putin przedłuża okres sprawowania urzędu) odejdzie, to scenariusz tandemokracji będzie bardzo prawdopodobny. Obserwatorzy zwracają uwagę, że Miedwiediew stoi nadal na czele Jednej Rosji, i wespół z jej sekretarzem generalnym Turczakiem odpowiadał będzie za istotne zadanie – odniesienia sukcesu w zbliżających się wyborach do Dumy (jesień), oczywiście o ile kalendarz polityczny w Rosji nie ulegnie przyspieszeniu, o czym później. Dla nikogo interesującego się polityka rosyjską nie ulega dziś wątpliwości, że Jedna Rosja, partia władzy wymaga, podobnie jak państwo, reform. Tym bardziej, że dyskusja konstytucyjna sprzyjała będzie ożywieniu aktywności opozycji a rozbudzone przez Putina, który w swym wystąpieniu powiedział, że „Rosja potrzebuje zmian” oczekiwania społeczne trzeba będzie zaspokoić. Z analizowanych ponoć na Kremlu 40 scenariuszach polityki wewnętrznej w następnych latach, jeden zdaje się być szczególnie preferowany przez władze. Planuje się powiększenie liczby mandatów zdobywanych w jednomandatowych okręgach, oczywiście skala tych zmian zależała będzie od lokalnych uwarunkowań. Ale tu znów warto zwrócić uwagę, na propozycje Putina – z jednej strony powołania do grona organów konstytucyjnych, bo dziś ma ona charakter mało ważnego ciała konsultacyjnego, Rady Państwa w której znaleźliby się reprezentanci „sił lokalnych” a z drugiej wzmocnieniu politycznej i konstytucyjnej roli gubernatorów. W planie politycznym oznacza to skierowanie przez centrum władzy nowej oferty dla lokalnych elit. Drugim planowanym, ponoć, przez kremlowskich technologów władzy trickiem ma być dopuszczenie do rywalizacji wyborczej większej liczby formacji politycznych z których część byłaby wprost powoływana przez „resurs administracyjny”. Wszystko to po to, aby na tle rozdrobnionego spectrum politycznego, silny brand jakim jest Jedna Rosja, zgarniał większość wystarczającą na zdobycie mandatu. Ostatnie wybory potwierdziły, że jest ona w stanie, nawet mając niskie, na poziomie 35 % poparcie społeczne, zdobyć ponad 50 % oddanych głosów. W tym sensie zadaniem Miedwiediewa będzie zdynamizowanie partii władzy i zwycięstwo w wyborach. Do tego czasu, czyli do jesieni, najprawdopodobniej zakres jego kompetencji oraz władzy w Radzie Bezpieczeństwa nie będzie sprecyzowany. Innymi słowy Dima będzie musiał zdać egzamin. Innym wariantem, o którym też się w Rosji mówi, jest po prostu usunięcie byłego premiera z władz Jednej Rosji za czas jakiś i pozostawienie go na funkcji reprezentacyjnej, ale pozbawionej realnej władzy i wpływów. Wybór każdej z tych opcji, należy do Putina, który może dość dowolnie, w zależności od rozwoju wydarzeń, dokonywać korekt linii politycznej.

Tego samego dnia kiedy Putin dokonywał zmian w rządzie, powołano specjalną komisję do zredagowania kształtu proponowanych zmian. Liczy ona 75 osób i już odbyła pierwsze posiedzenie w rezydencji Putina oddanej im do dyspozycji. W rosyjskich mediach znaleźć można informacje, że niektórzy członkowie tego ciała mieli telefony z prezydenckiej administracji w poniedziałek wieczór, co zdaje się potwierdzać tezę, że wtedy właśnie na Kremlu podjęta została decyzja który scenariusz działań wybrać. W kontekście tego gremium warto zwrócić uwagę na trzy sprawy. Po pierwsze kalendarz – do 15 kwietnia, planowane jest zakończenie prac. Świadczy to nie tylko o wielkim tempie, ale również, być może o tym co mówią przedstawiciele opozycji, że zmiany są już gotowe. Ten kwietniowy termin jest też istotny, bo w Rosji mówi się, że propozycje zmian w konstytucji zatwierdzać mają Rosjanie w referendum. Są przy tym dwie szkoły, jedna której przedstawiciele, tacy jak szef izby niższej rosyjskiego parlamentu Wołodin, który mówi, że będzie referendum i druga, do której zaliczyć można Ellę Pamfiłową, kierującą centralną komisją wyborczą, która jest przeciwnego zdania. Jeśli sformułowane propozycje nie dotykają, jak się uważa, zapisów rozdziału 2 rosyjskiej konstytucji, w którym zawarto regulacje na temat wolności i swobód obywatelskich to z formalnego punktu widzenia referendum nie jest niezbędne. Oczywiście może być ogłoszone, data zakończenia prac komisji – 15 kwietnia, zbiega się z wielkimi obchodami 75 rocznicy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (9 maja). Sekwencja politycznych kroków jest tu oczywista, po uroczystościach, w czerwcu referendum, a niektórzy wręcz uważają, że kolejnym krokiem, albo razem z referendum, albo jesienią, będą przyspieszone wybory do Dumy. Są tacy, jak lider komunistów Ziuganow, którzy uważają, że już jesienią będziemy mieli do czynienia z przyspieszonymi wyborami prezydenckimi. Ale znów, wszystkie możliwe opcje ma w swych rękach Putin. Wracając do kształtu komisji, trzeba zwrócić uwagę na dwie jeszcze sprawy. Po pierwsze znaleźli się w jej składzie przedstawiciele „mniejszości” zarówno białoruskiej jak i ukraińskiej, co może oznaczać, że wariant „odbudowy ZSRR” nie jest ostatecznie przez Moskwę pogrzebany. W razie potrzeby będzie można udział w przygotowywaniu zmian w konstytucji tych reprezentantów „gałęzi narodu rosyjskiego” jak głosi propaganda kremlowska odpowiednio nagłośnić i wzmocnić. Wreszcie, warto zwrócić uwagę, że jednym z jej trzech przewodniczących jest Andriej Kliszas, senator z Jednej Rosji, który kieruje w partii „platformą liberalną”. Drugi w tym gronie deputowany Paweł Kraszeninikow (też senator) jest dość bezbarwnym prawnikiem, byłym, jeszcze z lat 90-tych ministrem sprawiedliwości, zaś trzecią jest Tatiana Chabrijewa, kierująca Instytutem Sprawiedliwości. Z tego grona Kliszas jest z pewnością postacią najbardziej „polityczną”. Gdyby opisywać poglądy jego i jego platformy określającej się mianem „liberalnej”, to raczej należałoby mówić o liberalnym autorytaryzmie. Typowo rosyjskim tworze, który próbuje łączyć ideę silnego państwa, skupionego wokół lidera z gospodarką kapitalistyczną i hasłem „bogaćmy się”. Warto na marginesie odnotować, że zarówno Kliszas, jak i jego żona powiązani są z wielkim koncernem Norylski Nikiel Władimir Potanina. W rosyjskim wokabularzu liberalizm oznacza przeciwwagę dla tendencji socjalnych, bez odniesienia do systemu rządów. To dlatego Kliszas może łączyć taką filozofię polityczną z działaniami legislacyjnymi, które podejmował w ubiegłym roku i które zmierzały do większej kontroli państwa nad internetem.

W gruncie rzeczy podobną wersję liberalizmu wyznaje nowy premier Michaił Miszustin. Jest on człowiekiem z szeroko rozumianej „ekipy Kudrina”, ale zarazem kieruje służbami skarbowymi, które w Rosji należą do tzw. siłowików. Jest też sprawnym managerem, ekonomistą i wielkim, z niekwestionowanymi osiągnięciami na swoim koncie, orędownikiem komputeryzacji i cyfryzacji administracji publicznej. Zadziwił nawet kilkuset uczestników jednego z licznych forów inwestycyjnych, które odbywają się w Rosji, kiedy w trakcie swego wystąpienia wyciągnął laptop i powiedział, że jest w stanie w ciągu 5 minut powiedzieć co każdy z nich jadł na zakończony właśnie lunch. Tak ponoć sprawna jest zbudowana przezeń administracja podatkowa. Zresztą wzrost dochodów podatkowych w Federacji Rosyjskiej w ostatnich latach, rzeczywiście imponujący, mówi sam za siebie. W czasie spotkań z frakcjami w Dumie, przed głosowaniem nad swoją kandydaturą, powiedział on, że jest przeciwnikiem progresywnej stawki podatku dochodowego o co upominali się komuniści, ale jednocześnie zapowiedział uszczelnienie podatkowe, co jak uzupełnił, oznacza możliwość kontrolowania przez władze dochodów podatkowych każdej rosyjskiej rodziny (eliminacja szarej strefy) oraz precyzyjne adresowanie pomocy publicznej, tak aby trafiała ona do ludzi rzeczywiście będących w potrzebie. Abstrahując od realności tego rodzaju zamierzeń warto odnotować, że po pierwsze Miszustin ma dobrą reputację w kręgach ekonomicznych Zachodu, zarówno jako sprawny manager, twórca specjalnych rosyjskich stref ekonomicznych i urzędnik z doświadczeniem w międzynarodowych funduszach inwestycyjnych jak i potencjalnie niezłe relacje w środowisku rosyjskich siłowików, z którymi powiązany jest zresztą rodzinnie. Poza tym trzeba zwrócić uwagę, że zapowiedziana przez Putina podwyżka świadczeń socjalnych (rodziny wielodzietne, kapitał macierzyński etc.) oznacza istotny wzrost wydatków budżetowych. W pierwszym roku ma to być 450 mld, ale w ciągu 4 lat nawet 4 bln rubli. Jest to nie tylko głęboka rewizja polityki gospodarczej rządu Miedwiediewa i wicepremiera Siulianowa (może dlatego nie zastąpił Miedwiediewa), ale również potencjalne zagrożenie dla rosyjskiego budżetu, który w tym roku ma zamknąć się nadwyżką ok. 700 mld rubli, czyli poduszka bezpieczeństwa wystarczy, ale lata kolejne są już pod znakiem zapytania. Dotychczasowe deklaracje nowego premiera, np. ta o konieczności modernizacji i uzdrowienia nierentownych firm sektora obronnego są o tyle interesujące, że gdyby ten plan rzeczywiście był realizowany, to mielibyśmy do czynienia z potencjalnie groźnym konfliktem z niezwykle wpływowym lobby w rosyjskiej gospodarce. Gdyby chcieć lapidarnie określić poglądy nowego rosyjskiego premiera, to mamy do czynienia z ekonomicznym liberałem, państwowcem, zwolennikiem silnej władzy i miłośnikiem nowoczesnych rozwiązań w sferze publicznej. Trochę to przypomina ideę cyfrowej dyktatury zwerbalizowaną w ubiegłym roku przez kremlowskiego doradcę Surkowa w której gospodarczy liberalizm łączy się z silną władzą prezydencką uciekającą się do najnowocześniejszych rozwiązań technicznych wzmacniających jej władzę, trochę tak jak we współczesnych Chinach.

Na początku kończącego się tygodnia o zwolnienie z obowiązków poprosił też Ramzan Kadyrow. Nie jest, ponoć, w stanie dalej sprawować swej funkcji. Stało się to też w poniedziałek, który urasta do jakiegoś „dnia przełomu” w rosyjskiej polityce wewnętrznej, dnia kiedy wiele się przesądziło. W rosyjskich mediach spekuluje się dziś, że Kadyrow ma „dostać kopa w górę” i objąć odpowiedzialną funkcję przedstawiciela Prezydenta, ale szczegółów brak. Nie ulega jednak wątpliwości, że czeczeński Prezydent jest nie tylko solą w oku liberalnych elit Zachodu, ze względu na swą bezwzględną i niezwykle brutalną kampanię prześladowania mniejszości seksualnych, ale również podejrzewany jest o zorganizowanie zamachu na Zelimchana Hangoszwili w Berlinie 23 sierpnia ubiegłego roku. Wydarzenie to doprowadziło nawet do małego kryzysu dyplomatycznego na linii Berlin – Moskwa.

Tak się złożyło, że akurat w sobotę (11 stycznia) na Kremlu była z roboczą wizytą kanclerz Merkel. Rozmowy były dłuższe niźli się spodziewano, trwały 4 godziny i oficjalnie poruszano głownie kwestie Libii, Ukrainy i Syrii. Mam jednak takie przeczucie, że nie tylko. Zaryzykuję hipotezę. Putin z Merkel rozmawiali o zniesieniu przez Europę sankcji wobec Rosji. I najprawdopodobniej, przekaz Berlina był jasny – jest to możliwe, ale Rosja musi pójść w stronę odwilży. Można to nazwać autorytarnym liberalizmem, można otwarciem na współpracę, ale poniedziałkowe decyzje Putina, które nie zamykają mu, trzeba to powiedzieć, drogi wycofania się z tego kierunku, stanowią pokazanie, że Rosja może pójść w stronę budowania systemu władzy i polityki bardziej strawnej dla Europy. Oczywiście nie za darmo. Chodzi o zniesienie sankcji i napływ inwestycji. Wydaje się, że gra się rozpoczęła.

Marek Budzisz

Salon24.pl