"Jesteśmy po serii „afer” PiS i aferze Neumana, pierwsze emocje oklapły, próby budowania wyborczej historii na „rzyganiu Tczewem” też nie przyniosły PiS rewelacyjnych wyników. Słowem potwierdziło się to, o czym pisałem wczoraj. Mamy do czynienia z obozami politycznymi skrajnie zantagonizowanymi i nie ma takiej możliwości, aby jakakolwiek afera mogła uruchomić masowy przepływ elektoratu z POKO do PiS i odwrotnie. Wszystkie publicystyczne tezy i dziennikarskie interpretacje można miedzy stare baśnie włożyć, zarówno te o roli Kuchcińskiego, Banasia i „Zniewolonej Emi”, jaki to ostanie potwierdzenie czym jest PO, a jest po prostu mafią" - pisze Matka Kurka (Piotr Wielgucki) na blogu Kontrowersje.net.

 

"Istnieją jeszcze tacy teoretycy, którzy roztaczają sensacyjne wizje i straszą ostatnim tygodniem przedwyborczym, bo zapewne jedni i drudzy coś sobie na koniec zostawili. Od dawna jestem przeciwnikiem tej bzdurnej wykładni politycznej. W ostatnim tygodniu można sobie wrzucić coś, co zmieni wynik przy wyrównanej walce łeb w łeb. Przy takiej różnicy jaka jest pomiędzy głównymi partiami, wojna atomowa połączona z plagami egipskimi nie odwróci trendu. Rzecz jasna trochę przesadzam, ale tylko trochę, co wynika z dwóch najważniejszych wskaźników. Po pierwsze „jakość” POKO odrzuca wszystkich poza fanatycznymi wyznawcami i otumanionymi nienawiścią do PiS, dla „normalsów” POKO jest niestrawne. Po drugie PiS się broni wynikami i to ludzie widzą, co oznacza, że „nawet jeśli kradną, to dzielą się z ludźmi”" - wskazuje autor.

"W takim bardzo dużym i brutalnym skrócie da się opisać aktualny stan rzeczy i szkoda sobie zawracać głowę płomiennymi opowieściami, jak to nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszystko jest przesądzone, poza jednym. Głównym czynnikiem napędzającym wynik wyborczy będzie frekwencja, która rzeczywiście jest w stanie wszystko wywrócić do góry nogami. Stara legenda obowiązująca przez lata głosi, że PiS na frekwencji traci. Pierwszy raz zniosłem ten mit przy wyborach prezydenckich w 2015 roku, wielu komentatorów od lewa do prawa pisało wówczas, że w duża frekwencja w II turze da zwycięstwo Komorowskiemu, a ja się uparłem, że będzie odwrotnie. Potem mieliśmy wybory samorządowe i europejskie z rekordowymi frekwencjami i rekordowym wynikiem PiS. W zaistniałych okolicznościach przyrody, oświadczam co następuje" - pisze dalej. 

"PiS wybory wygrał, wynik po wyżej 40% jest pewny, cała reszta zależy od wyborców, w tym miejscu można się pośmiać z mojej „błyskotliwości”, ale tylko do czasu, gdy padnie słowo: „liczba”. Jeśli liczba głosujących będzie oscylować na granicy 50%, co jest mało prawdopodobne, to wynik PiS będzie oscylował na poziomie 40%. Frekwencja bliższa 60%, czyli ta dość prawdopodobna, oznacza najmniej 45% dla PiS. A rekord frekwencyjny powyżej 60%, znów mało realny, choć nie fikcyjny, to zysk PiS w okolicach 50%. Na tym etapie wszystko zależy od liczby głosujących i pisząc o wszystkim ma na myśli nie tylko słupki głównych partii, ale los trzech pomniejszych koalicji" - stwierdza Matka Kurka.

"Lewica, Kukizo-ZSL i Konfederacja, z zachowaniem proporcji, są bardzo wrażliwe na frekwencję. Praktycznie nie do ruszenia jest Lewica, oni w sejmie znajdą się na pewno, ale marzenia o „mijance”, czyli wyprzedzeniu POKO, co samo w sobie jest fikcją, zmienią się wraz z… liczbą wyborców. Na granicy progu wyborczego znajduje się Kukizo-ZSL, dla nich 55% może okazać się zabójcze. Konfederacji pozostaje liczyć na wielki cud, a tym byłaby frekwencja zbliżona do wyborów europejskich 44%, jednak i to oznacza słupek na poziomie 4-5%. I na koniec trzeba wskazać na największą moc frekwencji. W najlepszym dla PiS układzie w sejmie znajdą się trzy ugrupowania: PiS, POKO i Lewica. W mniej korzystnym dojdzie Kukizo-PSL, ale szybciej jako koło, niż klub poselski" - zaznacza.

"Podsumowując! Największą aferą jest frekwencja, cała reszta to mieszanie herbaty bez dosypywania cukru" - kończy autor.