W czasie niedawnego, drugiego szczytu chińskiej inicjatywy Pasa i Szlaku w Pekinie doszło do spotkania i rozmów dwóch prezydentów – Rosji Putina i Białorusi Łukaszenki. Wiele wskazuje na to, że ostatni z tej dwójki specjalnie leciał do stolicy Chin po to aby porozmawiać z rosyjskim prezydentem, bo zaraz potem, nie czekając na koniec imprezy i nie odbywając spotkań z innymi głowami państw uczestniczącymi w niej, mimo, że wcześniej rządowe białoruskie mass media informowały o liście rozmówców, wsiadł do samolotu i wrócił do Mińska. Inne wyjaśnienie tej dość niecodziennej reakcji może sprowadzać się do stwierdzenia, że to właśnie w wyniku rozmowy z Putinem białoruski dyktator poczuł nagły przypływ tęsknoty za krajem. To, że rozmowa odbyła się w Pekinie też być może w całej historii ma jakieś znaczenie.

Po powrocie z Pekinu, Kreml opublikował lakoniczny, ale ważny komunikat, informując, że Michaił Babicz, ambasador Rosji w sąsiednim państwie zostaje odwołany, a na jego miejsce wyznaczono senatora Dmitrija Mezencewa. Babicz nie spędził w stolicy Białorusi nawet roku (ambasadorem został 24 sierpnia 2018). Jego następca jest człowiekiem pochodzącym z Petersburga, wywodzącym się z resortów siłowych (wojska kolejowe). W przeszłości nadzorował media, sprawował funkcje „w terenie” (był gubernatorem w Irkucku i na Sachalinie), a potem został sekretarzem inicjatywy SZOS, czyli Szanghajskiego Forum Współpracy, do którego Moskwa przywiązywała duże znaczenie. Napisałem przywiązywała, bo wiele wskazuje na to, że obecnie entuzjazm rosyjskich elit do rozwijania współpracy z Pekinem znacznie osłabł, ale to temat na osobne rozważania. Mezencew jest szefem towarzystwa przyjaźni rosyjsko – chińskiej.

Trzeba przypomnieć, że Białoruś nie była uszczęśliwiona z nominacji Babicza. Opierała się jej dość długo, musiało dojść do rozmowy Putin – Łukaszenka w cztery oczy aby do niej doszło. Zdaniem komentatorów rezerwa, najdelikatniej całą sprawę ujmując Mińska wobec Babicza, związana była z tym, że w 2016, kiedy został on mianowany ambasadorem Rosji na Ukrainie, nie otrzymał zgody Kijowa na rozpoczęcie misji. Chodziło wówczas o to, ze Babicz, również wojskowy, a przy tym człowiek, który w 2002 roku kierował rządem Czeczenii, może funkcję dyplomatyczną łączyć z „innymi zajęciami”. I właśnie tej „innej” aktywności nie chcieli w Kijowie, ale obawiały się też jej władze Białorusi.

Również z tego powodu, że Rosja, co najmniej od 2015 roku uprawia wobec Białorusi politykę stopniowego przykręcania subwencji. Chodzi tu o kilka obszarów, ale najważniejsze z nich to możliwość kupowania tanio rosyjskich surowców energetycznych, głównie ropy naftowej, przerabiania jej na Białorusi i eksportu produktów ropopochodnych za znacznie wyższa cenę. Inny obszar działalności z którego Mińsk czerpał profity to reeksport do Rosji artykułów żywnościowych z krajów, w sporej części z Polski, objętych rosyjskimi sankcjami. Dochodziło nawet do tego, że rosyjskie media skrupulatnie wyliczały, iż Białoruś tylko do Rosji eksportuje więcej jabłek zbiera ich w ciągu roku. Okresowe wojny mleczne, mięsne, czy szerzej, związane z białoruska żywnością były częścią tej rosyjskiej polityki. Jej celem było zaś przymuszenie Mińska do reaktywacji formatu ZBIR, czyli wspólnego państwa związkowego oraz pogłębienie integracji w ramach zbudowanej przez Rosjan Unii Euroazjatyckiej. Wprost o tym, że powinno się emitować jedną walutę mówił w czasie wizyty w Mińsku rosyjski premier. Jednym ze skutków rosnącej presji ekonomicznej na Białoruś ze strony Moskwy jest to, że tempo wzrostu gospodarczego spadło tam do wysokości 2 % i jest znacząco niższe niźli zaplanowane i ogłoszone przez władze, w charakterze celu politycznego przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, 3,5 %. Z pewną dozą ironii można powiedzieć, że Babicz, nie zawiódł oczekiwań Mińska. W wywiadzie dla jednej z rosyjskich agencji prasowych powiedział on, że Moskwa każdego roku zasila subwencjami gospodarkę Białorusi na kwotę ok. 6 mld dolarów i taka polityka nie może być kontynuowana. Wypowiedź ta wywołała gniewną reakcję białoruskiego MSZ-u, który nazwał rosyjskiego ambasadora „budzącym nadzieję księgowym”, któremu pomylił się suwerenny kraj, jakim jest Białoruś z jedną z rosyjskich guberni, a także doradzał mu aby ten poświęcił więcej czasu na poznanie specyfiki kraju w którym sprawuje swoją misję. Poszło nie tylko o wyliczenia rosyjskich subwencji wydatkowanych na utrzymanie Białorusi, Babicz krytykował też powtarzające się często w białoruskim dyskursie publicznym (mówił o tym sam Łukaszenka) wezwania do obrony suwerenności kraju. I jak można przypuszczać, to nie kwestie ekonomiczne, ale „inna aktywność” Babicza sprawiły, że białoruskie władze zaczęły energicznie domagać się jego odwołania. Mało tego, zaryzykuje pogląd, że kontrowersje związane z gospodarką i wzajemnym handlem były tylko zasłona dymną. Nawet takie głośne, jak wypowiedź białoruskiego prezydenta, że jego kraj boryka się de facto z rosyjskimi sankcjami, miały na celu odciągnięcie uwagi obserwatorów od spraw naprawdę istotnych, od obszarów na których toczyła się rzeczywista gra.


Łukaszenka, 24 kwietnia, a zatem na trzy dni przed spotkaniem z Putinem, aresztował Andrieja Wtiurina w przeszłości szefa jego osobistej ochrony, który obecnie sprawował funkcję wice-szefa białoruskiej Rady Bezpieczeństwa. Oficjalnym powodem, tak przynajmniej informują media, było zachowanie „nie licujące” z godnością oficera. Chodziło ponoć o przyjęcie łapówki w wysokości 150 tys. dolarów. Ale wydaje się, że rzeczywiste przyczyny tego posunięcia leżą znacznie głębiej. Trzeba bowiem pamiętać, że szef białoruskiej Rady Bezpieczeństwa, generał Zaś jest oficjalnym kandydatem na szefa powołanej przez Rosję organizacji kolektywnego bezpieczeństwa państw wywodzących się z byłego ZSRR (ODKB). Kandydaturze białoruskiego wojskowego przeciwstawia się ponoć tylko Armenia, ale stopniowe słabnięcie pozycji jej porewolucyjnego premiera, może doprowadzić do tego, że opór w tym względzie odpadnie i białoruski generał wyprowadzi się do Moskwy, gdzie znajduje się centrala organizacji. W takiej sytuacji, tak przynajmniej spekulowano, Wtiurin byłby żelaznym kandydatem na szefa organizacji i mógłby stać się głównym i formalnie i faktycznie białoruskim siłowikiem. Jego aresztowanie, zdaniem obserwatorów, jest dość dziwne. Przede wszystkim z tego powodu, jak zauważają, że sprawy łapówkarskie na Białorusi są przeprowadzane z dużym rozgłosem. Organizowana jest pokazucha, trąbią o tym media, a Łukaszenka lubi przy takich okazjach ogłaszać, że nikt nie jest świętą krową i każdy łapówkarz znajdzie się za kratami. Ale w tym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Wtiurina zamknięto po cichutku i bez rozgłosu wydając tylko lakoniczny komunikat o odwołaniu go z funkcji.

Wydarzenia to zbiega się z odwołaniem rosyjskiego ambasadora w wyniku osobistej rozmowy Łukaszenki i Putina, co nakazuje przyjrzenie się całej sprawie z większą uwagą. Ale warto zacząć od tego, jaką ekipę ściągnął do ambasady Babicz, bo to da nam lepszy obraz na czym mogła polegać „inna” aktywność ambasadora. Na początku kwietnia napisał o tym białoruski portal tyt.by, ale zdaniem rosyjskich komentatorów informacje jakie znalazły się w tym artykule pochodzą z białoruskich służb specjalnych i są wynikiem kontrolowanego przecieku. Tym bardziej warto się z nimi zapoznać. Zastępcą i doradcą Babicza był Aleksiej Suchow, oficer GRU i dyplomata, który za czasów kiedy ambasador pracował w rosyjskim Okręgu Nadwołżańskim, nadzorował tamtejsze struktury siłowe. Pierwszym sekretarzem w rosyjskiej ambasadzie został Andriej Klincewicz, prywatnie syn deputowanego Franza Klincewicza. Obydwaj panowie, ojciec w większym stopniu, ale syn tez był aktywny „na tym odcinku” wsławili się swą aktywnością na Krymie przed rosyjską aneksją. Obydwaj dostali za swe zasługi od Putina dyplomy uznania. Na Kremlu doceniono ich wkład w „rosyjską wiosnę” na Krymie. Młody Klincewicz był też osobą, która nadzorowała w Jednej Rosji młodzieżowe kluby patriotyczne „Młodej Gwardii” i zanim jeszcze „poszedł w dyplomaty” przyjeżdżał na Białoruś i wizytował szkoły kadetów. Trzeba też pamiętać, że młody Klincewicz jest oficerem specnazu.

Inny z „dyplomatów” Babicza, to Władimir Andriejew, który, oczywiście przypadkowo, wcześniej dał się poznać również na Krymie. Był tam, jeszcze w czasach przed aneksją rosyjskim konsulem. W 2013 roku publicznie skrytykował on wyemitowany film poświęcony deportacji, w czasie i po II wojnie światowej, Tatarów Krymskich. Jego zdaniem w dokumencie nie dość jasno przedstawiono fakt, że Tatarzy to faszyści, którzy współpracowali z Hitlerem. Wybuchł skandal, od słów swego przedstawiciela dyplomatycznego odciął się rosyjski MSZ. I tu stała się rzecz ciekawa. Otóż Andriejew oświadczył publicznie, że stanowisko rosyjskiego MSZ-u jest „bezradne, głupie i przynoszące hańbę”. Po czym musiał opuścić placówkę, przed która demonstrowali rozzłoszczeni Tatarzy, ale po swych słowach nie stracił pozycji w rosyjskiej dyplomacji. Wrócił do Moskwy i pracował w charakterze zastępcy szefa departamentu który zajmuje się „nowymi zagrożeniami”, co w Rosji oznacza głównie terroryzm. Kolejnym „dyplomatą” który przyjechał do Mińska jest Kirił Koliuczkin, który tez przypadkowo pracował wcześniej na Ukrainie. W 2014 roku był tak attaché wojskowym, został złapany na gorącym uczynku, kiedy przejmował materiały ukraińskich służb specjalnych opatrzone gryfem „ściśle tajne” od jednego ze swych agentów. Został uznany za persona non grata i musiał wyjechać z Kijowa. Jak donosi białoruski portal na listę osób prowadzących wrogą działalność wobec Ukrainy, wpisano jeszcze dwie osoby pracujące obecnie w rosyjskiej ambasadzie w Mińsku – Konstantin Gusiew i Władimir Marasjew. Obydwaj to, zdaniem ukraińskich źródeł, oficerowie wywiadu. To nagromadzenie ludzi związanych z rosyjskim wywiadem, którzy wcześniej realizowali się na Ukrainie, w ambasadzie w Mińsku nie wydaje się przypadkowe. Do zastanowienia skłania też, jak informują rosyjskie źródła, ponadstandardowa, aktywność samego ambasadora. W przeciwieństwie do swego poprzednika, który nie był zbyt aktywny, Babicz spotykał się i to często z rozmaitymi organizacjami społecznymi na Białorusi. I nie chodzi tylko o organizacje uznawane za prorosyjskie, bo z tymi rosyjscy dyplomaci spotykają się często. Tylko w kwietniu, przed swym odwołaniem rosyjski ambasador spotkał się ze znanym białoruskim ekspertem – ekonomistą Jarosławem Romańczukiem, który po tym spotkaniu wystąpił z szeregiem oświadczeń wspierających stanowisko Moskwy oraz z kierownictwem organizacji Mów Prawdę. Trzeba przypomnieć, że w 2015 roku jej współprzewodnicząca Tatiana Korotkiewicz kandydowała w białoruskich wyborach prezydenckich. Po spotkaniu z Babiczem organizacja wystąpiła z oświadczeniem w którym skrytykowała propozycję, jaka pojawiła się w białoruskiej przestrzeni publicznej, aby wybory prezydenckie przesunąć na inny czas.

Zdaniem niektórych obserwatorów, aktywność rosyjskiej ambasady, dawała wiele powodów do przypuszczenia, że montuje ona na Białorusi jakąś formę prorosyjskiej opozycji, która w sytuacji narastania konfliktu, albo bardziej zdecydowanego ruchu tamtejszych władz w stronę Zachodu, mogła odegrać rolę podobną do tej jaką wypełniały prorosyjskie organizacje na Krymie i wschodzie Ukrainy w 2014 roku.

Ostatnie decyzje Putina, który podpisał ukaz umożliwiający uzyskanie rosyjskiego obywatelstwa w przyspieszonej formule tym obywatelom Ukrainy, którzy mieszkają w Rosji, albo na obszarze tzw. republik ludowych, trzeba też odczytywać jako ostrzeżenie dla Białorusi. Bo podobnego rodzaju regulacje Moskwa może zaproponować Mińskowi, zwłaszcza po tym, jak Putin oświadczył, że w gruncie rzeczy wszyscy obywatele Ukrainy mogliby tez mieć paszport rosyjski. Tego rodzaju wypowiedzi są dowodem na to, że Putin nie rozstał się z wielokrotnie wygłaszaną przez siebie myślą, iż Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini to w gruncie rzeczy jeden naród, a odmienności językowe, są niewielkie i nieistotne. Jeżeli paszportyzacja Ukraińców może, jak się przyjmuje, podważyć suwerenność kraju, to co powiedzieć, w takiej sytuacji o Białorusi?

Rosyjskie media, powołując się na swe źródła w administracji rosyjskiego prezydenta, piszą o tym, że zgoda Putina na odwołanie Babicza z Mińska jest w gruncie rzeczy pozornym ustępstwem. Po pierwsze dlatego, że jego ekipa w ambasadzie zostaje, a po drugie, i to jest znacznie ważniejsze, dlatego, że Łukaszenka miał się zgodzić na przyspieszenie integracji. Jeśli to się potwierdzi, to w najbliższych latach będziemy mogli obserwować jak Białoruś połykana jest przez Rosję i jak ta ostatnia używa swego nowego narzędzia ekspansji, czyli pieniędzy.

Marek Budzisz/Salon24