Ale przemogłem się. Emocjonalny ton końcówki tego tekstu nie zmienia przecież faktu, że znam się z Grzegorzem od lat, i że muszę zmierzyć się z zarzutami, które mi i mojemu rozmówcy stawia. Jest to tym ważniejsze, że nie chciałbym, by cokolwiek między nami pozostało niedomówione. A nie chcę czekać z odpowiedzią na okres po Triduum Paschalnym.

 

Zacznę od prostej konstatacji. Jeśli Grzegorz Górny oczekiwał po wywiadzie z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim głębokiego traktatu teologicznego i egzystancjalnego, to rzeczywiście musiał się zawieść. Ta książka nie jest, i nigdy nie miała być, takim traktatem. Była ona, od samego początku, pomyślana, jako odpowiedź na ogólne pytanie: ale o co księdzu chodzi? Pytanie, o to, co napędza, co inspiruje do działania niewątpliwie jednego z najbardziej kontrowersyjnych, ale i dynamicznych polskich księży. Tytuł książki jest odpowiedzią na to pytanie. Ksiądz Isakowicz-Zaleski stwierdził, że chodzi mu o prawdę. Nigdzie nie jest napisane, że jest to cała prawda. A już na pewno nie sugerujemy nigdzie, że jest to książka będąca raportem o stanie polskiego Kościoła. Nie taki był cel tej książki, w związku z tym nie sposób ją rozliczać z celów, których jej nie stawialiśmy. To tak jakby zasugerować, że mecz hokejowy był do bani, bo zabrakło w nim pięknych tenisowych uderzeń.

 

Taki a nie inny cel książki sprawia oczywiście, że więcej jest w rozmowie wątków negatywnych, niż pozytywnych. Do działania bowiem często inspiruje księdza Isakowicza-Zaleskiego sprzeciw wobec rzeczy, które uważa on za złe, niesprawiedliwe, godne potępienia. Inaczej, niż wielu duchownych i świeckich, ksiądz nie uznaje za stosowne stosowania taryfy ulgowej wobec własnego środowiska, i często bije między oczy. Można się z nim nie zgadzać, ale sugerowanie, że jest biblijnym Chamem jest zwyczajnie nie na miejscu. Tak jak pojawiająca się w recenzji Grzegorza sugestia, że na 180 stronach nie ma ani jednego dobrego słowa o Kościele. To jest już zwyczajna nieprawda, wynikająca – być może – z pobieżnego przeczytania, nie bardzo przecież długiej, książki. Nie brak też rozważań o tym, co księdza do Kościoła przyciągnęło. Są mocne słowa o ks. Franciszku Blachnickim, o kard. Macharskim czy Janie Pawle II. Zaskakujące jest też wyliczanie, ile razy w książce występuje wspomnienie o Chrystusie. Nie w ten sposób mierzy się bowiem chrześcijańskość książki... Uwaga ta zaskakuje tym bardziej, że przecież Grzegorz wie, że zdecydowana większość z tej książki nie jest o problemach Kościoła, ale o zupełnie innych sprawach, w których trudno sobie wyobrazić odwoływanie się do Jezusa.

 

Nie jestem w stanie polemizować z opiniami, jakie przytacza Grzegorz Górny. Nie wiem, z kim się spotykał, i co usłyszał. Nie zmienia to jednak faktu, że trudnych tematów nie można omijać, tylko dlatego, że mogą one zniechęcić do naszej wspólnoty. Budowanie iluzji nie jest drogą ewangelizacji. Ta ostatnia musi opierać się na prawdzie. Także tej niewygodnej. Diagnoza sytuacji jest konieczna także po to, by rozwiązywać problemy, a czasem nie da się jej przeprowadzić bez jasnego stawiania spraw. Możemy się spierać o to, czy niektóre z opinii nie były zbyt ostre, ale sugerowanie, że mówienie o problemach to już występowanie przeciw Matce Kościołowi, jest zdecydowaną przesadą. Idąc dalej tym tropem proponuję, by z Pisma Świętego wykreślić informacje o tym, że poza Janem apostołowie zdezerterowali spod krzyża. Informowanie o tym jest przecież obnażaniem ojca i matki, które w Starym Testamencie zostało potępione...

 

Obawiam się też, że wbrew zapewnieniom o woli dyskusji, z tekstu wynika, że właśnie próba otwartego mówienia o pewnych problemach, wywołała najmocniejszy sprzeciw Grzegorza Górnego. Z przywołanego przez niego biblijnego obrazu wynika bowiem, że jego zdaniem celem każdego człowieka Kościoła powinno być zawsze zakrywanie hańby ojca. Przy takim ujęciu nie ma miejsca na załatwianie spraw, na diagnozę, na próby przezwyciężania problemów, a każdy chrześcijanin staje się tylko wielkim PR-owcem, marketingowcem swojej wspólnoty. Nie ma we mnie zgody na takie stawianie sprawy. Kiedyś pracowaliśmy razem w tygodniku, którego mottem były słowa Józefa Mackiewicza „tylko prawda jest ciekawa”. I mam wrażenie, że jakiś wycinek tej prawdy – o Kościele, ale też o Kresach, Ormianach czy służebnym wymiarze kapłaństwa – ta książka pokazuje. Tak jak pewną prawdą o Polsce jest to, że byli w niej szmalcownicy... Drogą do oczyszczenia nigdy nie jest udawanie, ale zawsze jest otwarte stawianie sprawy. Czasem – a akurat u ks. Isakowicza-Zaleskiego nie jest to bardzo zaskakujące – na ostrzu noża. W sprawach zadawnionych, o których nikt nie chce mówić, ta specyfika ks. Tadeusza jest tyleż błogosławieństwem (bo okazuje się, że istnieją problemy), co niekiedy przekleństwem (bo zawsze zamiast na meritum problemu można wygodnie skupić się na typie przekazu).

 

I na koniec też odwołam się do biblijnego odniesienia. Grzegorz Górny ma niewątpliwie „czyste ręce” w tej sprawie. Nie miał nic wspólnego z wydaniem książki, o która się spieramy. Nikt nie może go zatem posądzać o jakikolwiek współudział w „zbrodni”, jaką było opublikowanie „Chodzi mi tylko o prawdę”.

 

Tomasz P. Terlikowski