Myśląc, mówiąc o św. Maksymilianie Marii Kolbe często mamy tendencje do sprowadzania jego postawy, historii, narracji jego życia, tylko lub przede wszystkim do męczeństwa, do zaświadczenia o tym, że - jak wskazywał Jan Paweł II w homilii w Niepokalanowie w 1983 roku świętego - “miłość jest potężniejsza od śmierci”. I choć nie ulega wątpliwości, że jest to spojrzenie, jak najbardziej słuszne, to nie wolno nam także lekceważyć treści życia świętego Maksymiliana, które było przecież przygotowaniem go do drogi męczeństwa za brata, do “ofiarowania swojego życia za brata”. Te dwie strony życia św. Maksymiliana są tym lepiej widoczne, że - jako jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny święty - został on beatyfikowany jako wyznawca, a kanonizowany jako męczennik, co doskonale uwidacznia te dwie strony jego świętości: drogę zakonną, kapłańską i dziennikarską z jednej strony, a z drugiej męczeństwo za brata. Nie da się ich od siebie oczywiście oddzielić (co wspaniale uchwycił Paweł VI w homilii beatyfikacyjnej), ale jednocześnie warto czasem spojrzeć na życie świętego w jego oddzieleniu od wieńczącego go męczeństwa, by jeszcze głębiej zrozumieć to, co Duch Święty chciał nam przekazać przez swoją “ikonę”, jaką niewątpliwie był św. Maksymilian Maria Kolbe.

    To rozdzielenie - czysto oczywiście intelektualne - jest tym ważniejsze, że jak sądzę, pytania do i o człowieka, stawiane przez św. Maksymiliana powinny być omawiane w swoistym rozdzieleniu, na pytania jakie św. Maksymilian stawia ludziom wierzącym, i pytanie jakim jest ten męczennik dla ludzi niewierzących. A może jeszcze dokładniej, by nie popaść w prosty, a moim zdaniem głęboko już nieprawdziwy podział na ludzi wierzących i niewierzących, teistów i ateistów, lepiej powiedzieć, że chodzi o pytania, jakie stawia życie i myśl św. Maksymilian ludziom z pasją podchodzących do kwestii religijnych (niezależnie od tego, czy są oni wierzący czy też nie) i wyzwanie jakim powinna się stać jego śmierć dla tych, którzy na religię patrzą z chłodną “ironią” Rorthy’ego, z dystansem i obojętnością właściwym “myśli słabej”, nie zajmując się formułowanymi przez nią problemami i uznającymi religię za kwestię emocji, wspomnień, a nie życia i śmierci. Taką wizję religii bez Boga, wiary bez zaangażowania proponuje współczesnym choćby Gianni Vattimo czy jego uczeń Santiago Zabala (ale także setki katolików niekiedy całkowicie bezobjawowych), i właśnie ona - ze szczególną mocą - musi się zderzyć ze śmiercią o. Maksymiliana i pytaniem o jej sens.

1. Wyzwanie ojca Kolbego dla “myśli słabej”

Nie przeceniam, żeby nie było wątpliwości, znaczenia postmodenizmu dla współczesności. Wiem, że Rorthy czy Vattimo (nie mówiąc już o innych klasykach tego nurtu) nie są i pewnie nigdy nie będą strawą intelektualną większości ludzi nam współczesnych. Ale w niczym nie zmienia ta tego, że bardzo wielu z nas, ludzi pierwszej połowy XXI wieku, myśli i odczuwa świat właśnie ich kategoriami, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. “Myśl słaba”, antymetafizyczne nastawienie, wrogość wobec wszelkich fundamentalizmów i dogmatyzmów (co w istocie oznacza wobec każdej mocniejszej tezy poznawczej czy ontycznej), a także ironiczne, nie traktujące niczego na poważnie, podejście do życia stało się czymś absolutnie powszechnym. Religia, patriotyzm, ba nawet miłość do rodziny sądla nas akceptowalne, ale tylko jeśli opatrzone są pewnym nawiasem, swoisty “ale”, która pokazuje nasze luźniejsze podejście do tych kwestii. Mogę być oczywiście religijny, ale tylko jeśli zastrzegam, że nie jestem fundamentalistą i dogmatykiem, i broń Boże, nie umierałbym za swoje przekonania. Patriotyzm też jest dopuszczalny, tylko wtedy, kiedy nie generuje autentycznych, ostatecznych zobowiązań. Obojętność, zdystansowanie, intelektualna poczucie wyższości wobec “zaangażowanych” (w istocie nie ma znaczenia w co) mają być dowodem na “dojrzałość”, nowoczesność, prawdziwe zrozumienie współczesności. Uśmiech politowania wobec pytań “ostatecznych” jest zaś nieodłącznym atrybutem człowieka postnowoczesnego.

    I jeśli tylko pominąć element sytej ironii, to w istocie taki antymetafizyczna postawa, pozbawiony jakichkolwiek argumentów stan “bycia” bez wartości, bez zakorzenienia, bez odniesienia do czegokolwiek poza nami samymi, jest podobny do stanu, w jaki - zupełnie innymi technikami - wprowadzali hitlerowcy więźniów obozów koncentracyjnych. Oni również mieli stracić poczucie sensowności pytań metafizycznych, mieli skupić się na przetrwaniu, czystym istnieniu, a wreszcie stracić nawet zdolność do zakwestionowania swojej sytuacji, a co za tym idzie zdolność do bycia człowiekiem. “Wszystkie problemy, które na zasadzie umowy językowej nazywamy metafizycznymi, stały się bezprzedmiotowe. Ale znów to nie otępienie było tym, co czyniło niemożliwym rozważania na ten temat, lecz wprost przeciwnie: uniemożliwiała to bezlitosna ostrość zahartowanego i wyostrzonego przez obozową rzeczywistość intelektu. Do tego dochodził fakt, że brakowało emocjonalnych sił, którymi można by przynajmniej podeprzeć wątłe pojęcia filozoficzne, a tym samym nadać im jakikolwiek subiektywno-psychologiczny sens” - opisywał obozowy stan ducha “agnostyków” Jean Améry. “Tam można było być głodnym, być zmęczonym, być chorym. Ale powiedzieć, że się po prostu jest, jest pozbawione sensu” - dodawał.

Mam oczywiście świadomość ogromne różnicy, jaka dzieli człowieka zniewolonego pracą w obozie śmierci, od postmodenistycznego człowieka zniewolonego konsumpcją w cywilizacji śmierci. Ten pierwszy był pozbawiony osobowości, sprowadzony do roli numeru, a nie człowieka przez siłę zewnętrzną, przez okrutny system zniewolenia; ten drugi zaś sprowadza się do takiego antymetafizycznego poziomu sam. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że i jeden i drugi traci istotny element człowieczeństwa, czyli zdolność do pytania o istotę “bycia”, o jego sens, i kierowania się w życiu odpowiedziami, jakie sam sobie (by pozostać na poziomie czysto ludzkim) udziela. Jeden i drugi nie jest w stanie zastanawiać się nad pytanie o sens bycia, to, co ono ma oznaczać, choć powody tej niemożliwości są zupełnie inne. Niewolnicza praca i zniewalająca konsumpcja nie czynią wolnymi i nie rozwijają człowieczeństwa. I nie chodzi tylko o niemoc filozoficzną, ale także czysto życiową. Z perspektywy myślenia, jakie - z koniczności bardzo szkicowo - nakreśliłem, nie da się zrozumieć czy choćby usprawiedliwić decyzji heroicznych. One stają się estetyką, która - choć może bywa pomocna w życiu, to jest zupełnie niezrozumiała. Św. Maksymilian staje więc przed nami zakażonymi “myślą słabą” z pytaniem o to, dlaczego tak wybrał i czy jego wybór miał jakikolwiek sens (jeśli w ogóle mamy odwagę pytać o sensowność pewnych działań). Jego męczeństwo zaś jest milczącym zakwestionowaniem podstaw tego typu myślenia i działania.

2. “Tylko miłość jest siłą stwórczą”

Czyn św. Maksymiliana, jego oddanie życia za innego, jest bowiem kompletnie niezrozumiały poza kontekstem religijnym, i to bardzo konkretnie religii chrześcijańskiej. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13) - bez tych słów Jezusa Chrystusa nie da się zrozumieć “ofiarowania” życia za brata, jakiego dokonał św. Maksymilian. Bł. Jan Paweł II mówi wręcz, że w przypadku polskiego męczennika trudno mówić o “poniesieniu śmierci”, a trzeba mówić o “oddaniu życia”. “Oddać życie za brata - to znaczy stać się poniekąd szafarzem własnej śmierci” - zauważa papież-Polak. Szafarstwo to, ofiarowanie jest zaś, o czym wpisane w posługę kapłańską św. Maksymiliana. “Jestem kapłanem katolickim" mówi ojciec Kolbe ofiarując siebie na śmierć i na jaką śmierć! dla ratowania życia skazanego w mściwym odwecie, nieznanego mu towarzysza niedoli. Był to wielki moment: ofiara została przyjęta. Zrodziła się ona z serca nawykłego do wyrzeczeń, jakby w naturalnym odruchu posługi kapłańskiej. Wszak kapłan "drugim Chrystusem"! Czyż Chrystus-Kapłan nie stał się żertwą ofiarną na zbawienie ludzi?” - mówił Paweł VI podczas homilii na mszy beatyfikacyjnej  św. Maksymiliana. “Oddając życie za brata, ojciec Maksymilian (...) szczególnie upodobnił się do Chrystusa” - uzupełniał Jan Paweł II podczas kanonizacji.

    Kapłaństwo rozumiane jako żartwa za własny lud było jednak wpisane w przypadku ojca Maksymiliana w szerszy konktekst chrześcijaństwa, było ukazaniem, że “miłość jest potężniejsza niż śmierć”. “Była w tej straszliwej po ludzku śmierci cała ostateczna wielkość ludzkiego czynu i ludzkiego wyboru; sam się dał na śmierć z miłości. I było w tej jego ludzkiej śmierci przejrzyste świadectwo dane Chrystusowi: świadectwo dane w Chrystusie godności człowieka, świętości jego życia i zbawczej mocy śmierci, w której objawia się potęga miłości” - mówił Jan Paweł II. Św. Maksymilian Maria Kolbe wyraził to na kilka dni przed swoją śmiercią podczas rozmowy z Józefem Stemlerem, który przyszedł do kapłana, by wyrazić swój bunt, niezgodę, żal. “To, co on mówił - wspominał po latach Stemler - było głębokie i proste. Przede wszystkim nacechowane wiarą w zwycięstwo Dobra. Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość - szeptał - ściskając moją rękę swoją rozpaloną dłonią. Nie zmogą nas cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, którzy po nas będą” - miał mówić wówczas święty kapłan.    

Śmierć w bunkrze głodowym była jednak nie tylko zwieńczeniem drogi kapłańskiej i chrześcijańskiej, ale również rycerskiej ojca Maksymiliana. Ten, który założył Rycerstwo Niepokalanej zakończył życie jak rycerz, na co wskazywał Paweł VI, zauważając, że owo rycerskie powołanie właściwe jest nie tylko samemu świętemu, ale Polsce i Polakom. “Historyczne, męczeńskie przeznaczenie narodu polskiego znajduje wyraz w tym heroicznym akcie. We wspólnym cierpieniu Polska odnajduje świadomość swojej jedności i misji rycerskiej. Realizuje się ona poprzez ofiarę jej synów, gotowych poświęcić własne życie za innych, trzymających w ryzach wrodzoną porywczość w imię niezłomnego braterstwa, wiernych duchowi katolickiemu, który ich znaczy znamieniem żywych członków Kościoła Powszechnego oraz niezłomną ufnością w cudowną opiekę Matki Bożej. Oto tajemnica ich bujnego odrodzenia! Oto promienie świetliste, spływające z rąk nowego Męczennika, który odsłania prawdziwe oblicze polskiego narodu, moc jego wiary, miłość płomienną, wolę pojednania, pokoju i pomyślności. Kościół i świat cały czerpać będą z tych planów” - mówił Paweł VI.

    Męczeństwo, bohaterstwo, ofiara z życia dla brata na wzór jedynej Ofiary Chrystusa pozostają zrozumiane i sensowne tylko w kontekście chrześcijańskim. Estetyczny zachwyt nad decyzją Maksymiliana nie może przesłaniać faktu, że z czysto pragmatycznego czy utylitarnego punktu widzenia była to decyzja błędna. “Waga” życia wielkiego dziennikarza, działacza społecznego była niewątpliwie wyższa niż życia Franciszka Gajowniczka. Maksymilian Maria Kolbe miał - po ludzku rzecz ujmując - masę argumentów przeciwko oddaniu życia. Był Polsce i Kościołowi niewątpliwie o wiele bardziej potrzebny niż człowiek, za którego oddał swoje życie, mógł wiele dla nich zrobić. A nie jest tak, jak to niekiedy się sugeruje, że nie miał on szans na przeżycie. “Ksiądz Kolbe miał wszelkie szanse i podstawy do nadziei, że z Oświęcimia wyjdzie. Był na bloku rekonwalescentów. Nie pracował, miał wielu przyjaciół. Mówił po niemiecku, więc mógł nawet dostać funkcję na bloku. Mógł trwać. Nie mial przeto powodów uciekać od życia. Sił żywotnych miał o wiele więcej niż każdy z nas” - wspominał dr Tűrschmid. A jednak oddał swoje życie, poświęcił je, wbrew wszelkim racjonalnym argumentom, upodabniając się do Chrystusa. Owo upodobnienie jest jednak sensowne tylko, gdy Jezus Chrystus był Bogiem i człowiekiem, gdy chrześcijaństwo było prawdą. Śmierć św. Maksymiliana, choć może być rozpatrywana w kontekście estetycznego bohaterstwa, nie ma sensu jeśli Chrystus był tylko wielkim człowiekiem.

Niezwykle mocno pokazuje to C. S. Lewis dowodząc, że to sam Zbawiciel nie pozostawił nam możliwości uznania się tylko za wielkiego człowieka. On był albo oszustem, wariatem czy wręcz wcielonym demonem albo Bogiem samym. “[Jezus] mówił ludziom, że ich grzechy są wybaczone (...) Ma to sens, tylko jeśli naprawdę był Bogiem (...) w ustach każdego, kto Bogiem nie jest, słowa te oznaczałyby, moim zdaniem, jedynie głupotę i zarozumiałość, nie mającą sobie równej w historii. Nie chciałbym, aby ktoś powiedział tę najbardziej nierozumną rzecz, która się nieraz o Nim słyszy: “Mogę uznać w Jezusie, wielkiego nauczyciela moralności, ale nie przyjmuję Jego stwierdzenia, że jest Bogiem”. Akurat tego nie wolno nam mówić. Ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, a zarem mówił takie rzeczy, jak Jezus, nie mógłby być wielkim nauczycielem moralności. Byłby albo szaleńcem - niczym człowiek, który utrzymuje, że jest sadzonym jajem - albo szatanem z piekła rodem. Trzeba wybrać. Ten człowiek albo jest Synem Bożym - albo szaleńcem lub czymś jeszcze gorszym. Możesz mu kazać się zamknąć, jak głupkowi, możesz na Niego napluć i zabić Go jako wcielonego demona, albo możesz upaść Mu do stóp i nazwać Go Panem i Bogiem. Ale nie prawmy protekcjonalnych bzdur, że był wielkim człowiekiem i nauczycielem. Tej możliwości nam nie zostawił. Ani wcale nie zamierzał” - wskazuje brytyjski myśliciel. Idąc za nim można stwierdzić, że śmierć Maksymiliana także nie pozostawia nam wielkiego wyboru: musimy albo uznać ją za ucieczkę przed życiem (a to utrudniają świadectwa więźniów, którzy jasno pokazują, że nie było takiego pragnienia w świętym zakonniku i przypominających, że były prostsze sposoby śmierci w obozie niż głodowy bunkier) albo za ofiarę. Sens tej ostatniej zależy jednak od tego, czy jest Ktoś, kto ową ofiarę może przyjąć. Jeśli Go nie ma, to gest Maksymiliana staje się nie tylko pusty, ale i pozbawiony autentycznego znaczenia. Tertium non datur. I właśnie z pytaniem - o to, czy Maksymilian był widowiskowym samobójcą czy męczennikiem - musi się zmierzyć każdy, kto ulega “myśli słabej”. Ironia, ucieczka od mocnych twierdzeń w tym przypadku nie wystarczy. Trzeba zmierzyć się z rzeczywistością ostateczną.

3. Męczeństwo codzienności, czyli chrześcijanin wobec Maksymiliana

Dla chrześcijanina, jak się wydaje, kluczowym wydarzeniem, z życia św. Maksymiliana, poza męczeństwem, jest moment, w którym dokonuje on fundamentalnego dla siebie wyboru “dwóch koron”. “Jak mama mi powiedziała, co to z ciebie będzie, to ja bardzo prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mnie będzie. I potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem, wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Z miłością na mnie patrzała i spytała, czy ja chcę te korony. Biała to znaczy, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę... Wówczas Matka Boża mile na mnie spoglądnęła i znikła” - wspominała po latach słowa św. Maksymiliana jego matka. I choć wybór ten dotyczył św. Maksymiliana, to bez ryzyka większego błędu, można powiedzieć, że przed podobnym staje każdy chrześcijan. Każdy z nas musi wybrać obie te korony i realizować je w swoim chrześcijańskim życiu. Sam św. Maksymilian był przecież męczennikiem nie tylko oddając życie w Auschwitz, ale także przez całe swoje zakonne i kapłańskie życie. Jego męczeństwo realizowało się w codzienności, w zwyczajnych ludzkich wyborach, w posłuszeństwie, pracy, zaangażowaniu. “Czy naprawdę chcesz osiągnąć świętość? Spełniaj drobne obowiązki każdej chwili: czyń, co powinieneś, skupiony na tym, co czynisz” - wskazuje św. Josemaria Escriva. “Wielka świętość polega na codziennym wypełnianiu drobnych obowiązków” - uzupełnial założyciel Opus Dei. Życie św. Maksymiliana, jego nauczanie skierowane do współbraci zakonnych, jest potwierdzeniem prawdziwości tych słów. “Od małych rzeczy wiele zależy” - wskazuje św. Maksymilian. “W sprawie uświęcenia duszy trudno nazwać cośkolwiek rzeczą małą, gdyż ze względu na tak ważny cel - wszystko jest bardzo ważne. Tak jak w samolocie ta agrafka ma wielkie znaczenie, tak samo i w rzeczach duchowych, aby się wznosić bliżej Pana Boga, drobnych rzeczy należy dokładnie przestrzegać i są one bardzo ważne” - mówił ojciec Kolbe do zakonników z Niepokalanowa 12 czerwca 1937 roku.

    Rzeczy małe, o których mówi św. Maksymilian, to wierność czasowi modlitwy, własnemu powołaniu, przestrzeganie zasad posłuszeństwa zakonnego rozumianego niezwykle ściśle (trudno o częściej powracające wezwanie, niż te dotyczące tej właśnie kwestii), nieustępliwe zaangażowanie wiary i wreszcie świadectwo. “Cała nasza robota jest słowem pisanym, danym do druku. Ale to są tylko sposoby podania duszom strawy - najważniejszy jest przykład. Niewiele zrobimy tymi rzeczami - jeśli ich przykład nie potwierdzi. Najwięcej robi żywy przykład. Jeśli byłoby to, co głosimy, na zewnątrz tylko, a nie wewnątrz nas - będzie to faryzeizm. dlatego musimy w sobie wyrabiać tego ducha, którego chcielibyśmy w innych wyrobić. I to jest rzeczą najważniejszą. Drukarnie, maszyny są drugorzędne. I o tyle  te środki działania będą miały wartość - o ile nasze życie je wyprzedzi” - wskazywał ojciec Kolbe. Wyprzedzanie zaś własnego życia może się dokonywać na bardzo różnych drogach. Najbardziej prostą z nich jest zachowanie własnego powołania, nawet wówczas gdy jest to bardzo trudne. W liście do o. Alfonsa Kolbego martwiąc się o swojego brata Franciszka ojciec Maksymilian nie formułuje wobec niego jakichś wielkich planów duchowych, ale troszczy się jedynie o to, by pozostał on przy rodzinie. “Byle tylko nie chciał od rodziny uciec. Przecież jako ojciec rodziny ma też ścisły i siedzieć z babą i chociażby nawet z powodu niewierność trzeba by ją na jakiś czas opuścić, to przecież jest jeszcze dziecko zupełnie niewinne” - podkreślał w liście z Zakopanego z 25 września 1926 roku.

    Taki program życia jednostkowego pozostawił nam św. Maksymilian. Ale trzeba także pamiętać o tym, że jego męczeńska śmierć stawia przed nami także pytania społeczne. O to, czy chcemy być po stronie ojca Maksymiliana, który uznaje godność każðego życia ludzkiego czy też jego opraców, którzy uznawali, że sama przynależność do gatunku ludzkiego nie generuje jeszcze prawa do życia? Czy wybieramy wierność prawu naturalnemu czy też wspieramy współczesne bunry głodowe, w których - zgodnie z polskim prawem - nadal giną ludzie, tylko dlatego, że są niepełnosprawni? Czy chcemy budować Europę na podstawie chrześcijaństwa, a przeciw masońskim i lewicowym wartościom czy też opowiadamy się za laickimi projektami, które w przeszłości zaowocowały Holokaustem i komunizmem? Te pytania pozostają wciąż aktualne i ci, którzy chcą pozostać wierni dziedzictwu ojca Maksymiliana muszą je sobie zadwać. Św. Maksymilian i jego dziedzictwo pozostają aktualne. Może nawet bardziej niż w czasie II wojny świastowej.

Tomasz P. Terlikowski

Tekst wystąpienia wygłoszonego w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej im. Witolda Pileckiego w Oświęcimiu podczas XXXII Sesji Kolbiańskiej