Skonstruowano mit „strasznych rządów lat 2005-2007”. W trakcie tych rządów nic strasznego się nie stało, był to okres świetny pod względem gospodarczym i społecznym. Ale wmówiono społeczeństwu, że doszło do zagrożenia demokracji – mówił Jarosław Kaczyński podczas wykładu na WSKISiM w Toruniu.

Wykład był zatytułowany „Manipulacje w tzw. wojnie polsko-polskiej”. Oto jego treść:

 

Jako skromny doktor z pokorą odnoszę się do profesorów. Postawiono mi trudne zadanie, którego objęcie zajęłoby mi cały dzień. Co to jest wojna polsko-polska w tym ujęciu? To starcie o postkomunizm, o uchylenie tego wszystkiego, co postkomunizm w Polsce tworzy.

Co to jest manipulacja? To swego rodzaju działanie adresowane do człowieka lub grupy, by podjął on jakieś zachowanie. Ale cel tego działania nie jest adresatowi znany. Można przyjąć szersze określenie manipulacji - wtedy bliższe jest terminowi socjotechnika. (…)

Jeżeli tak to ująć, to trzeba zapytać o to, jakie były w Polsce, w toczonej przez 26 lat wojnie o środki manipulacji. Skoncentruję się na dwóch najważniejszych: pierwszy z nich to ośrodek komunistyczny, który wyrasta wprost z komunistycznej władzy, a drugi - dysydencki. To ośrodek złożony z ludzi, którzy byli w opozycji, ale przedtem mieli jakiś związek z komunizmem. Którzy w drugiej połowie lat 70. i 80. działali w opozycji, ale którzy przeżyli traumę pierwszego kongresu Solidarności. Trauma polegała na tym, że oni tam przegrali - zorientowali się, że w ramach procesów parademokratycznych w tak dużym ruchu oni nie mają szans. Nie zrezygnowali, by Polską rządzić.

Ośrodek komunistyczny w momencie startu miał przed sobą trudne zadanie - wyjście ze stanu okupacji wewnętrznej, bo czymże innym niż okupacją wewnętrzną był stan wojenny. To było użycie siły na masową skalę wobec polskiego społeczeństwa. (…) Chodzi o sytuację, w której udział przymusu musi zostać zredukowany. Trzeba było zlikwidować to, co jest społeczną siłą. W sferze instytucjonalnej w połowie lat 80., bo wtedy to się zaczynało, społeczeństwo dysponowało „Solidarnością”, siłą był Kościół, a poza tym swego rodzaju siłę instytucjonalną stanowiło środowisko dysydentów. Były też siły związane ze stanem świadomości, a więc było przywiązanie do Kościoła, tradycji, był patriotyzm, duma narodowa. (…)

Pierwszy rodzaj działań były o charakterze demobilizacyjnym: koncentracja uwagi społecznej na sferze zabawy. Wtedy wprowadzono do obiegu przekazy związane z życiem intymnym, seksem. To była tolerancja wobec muzyki młodzieżowej, rocka. (…) „My się nie boimy tego” - śpiewali rockmani, a młodzież odpowiadała: Jaruzelskiego! To było pewne rozładowanie.

Ale potrzebne było coś więcej, potrzebne były zadania jako organizowanie pasywnej aktywności społecznej. To z jednej strony Owsiak i jego stowarzyszenie chińskich ręczników, hasło „Uwolnić słonia”. (…) Były to operacje politycznie puste, ale stwarzały pole do aktywności. Była wreszcie pewna formuła zaproponowana tym, którzy mieli aspiracje polityczne.

Tą propozycją była klubizacja polityki - klubów, które rejestrowano, a potem nawet tolerowano - by ominąć „Solidarność”. To zespół działań w sferze społecznej, ale były i inne działania, o daleko idących skutkach. Ale były i działania, które należy ocenić pozytywnie - czyli uwolnienie w sferze gospodarczej. To działo się nie od 1988 roku, ale od 1983, a nawet 1982 roku. Stosowano to nawet dla rozładowania opozycji. Ludzie opozycji otrzymywali tego typu propozycje działalności gospodarczej, powoli zaczynał działać kodeks handlowy. (…) System komunistyczny był zawsze bardzo opresywny w sferze komunistycznej, ale pod koniec to bardzo wzrosło.

Wreszcie w ramach tej socjotechniki było konieczne jakieś porozumienie - jak się później okazało, porozumienie z grupą dysydencką. Traktowano to jako porozumienie z Solidarnością, musiały być dokonane zabiegi o charakterze językowym. Powstało pojęcie „opozycji konstruktywnej”, „Okrągłego Stołu”, który miałby sugerować rokowania między wieloma podmiotami, a nie tylko komunistów i Solidarności.

Wreszcie były wybory, gdzie tych elementów manipulacji było bardzo dużo. Manipulacyjna była ordynacja wyborcza, były przedsięwzięcia poważniejsze, ogromne dostawy towarów. Jeżdżąc wtedy po woj. elbląskim mogłem zobaczyć sklepy, w których pojawiły się towary, których wcześniej nigdy nie było w ogóle. Próbowano w ten sposób przekupić. Ta operacja się tylko po części udała. Są na sali historycy, wybitni, którzy mogą mnie skorygować. Ale jestem przekonany, że władza komunistyczna nie miała zamiaru oddać władzy, że celem było jej utrzymanie. To się nie udało, chociaż współwładza przez dłuższy czas się trzymała.

Trzeba było przejść do nowej fazy działań socjotechnicznych. Przede wszystkim dokonano perfidnego zabiegu - dokonano przesunięcia w sferze społecznej ośrodka władzy: „rządzili czerwoni, a teraz czarni”. To było łatwe, bo Kościół jest widoczny poprzez swoje gmachy, strój. (…) Ludzie to przyjmowali, mówiąc potocznym językiem - kupowali. To było wprowadzone do społecznej świadomości. Towarzyszyły temu inne przedsięwzięcia: stosunkowo delikatne wprowadzenie przekazów obyczajowych, ostry permisywizm obyczajowy i ten szerszy: „Róbta, co chceta!” Owsiaka, który zaczął w tym odgrywać bardzo poważną rolę.

Był ostry przekaz antywartości, antykultury, to był przekaz „Nie”. W pierwszych latach po 1989 przekaz „Nie” był najsilniejszym przekazem, jaki występował w przestrzeni publicznej. Był on nihilistyczny, panświnistyczny, uderzał w patriotyzm i dumę narodową. (…) Był także przekaz sentymentalny tęsknoty za dawnym systemem. Komuniści przedstawiali się jako ci, którzy walczą ze skutkami przemian transformacyjnych, a oni i ich zaplecze byli beneficjentami przemian!

Między 1993 a rokiem 2005 komuniści albo rządzili, albo mieli duży udział we władzy. Socjotechnika odniosła tutaj bardzo duży sukces. Nie ten pierwotny, który w ówczesnym kontekście był możliwy do odniesienia, ale ten wtórny, skorygowany.

Jeśli chodzi o udział dysydencki, to żył on traumą pierwszego kongresu - miał świadomość, że wprost nie jest w stanie uzyskać społecznego poparcia. Stąd jego działania. Dwa z nich miały miejsce już przy Okrągłym Stole - pierwsze to zgoda na niedemokratyczne wybory. (…) Proszę pamiętać, że na Węgrzech zapowiedziano wówczas demokratyczne wybory. W Polsce pan Bronisław Geremek stwierdził na moje pytanie, czy wobec tej sytuacji nie powinniśmy zmienić taktyki, że przybył od niego emisariusz od najbardziej prodemokratycznego komunistycznego działania na Węgrzech, który stwierdził, że Rosjanie na wszystko się godzą, ale nie na demokratyczne wybory - w domyśle: na agresję.

Była i druga sprawa, mniej eksponowana - przy Okrągłym Stole toczył się spór nie na zasadzie jedni kontra drugich, ale i wewnątrz Solidarności. To był spór o zalegalizowanie partii politycznych. (…) Chodziło o to, by normalny system polityczny nie powstał w Polsce. To nie był przypadek - po wyborach i przejęciu władzy powstał plan „uwiecznienia”, przedłużenia władzy na długie lata. To był plan manipulacyjny - stworzenia z komitetów obywatelskich partii politycznej, która nie byłaby nazwana partią.

Na czym polegała manipulacja? Gdyby te komitety polityczne miały stworzyć partie wybierane na zjeździe, a delegaci byliby wybierani, to byłaby to partia demokratyczna. Tam miało być inaczej - na czele miał stać komitet powołany przez Lecha Wałęsę. Taka struktura nie podlegałaby żadnym strukturom demokratycznym. Co najwyżej kilkanaście, kilka osób decydowałoby o wszystkim.

Ten plan się nie powiódł. Nie udało się tego przeprowadzić - Porozumienie Centrum ten plan zablokowało, ale w żadnym razie nie zrezygnowano z tej operacji, ona przeniosła się w inne miejsce. Tym miejscem była „Gazeta Wyborcza”. To, że „Wyborczą” powierzono Adamowi Michnikowi było decyzją o ogromnym znaczeniu. Michnik i jego współpracownicy zastosowali taktykę - ich przedstawiciele w parlamencie doprowadzili do tego, że stara prasa w gruncie rzeczy pozostała. Że stare redakcje pozostały, a „Gazeta Wyborcza” otworzyła się na ludzi starego systemu, stając się instytucją akomodacyjną. Instytucją, z którą utożsamianie się akomodwało ludzi starego systemu do systemu nowego.

„Gazeta Wyborcza” stała się kierowniczą siłą polskich mediów. (…) To myślenie, które opierać miało się nie na ocenie, ale opiniach autorytetów. Tam, gdzie kryterium prawdy, tam opinie autorytetów. Były dwa rodzaje autorytetów: intelektualne, sfera nauki, literatury i autorytety ludowe: ludzie z „Solidarności”, którzy zgodzili się być po tamtej stronie. System autorytetów pozwolił na stworzenie czegoś, co Zbigniew Romaszewski celnie określił jako nowy światopogląd naukowy - to był liberalizm, antypatriotyzm, antykatolicyzm, sceptycyzm wobec „Solidarności”, hasła „Przepraszam za Solidarność”…

Ten przekaz był mocno forsowany. Jego rozbudowaniem i wyostrzeniem w pewnej dziedzinie stała się pedagogika wstydu. Znają pewnie państwo to pojęcie - niszczenie polskiej dumy narodowej, tożsamości poprzez odwoływanie się do prawdziwych i wymyślonych faktów, które miały Polaków kompromitować. (…) To jest operacja szeroka, z użyciem zewnętrznych ośrodków.

To był i jest przekaz silny i osłabiający polskie zasoby. Spojrzyjcie na to, że te dwie kampanie, a przyczynił się do tego Lech Wałęsa, domagając się wyłączenia „Solidarności” - ogromnie osłabiły polskie zasoby autentyczne. Uderzyły w Solidarnosć, Kościół, w stany świadomości, które są zasobem. Ten system nie był już totalitarny, więc nie był w stanie posługiwać się siłą - był nieszczelny.

Trzeba było dokonać pewnego zabiegu, który sprowadzał się do tego, by dezawuować tych, którzy się sprzeciwiają. Jakie to były metody? W skrócie - dezawuowano motywacje. Ktoś, kto jest przeciw ma złe motywacje, kieruje się frustracją. (…) Lustrację uznano za szambo, dekomunizację za nic innego jak dyskryminację. Wszelakie nasze formacje były uznane za nieodpowiednie. (…)

Ten mechanizm był skuteczny właściwie do afery Rywina - ale przedtem jeszcze trzeba było zastosować kilka operacji specjalnych - one miały charakter wykraczający poza to, co zastosowano wcześniej. Pierwsza taka operacja była podczas tzw. konferencji antykorupcyjnej, to był 1991 rok. Nas, którzy zorganizowali tę konferencję przedstawiono jako złodziei. Afera Telegrafu, której nigdy nie było… Mieliśmy z tymi aferami tyle wspólnego, co nic. Głoszono intensywnie, że tak właśnie jest. Że ja jestem człowiekiem niezwykle bogatym dzięki aferom, choć nie miałem najmarniejszego majątku. I to przypisywano również innym ludziom.

Pokazało to, że nie ma żadnych granic - że można oskarżyć mnie o współpracę z Gestapo, a kiedy powiedziałbym, że urodziłem się po wojnie, to odparto: „A cóż to za argument, i tak współpracował!” (śmiech) Druga operacja była wymierzona w rząd Jana Olszewskiego. Tam odwołano się do przynajmniej dwóch nieprawd. Po pierwsze - że polska gospodarka stała się czarną dziurą.

Druga nieprawda - to że Jan Olszewski to wywrotowiec. Andrzej Milczanowski zapraszał mnie do willi MSW i przekonywał, że mieliśmy zamach stanu. To była intensywna kontrfaktyczność i odwrócenie znaków. Wreszcie trzecia akcja specjalna i atak na Radio Maryja. Na zasadzie - ciemnogród, ksenofobia, zaścianek, dewocja i antysemityzm. Sam byłem w latach 2001-2005 w komisji etyki i tam często zgłaszaliśmy zastrzeżenia co do posłów oskarżających Radio Maryja o antysemityzm. Domagaliśmy się przykładów antysemityzmu - nigdy tego nie dano. (…)

Ten system trwał sobie dobrze do roku 2002, gdy doszło do afery Rywina. Jaki był jej powód? Otóż generalnie rzecz biorąc powodem było to, że te dwa ośrodki: dysydencki i komunistyczny mimo ścisłej współpracy jednak do końca się nie zintegrowały. Komuniści po 2001 roku poczuli się bardzo pewni siebie i doszli do wniosku, że imperium Michnika można potraktować jako zasób. Że można wykorzystać pieniądze do stworzenia dużego koncernu medialnego w oparciu o to. (…) Kolejną manipulację przeprowadziła Platforma Obywatelska.

Zaczęto się przedstawiać jako osoby antysystemowe: proszę zwrócić uwagę na aktywność Jana Rokity, Pawła Śpiewaka. Jechali z tym prawie do wyborów - 19 czerwca 2005 roku troszkę się cofnęli. Ważne jest to, że po przejęciu władzy przez nas, całkowicie zmienili kierunek działania. (…) To było powtórzenie tamtej socjotechniki, ale jeszcze ostrzej. Ta wrogość była totalna.

Skonstruowano mit „strasznych rządów lat 2005-2007”. W trakcie tych rządów nic strasznego się nie stało, był to okres świetny pod względem gospodarczym i społecznym. Ale wmówiono społeczeństwu, że doszło do zagrożenia demokracji. Pomyślcie sobie - władza jest atakowana przez opozycję bez ograniczeń, zdecydowana część mediów jest antyrządowa, dochodzi do okupacji KPRM - i nie reaguje się na to siłą. A ludziom wmawia się, że to dyktatura. Mówiłem to kiedyś na wiecu przed gmachem Trybunału - to jak uwierzyć w środku gorącego lata, że jest ostra zima. Znaczna część społeczeństwa była w stanie to uwierzyć.

Ale był jeszcze jeden element odczłowieczania wroga - doprowadzenie do zupełnej zmiany znaków wartości w sprawie walki z korupcją i przestępczością elit. Okazało się, jak przy lustracji - że winni są nie złodzieje, ale policjanci. Cała kampania 2007 roku w istocie była pod hasłem, że to, co my robimy w walce z korupcją to nadużycie. Próbowano to zmienić w decyzje procesowe, wszystkie skończyły się umorzeniem - poza przypadkiem Mariusza Kamińskiego, ale o tym nie będę mówił, bo to inna sprawa. On nie był winien, ale szczególnie się naraził i były dodatkowe okoliczności, które doprowadziły do skazania go. (…)

Pominąłem tutaj tragiczne wydarzenie, o którym z różnych względów nie chciałem mówić, a które mogło służyć za oddzielne zagadnienie pod względem manipulacji - o katastrofie smoleńskiej.

Nie udało się - jednak przejęliśmy władzę mimo olbrzymiej przewagi instytucjonalnej drugiej strony. Ale ta kampania trwa, przede wszystkim dochodzi do kwestionowania faktu oczywistego, że w Polsce jest demokracja. Kiedy wszystkie właściwe instrumenty władzy, kiedy wszystkie media - poza niszowymi - były w rękach tamtej strony, kiedy tamta strona miała wpływy w sądach, kiedy wszystkie samorządy były opanowane przez aktualną opozycję. Kiedy zakazano zakładania sojuszów z nami. Wtedy była demokracja! A kiedy jesteśmy przy władzy i mamy dużo mniej, to jest to dyktatura. Bzdura oczywista, ale pewna część społeczeństwa w to wierzy.

Mamy do czynienia z sytuacją, którą można określić: jeśli rządzi Platforma, to niezależnie od tego, co robi - to jest demokracja. A jeśli my rządzimy - to jest dyktatura. Dziękuję bardzo.

KJ/media