• PiS przejmie władzę w sytuacji, w której bezpieczeństwo Polski po raz pierwszy w historii po 1990 r. nie jest rzeczą oczywistą.
  • Skrajności w polityce są zazwyczaj szkodliwe. W polityce zagranicznej są szkodliwe zawsze.
  • Dobrze, że politykę zagraniczną prowadzić będzie ugrupowanie, które w polityce zagranicznej skrajnym nie jest.

Ponad 25 lat temu Joanna Szczepkowska, występując w reżimowej jeszcze wówczas telewizji, stwierdziła komentując wynik wyborów, iż „4 czerwca skończył się w Polsce komunizm”. Rosyjski emigrant od niemal 40 lat żyjący we Francji, a zarazem przyjaciel Polski Aleksander Bondariew stwierdził, nawiązując do słów J. Szczepkowskiej, iż wczoraj skończył się w Polsce postkomunizm. Do władzy doszła bowiem partia, która nie podważając idei Okrągłego Stołu jako metody demontażu systemu autorytarnego, otwarcie krytykowała reguły gry politycznej, które określono przy Okrągłym Stole. PiS zbudowano na sprzeciwie wobec tego, co było, ale równocześnie PiS korzeniami wyrasta z minionego ćwierćwiecza. Zapowiada zmianę, ale jest też kontynuacją. Wbrew tym, którzy PiS’em straszyli dojście do władzy PiS to raczej ewolucja, a nie rewolucja. Polacy przy urnach postawili na zmiany, ale zarazem opowiedzieli się za ewolucję właśnie. O tym, co należy zmieniać mówiono wiele. Proponuję skupić się zatem (ewolucja to w równym stopniu zmiana lub naprawa jak i pozostawienie tego, co się udało) nad tym, co nie wymaga zmiany albo potrzebuje raczej korekty, a nie rewolucji. Proponuję zastanowić się nad polityką zagraniczną.

Czynnik wewnętrzny

PiS przejmie władzę w sytuacji, w której bezpieczeństwo Polski po raz pierwszy w historii po 1990 r. nie jest rzeczą oczywistą. Polityka zagraniczna nigdy nie jest oderwana od polityki krajowej. Nim więc przejdziemy do polityki zagranicznej przyszłego rządu przyjrzyjmy się scenie politycznej w kraju.

W miesiącach poprzedzających wybory w Polsce narastał spór ideologiczny i można było odnieść wrażenie, że walka idzie o wyborców skrajnych. Tymczasem o wyniku wyborów zadecydowali wyborcy umiarkowani. Już teraz skądinąd sondaże wskazują, iż PiS wygrał dzięki przysłowiowym lemingom – grupie, które podziela konserwatyzm w zakresie wartości patriotycznych, ale – nawet jeśli mniej lub bardziej konserwatywna w szerszym zakresie spraw – to na pewno daleka jest od ortodoksji obyczajowej. Brak lewicy w Sejmie powoduje, iż PO niechybnie musi zająć miejsce po lewej stronie sceny politycznej. PiS stanie więc przed wyborem – może przesuwać się ku centrum, albo starać się zagospodarować prawą stronę sceny politycznej, na której wyrosły co najmniej dwa skrajne ugrupowania. PiS zdobywa władzę nie w tym momencie, gdy ocierało się o radykalizm, ale w momencie, gdy się od radykalizmu odżegnało. To chyba podpowiedź kierunku, w którym warto podążać. Hasło „Budapeszt w Warszawie” (szczególnie, że Budapeszt okazał się być niebezpiecznie bliski Moskwie) warto być może zamienić na „Ankarę w Warszawie” (z zastrzeżeniem, że chodzi o taką politykę Turcji, którą ta prowadziła kilka lat temu). Doświadczenie dekady rządów tureckiego AKP (do chwili utraty poparcia w wyniku przede wszystkim afer korupcyjnych) wskazuje bowiem, że to zagospodarowanie politycznego centrum daje nadzieję na długotrwałe rządy.

UE

Akcent na polityczne centrum i przesuwanie się ku centroprawicy, a nie twardej prawicy, ma to jeszcze znaczenie, iż polska skrajna prawica jest nie tyle eurosceptyczna co antyeuropejska. Sam eurosceptycyzm, wbrew nazwie, często przypisywany jest euroentuzjastom, którzy cieszą się z tego, iż Polska jest w UE, a sceptyczni są jedynie wobec dalszej integracji politycznej w ramach Unii, tudzież wobec zbyt daleko idącego ograniczania suwerenności państw w ramach UE. PiS w swej narracji na temat polityki zagranicznej kładzie silny akcent na kwestie suwerenności, ale daleki jest od antyeuropejskich skrajności. Czym więc jest owo centrowe umiarkowanie, które, jak się wydaje, jest optymalne tak z punktu widzenia polityki zagranicznej, jak i z racji na wewnątrzkrajową taktykę polityczną? Centrum nie musi oznaczać płynięcia w głównym nurcie (co jest przepisem niektórych), ani płynięcia wbrew nurtowi (jak chcieliby inni). Centrum to próba wpływu na bieg nurtu i aktywnego w nim płynięcia po tym, gdy jego kierunek uwzględni nasze interesy. W odniesieniu do polityki wschodniej płynięcie w głównym nurcie oznaczałoby akceptację przekazania Ukrainy i Białorusi do strefy wpływów Rosji lub też – w skrajnym scenariuszu – zgodę na budowę jakieś formy systemu bezpieczeństwa zbiorowego w Europie, w którym nie tylko poddano by Ukrainę i Białoruś, ale dodatkowo i my znaleźlibyśmy się w swego rodzaju rozrzedzonej strefie bezpieczeństwa. Płynięcie pod prąd oznaczałoby z kolei walkę o europejską perspektywę dla Kijowa i Mińska, co, przy sprzeciwie Berlina i Paryża i desinteressement Londynu, skazane jest na niepowodzenie. Kompromisem byłoby być może znalezienie formuły neutralności dla Ukrainy i Białorusi i zgoda na powrót do rozmów za kilka lub kilkanaście lat, gdy społeczeństwa w obydwu państwach będą i tak bliższe Zachodowi, gdyż każdy kolejny rok od lat oznacza zwiększanie wymiany handlowej z Zachodem i spadek tejże z Rosją. Nam czas ten dałby oddech i czas na wzmocnienie państwa oraz armii. Dla Rosji oznaczałby możliwość wyjścia z twarzą z obecnej sytuacji, której koszty są dla Kremla coraz bardziej odczuwalne.

Centroprawicowe oblicze, w odróżnieniu od dryfu w kierunku skrajnej prawicy, to też możliwość toczenia sporów z Brukselą (Berlinem, Paryżem etc.) o to, co jest dla naszej przyszłości kluczowe – tj. o zakres suwerenności państw członkowskich UE, o kształt europejskiej architektury bezpieczeństwa, którą Rosja chciałaby zniszczyć i zastąpić koncertem mocarstw, czy też o politykę klimatyczną, która może przekreślić nasze szanse dogonienia Zachodu. Powyższe zagadnienia są ważniejsze chyba od tego, czy słowo „gender” znajdzie się w tej czy innej deklaracji czy innym strzelistym akcie (brukselskiej) wiary. Polska mając ograniczony potencjał nie może toczyć walk na wszystkich frontach – skoro zaś tak to warto, by nie uległa podszeptom tych, którzy woleliby abyśmy spalali się w sporach drugorzędnych z punktu widzenia naszej Ojczyzny. Nasz los jest – to tyleż konstatacja co i wyraz satysfakcji tym, co się udało, powiązany z naszymi partnerami na Zachodzie. Nie warto toczyć z nimi bitew tam, gdzie można tego uniknąć.

Zagrożenia na wschodzie

Pozostawanie na centroprawicy to uznanie, że wyzwaniem dla naszej polityki zagranicznej na tym kierunku jest Rosja, a nie – jak sufluje to skrajna prawica – Ukraina, Litwa czy też Białoruś. Mamy prawo mieć zastrzeżenia do kultu Bandery i Szuchewycza na Ukrainie, polityki wobec polskiej mniejszości na Litwie, czy pewnych zachowań władz na Białorusi, ale to wszystko nie zmienia jednego – w Moskwie strzelą korki od szampana, jeśli Polska wejdzie na ścieżkę konfliktu z Wilnem, Kijowem czy też Mińskiem. Co więcej – taki konflikt, nawet jeśli byłby prowadzony w imię praw polskiej mniejszości, Polakom na wschodzie niczego by nie dał, a w pewnych scenariuszach mógłby im nawet zaszkodzić. Czas na asertywność, tj. kompromis pomiędzy skrajnością, w której przymyka się oczy na wszystko, a skrajnością, w której zamiast dyplomacji uprawia się pseudo-patriotyczny PR. To dobrze, że sprawa Polaków na wschodzie pojawiła się w debacie przedwyborczej. Skoro tak się stało to podejmijmy wyzwanie i zróbmy wszystko by naszym rodakom pomóc. PiS ma na to 4 lata (3 jeśli liczyć do kolejnej kampanii wyborczej) – to dostatecznie dużo czasu, by nie naruszając kanonów dyplomacji osiągnąć jednak konkrety.

W polityce zagranicznej opcja centroprawicowa (w odróżnieniu od skrajnie prawicowej) oznacza w istocie wierność tradycji Lecha Kaczyńskiego. Wybór opcji skrajnej jest tej tradycji zaprzeczeniem. Skądinąd warto pamiętać, iż tradycja Lecha Kaczyńskiego w zakresie polityki zagranicznej korzeniami tkwi w polityce wszystkich ekip rządzących Polską po 1989 r. Wszystkich, poza ekipą, która przyszła do władzy po 2007 r. Warto skądinąd prześledzić, jakie przesłanki stały za owym w istocie zerwaniem z linią polskiej polityki zagranicznej, którą zaczęli prowadzić premier Mazowiecki i minister Skubiszewski – bynajmniej nie politycy PiS.

Wygaszanie konfliktów

Skuteczna polityka to ta, której naczelną zasadą jest wygaszanie konfliktów z sąsiadami, o ile ich prowadzenie nie jest konieczne z racji na podstawowe interesy narodowe. W odniesieniu do polityki wschodniej powyższe nakazywałoby oddzielić politykę w krótkiej i średniej perspektywie od celów długofalowych. Długofalowo demokracja w sąsiadujących z nami państwach jest zgodna z naszymi interesami i tym samym należy wspierać te siły, które walczą o demokrację. Walka o demokrację „tu i teraz” oznacza jednak brak możliwości dialogu np. z reżimem w Mińsku. Warto być może rozważyć, by wspomaganie budowy społeczeństwa obywatelskiego realizować jako długofalową strategię w taki jednak sposób, by nie było to odbierane jako próba obalenia prezydenta Aleksandra Łukaszenki. „Tu i teraz” – aby pogodzić interesy z wartościami (czyli rozwiązać wiecznie aktualny problem każdej polityki) – postawić na prawa człowieka, a nie na demokrację i zaproponować władzom w Mińsku uznanie status quo pod warunkiem, że reżim zachowując swój autorytarny charakter powstrzyma się od naruszania podstawowych praw człowieka.

W odniesieniu do Rosji sprzeczności pomiędzy nami a Moskwą są tak zasadnicze, iż nie ma szans na szybkie postępy. Warto jednak w tym miejscu uniknąć pułapki w którą wpadła PO, która z polityki resetu płynnie przeszła do (werbalnie) twardej polityki. Warto pamiętać, iż w dyplomacji to czyny, a nie słowa winny być zdecydowane. Uniknięcie retoryki nacechowanej rusofobią nie zmieni podstaw naszych stosunków z Moskwą, ale pomoże utrzymać kanały komunikacji bilateralnej.

Pożytki z debaty

Podstawą demokracji jest debata polityczna. W naszych realiach o wielu sprawach, mimo istnienia formalnej demokracji, nie dyskutowano bądź dyskutowano zawczasu eliminując z dyskusji osoby o innych od pożądanych poglądach. To, iż niemal niemożliwe jest zorganizowanie debaty z udziałem różnych środowisk było tajemnicą poliszynela. Tematów tabu było wiele – jednym z czołowych była polityka zagraniczna. Konia z rzędem temu, kto wskaże konferencje i debaty, które poprzedzały fundamentalny zwrot w polityce zagranicznej RP, którego dokonała rząd Donalda Tuska ogłaszając reset w relacjach z Rosją. Polityka ta wypracowywana była w zaciszu politycznych gabinetów, instytucjonalnie zaś na pewno nie w MSZ. Do głosu dopuszczani byli ponadto – nie w charakterze doradców wszakże, a demiurgów raczej, nieliczni nieformalni doradcy, których przepustką do współdecydowania o polityce zagranicznej państwa był status autorytetów. Wynik wczorajszych wyborów tymczasem oznacza nie tyle porażkę, co raczej klęskę tych, którzy sprawowali przez ostatnie 25 lat rząd dusz. Apele tzw. autorytetów, które przez niemal ćwierćwiecze definiowały, a w pewnych aspektach również narzucały obowiązujące trendy, wczoraj okazały się nie mieć większego znaczenia. Nieodpowiedzialnością i brakiem roztropności byłoby odrzucić zupełnie rady osób, które – powiedzmy to otwarcie – myliły się w zakresie polityki wschodniej, ale – nieco wcześniej – wniosły wielki wkład w wejście Polski do UE i NATO. Warto więc na nowo określić reguły debaty – tym razem niechaj będą jednak demokratyczne. Forpocztą takiego podejścia było skądinąd powołanie przez Prezydenta do istniejącej przy nim Rady Dialogu Społecznego osób wywodzących się z bardzo różnych środowisk politycznych. W zakresie polityki zagranicznej – również takich, które były w fundamentalnym sporze z obozem politycznym, który przejmuje właśnie władzę i z którego wywodzi się prezydent Andrzej Duda.

Unikanie skrajności

Miarą dojrzałości społeczeństwa jest to, iż chcąc zmiany nie powierzyło rządów ugrupowaniom tzw. antysystemowym, a partii, która jakkolwiek zdecydowanie opozycyjna była jednak ugrupowaniem podważającym nie tyle sam system, co raczej tegoż systemu wynaturzenia. Polacy chcą dalej żyć w demokracji. Wbrew temu, co usiłowano wmówić społeczeństwu PiS, które raz już przegrawszy wybory, zgodnie z zasadami demokracji oddało władzę jest partią mieszczącą się w granicach systemu demokratycznego. Tego samego nie można powiedzieć już o radykałach, których hasła nieraz ocierały się o skrajności. Skrajności w polityce są zazwyczaj szkodliwe. W polityce zagranicznej są szkodliwe zawsze. Skrajnością było prowadzenie polityki wschodniej, w której Rosja jawiła się niemal jako przyjazne państwo. Warto uniknąć innych skrajności. Szczególnie, że mogłoby się okazać, że przyklaskuje im znów Moskwa. Dobrze, że politykę zagraniczną prowadzić będzie ugrupowanie, które w polityce zagranicznej skrajnym nie jest.

Witold Jurasz/oaspl.org