Fronda.pl: Sytuacja z Bartłomiejem Misiewiczem to „żółta kartka” dla ministra Macierewicza?

Paweł Lisicki, red. naczelny Do Rzeczy: Trudno chyba inaczej potraktować te wczorajsze zdarzenia, niż jako żółtą kartkę. Gdyby bowiem nie była to „żółta kartkę”, sprawa zostałaby załatwiona prywatnie. Bartłomiej Misiewicz nie był przecież- jeśli rozpatrywać to w kategoriach formalnych- żadną istotną postacią dla Prawa i Sprawiedliwości. Nie był ani ministrem, ani ważnym politykiem, a jedynie asystentem, protegowanym ministra Macierewicza. Jeżeli więc stwierdzono, że przypisanie go do PiS szkodziło temu ugrupowaniu, to w bardzo prosty sposób można było załatwić tę sprawę- dosłownie, jednym telefonem. Jeżeli sprawa stała się publiczna, w dodatku powołano komisję, to najwyraźniej wcześniejsze sugestie i słowa Jarosława Kaczyńskiego nie odniosły skutku, to musiał odwołać się do tak publicznej formy wyrażenia swojego zdania.

Opozycja wykorzystuje tę historię do uderzania w rząd, jednak również wielu wyborców PiS-u, nawet z tzw. twardego elektoratu uważało byłego rzecznika MON za problem wizerunkowy partii rządzącej. Nie brakuje jednak osób, które uważają, że nieprzychylne rządowi media urządziły nagonkę na Bartłomieja Misiewicza, a może bardziej na jego przełożonego, ministra Macierewicza. Na ile w Pana ocenie sprawa była nadmiernie rozdmuchana, na ile jest to rzeczywisty problem?

Nie przeczę, że wiele spraw zostało sztucznie napompowanych i rozdmuchanych, że wytworzyła się pewna nagonka medialna na Bartłomieja Misiewicza. Tyle że biorąc udział w grze politycznej, trzeba mieć bardzo twardą skórę. Lider polityczny musi natomiast widzieć efekty działania, nie musi wcale godzić się na to, by wszystko było robione „w białych rękawiczkach”. Mówiąc krótko, Bartłomiej Misiewicz stawał się z tygodnia na tydzień coraz większym obciążeniem dla wizerunku PiS. Roztropne działanie polegałoby na tym, żeby po prostu odsunąć go na boczny tor. Jednak sytuacja, gdy ktoś, kto- częściowo słusznie, częściowo nie- jest postrzegany jako symbol karierowiczostwa i arogancji, otrzymuje stanowisko bez odpowiedniego wykształcenia i realnych zasług na tym polu, w dodatku otrzymuje bardzo duże wynagrodzenie- może nie jest to 50 tysięcy złotych, jednak na tyle duże, że PGZ nie ogłosiło jego wysokości, jest uderzeniem w całą wrażliwość elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Trudno powiedzieć, czemu minister Macierewicz z takim uporem nie chciał tego zrozumieć i doprowadził do takiej sytuacji.

Politycy PiS dziś przyznają, że sytuacja wokół młodego współpracownika Antoniego Macierewicza szkodziła wizerunkowi partii i osłabiała autorytet ministra obrony narodowej. Jednocześnie jednak, podobnie jak część mediów bardziej przychylnych PiS, przypominają podobne przypadki w Platformie Obywatelskiej- szybkie kariery polityczne młodych ludzi bez bogatego doświadczenia... Na jak długo jednak wystarczą tłumaczenia, że „Za PO-PSL takich sytuacji było tyle samo/więcej”, gdy duża część wyborców oczekiwała od PiS nieco innej jakości?

Tłumaczenie „Inni robili podobnie” może być przekonujące jeszcze na początku rządu. Jednak im dłużej dana partia sprawuje władzę, tym bardziej poprzednicy przestają odgrywać jakąkolwiek rolę. Politycy są rozliczani przede wszystkim za to, co sami zrobili bądź czego nie zrobili.

Problemem nie jest młody wiek pana Misiewicza czy innych asystentów ministrów. W tym przypadku problem leży w gigantycznej niewspółmierności jego kompetencji do wynagrodzenia i pozycji. Jeśli ktoś, kto nie ma skończonych studiów i dopiero zaczyna pracę, a dostaje pensję prawdopodobnie wyższą, niż prezydent, to nie jest normalna sytuacja.

Sam zainteresowany wczoraj rano zapowiadał, że rozważa podjęcie kroków prawnych w sprawie publikacji w „Rzeczypospolitej” i „Fakcie”. Zarówno Misiewicz, jak i PGZ zdementowały podaną w mediach informację o zarobkach byłego rzecznika MON

Może informacja nie była prawdziwa w tym sensie, że jego wynagrodzenie nie wynosiło 50 tysięcy. Gdyby była to mniejsza kwota, na przykład 10 tysięcy, to na pewno byśmy się o tym dowiedzieli. Jednak fakt, że PGZ, dementując informację z publikacji w „Rzeczypospolitej” nie podało rzeczywistej wysokości wynagrodzenia Bartłomieja Misiewicza w oczywisty sposób wskazuje, że jest ona tak szokująca, iż spółka obawia się podania jej do publicznej wiadomości.

Czy jeśli podobne sytuacje będą się powtarzać, to PiS ma szansę na kolejną kadencję? Wydaje się, że Prawu i Sprawiedliwości wolno mniej, niż Platformie, zwraca na to uwagę wielu komentatorów i publicystów, sam Jarosław Kaczyński zwrócił się kiedyś do polityków PiS: „Musimy być jak żona Cezara”, a więc wolni nawet od cienia podejrzeń...

Jeżeli podobne sytuacje miałyby się powtarzać, to zwycięstwo PiS w przyszłych wyborach jest zagrożone. Dlaczego? PiS wygrało wybory, ponieważ zbudowało w wyborcach przekonanie, że w przeciwieństwie do Platformy Obywatelskiej są to ludzie, którzy w polityce kierują się dobrem Polski i jej obywateli, a głównym motywem działania tego ugrupowania jest uczciwość. PiS głosiło, że głównym motywem ich działania jest uczciwość, nie egoizm, nie chciwość. Na dzień dzisiejszy wzorcem takiego działania jest sam Jarosław Kaczyński. Fakt, że jest postrzegany jako człowiek uczciwy to jedna z jego najbardziej pozytywnych cech wizerunkowych. Gdyby miało się okazać, że również w szeregach PiS zaczyna dochodzić do sytuacji, gdy politycy tej partii zaczynają wykorzystywać do swoich prywatnych celów, bogacenia się, osiągania własnych korzyści, byłoby to bardzo dużym obciążeniem do tego ugrupowania. Tego rodzaju sytuacje w mniejszym stopniu uderzały w Platformę Obywatelską, ponieważ PO nigdy nie głosiła krucjaty moralnej, a PiS to robiło, więc w związku z tym oczekiwania wobec niego są wyższe.

 Bardzo dziękujemy za rozmowę.