To nie była żadna wojna polsko-ukraińska jak próbują insynuować niektórzy poplecznicy OUN-UPA, piszący książki czy artykuły nie tylko na Ukrainie ale co najgorsze w naszym własnym kraju.  W  lipcu 1943 oddziały UPA i watahy chłopstwa przeprowadziły 300 (z 900 w całym roku 1943) akcji antypolskich połączonych z mordowaniem ludności, bez względu na płeć czy też wiek. To już nie były pojedyncze akcje przeciwko nieuzbrojonym wioskom, a kompleksowa akcja niszczenia wszystkiego co polskie na tych ziemiach. Sposób w jaki tego dokonano wyraźnie dowodzi, że upowcy nie byli żadnymi bohaterami jak próbują to w trybie ustawodawczym załatwić władze obecnej Ukrainy. To byli zwyrodniali bandyci atakujący bezbronną ludność cywilną. Ich bohaterstwo polegało na sadystycznym mordowaniu i pastwieniu się nawet nad zmarłymi. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni - płonęły wsie polskie. Dramatyczne wydarzenia sprzed  lat, wspominają cudem ocaleni z rzezi, dziś świadkowie zbrodni.

Jan Wereszczyński: W dniu 3 lipca 1943 r. około godz. 12 w południe uzbrojona w karabiny i noże banda ukraińskich nacjonalistów, podająca się za partyzantów radzieckich, okrążyła ze wszystkich stron wieś Zielony Dąb ([też: Góra Wereszczyńskich] i pod przymusem doprowadziła wszystkich schwytanych Polaków na teren naszego podwórka. Na podwórzu gospodarstwa Wacława Wereszczyńskiego (naszego ojca) [we] wsi Zielony Dąb, gmina Zdołbunów, woj. Równe, w stodole dokonano wymordowania wszystkich zgromadzonych, za wyjątkiem mego brata Ambrożego, który sprytem wyślizgnął się z tego przeklętego kręgu. Ofiary napadu siłą wciągano do stodoły, zadając im okrutne męczarnie, zadając nożami w klatkę piersiową rany kłute, uśmiercając w ten sposób dorosłych. W pierwszej kolejności mężczyzn, na czele ojca Wacława Wereszczyńskiego, co jeszcze widział Ambroży, a następnie kobiety. W końcowej fazie dzieci wpędzono [do środka] i żywcem spalono w zamkniętej stodole. ….. [1]

Bolesław Baraniecki z Miryna obok Mielnicy położonej na południowy wschód od Kowla: 10 lipca 1943 r…Część rodziny była już w Mielnicy. Mój ojciec spał, razem z braćmi i innymi dziećmi rodziny, w stodole. Niektóre deski w ścianach obszernej stodoły były od strony gruntów ornych wybite. O świcie do majątku weszli banderowcy. Na podwórzu, przed wejściem do domu, ustawili armatę przeciwpancerną i zaczęli nawoływać do wyjścia z domu. Nie czekali długo. Wkrótce po pojawieniu się pierwszych mężczyzn na podwórzu zaczęli mordować. Pozostali członkowie rodziny ratowali życie, biegnąc w stronę lasu. Bandyci spod znaku UPA zastrzelili stryja Henryka Dobrowolskiego i wujka Ksawerego Dziadka. Tata nie uciekał. Stał przerażony za rogiem stodoły i modlił się o życie bliskich. Widział, jak wujek Tomasz Pietrzak, unikając banderowskich kul, przeskoczył wóz drabiniasty. Jednak on też nie zdołał uciec. To, co tata zobaczył w chwilę później, zapamiętał na całe życie. Mój dziadek upadł twarzą do ziemi, a spomiędzy palców zaciśniętych pięści wystawała zielona trawa. Po chwili przestał się ruszać. Dopiero wtedy ojciec pobiegł do lasu, gdzie odnalazł braci i innych ocalałych członków rodziny. Tam spędzili noc. Następnego dnia wszyscy ocaleni przybyli do Mielnicy. Wujek Dobrowolski opowiadał mi, że jeszcze wieczorem ktoś z rodziny pobiegł do pobliskiej gajówki, aby ostrzec mieszkających tam Polaków. Była tam rodzina z dziesięciorgiem dzieci. Znaleziono dwanaście głów na podwórzu. Banderowcy zastrzelili również Mykołę, ukraińskiego sąsiada, który próbował ostrzec moją rodzinę. Tego jednego dnia, 11 lipca 1943 roku, na całym Wołyniu w wyniku ludobójczych mordów zginęło kilkanaście tysięcy Polaków. W sąsiedztwie Miryna, w Podryżach, zamordowano 97 Polaków, w Wielicku 47, w kolonii Piaseczno 94. Spalono kilkaset wsi, płonęły kościoły z wiernymi w środku. Rzeź trwała dalej……[2]

Na początku lipca 1943 polskie podziemie podjęło próbę negocjacji z OUN-B w celu powstrzymania fali mordów. Wstępne rozmowy z lokalnym dowódcą SB OUN Szabaturą przeprowadzono w okolicach Świnarzyna 7 lipca 1943 roku. Na następne spotkanie w dniu 10 lipca 1943 udała się delegacja z pełnomocnikiem Okręgowej Delegatury Zygmuntem Rumlem ps. „Krzysztof Poręba” na czele oraz przedstawicielem Okręgu Wołyńskiego AK Krzysztofem Markiewiczem ps. „Czort”. Niestety obaj polscy parlamentariusze i woźnica który ich przywiózł zostali po torturach zamordowani. Również tej  nocy z 10 na 11 lipca 1943 oddziały UPA przy wsparciu chłopstwa ukraińskiego zmobilizowanego w tzw. Samoobronnych Kuszczowych Widdiłach przystąpiły do skoordynowanego ataku na miejscowości, w których żyli Polacy, głównie w powiatach włodzimierskim i horochowskim, a także kowelskim. Dowódcą UPA na Wołyniu był wówczas Dmytro Kljaczkiwśkyj "Kłym Sawur" nazwny później „katem Wołynia”. Jedną z pierwszych masakr dokonano w Dominopolu, rozstrzeliwując przy okazji współpracujący dotąd z UPA polski oddział partyzancki Stanisława  Dąbrowskiego. Upowcy w zahonu „Sicz” Antoniuka wchodzili do domów i za pomocą siekier mordowali śpiących mieszkańców. Rzadziej używano broni palnej i granatów. Wymordowano całą ludność wsi, to jest co najmniej 220 Polaków, 4 Ukraińców i 1 rodzinę polsko-ukraińską . .W opisie Danyło Szumuka, członka UPA, przytaczającego słowa „Worona”, bezpośredniego uczestnika rzezi w Dominopolu czytamy: Dominopol otoczyliśmy około dwunastej. Wtedy ja z dowódcą oddziału i całą świtą podeszliśmy do budynku polskiego sztabu i zastukaliśmy do drzwi. Porucznik spojrzał w okno i szybko się zorientował w sytuacji, lecz nie miał wyjścia i otworzył drzwi. Zastrzeliłem go na progu. Kapitana zastrzeliłem w łóżku, a maszynistka wyskoczyła przez okno i tam ją zastrzelili nasi chłopcy. W międzyczasie dowódca oddziału wystrzelił z rakietnicy, dając w ten sposób sygnał , że sztab zlikwidowano i trzeba zaczynać. Wówczas nasi chłopcy z SB zaczęli hulać po całej wiosce. Do rana żadne Lach nie pozostał żywy.

Petronela Władyga z d. Rusiecka : Pamiętam pierwszą ogromną rzeź, jaka była w naszych stronach w dniu 11 lipca 1943 roku we wsi Dominopol, odległej tylko 4 km od Swojczowa. […] Zginął  tam mój wujek Lipina Franciszek z całą rodziną, która składała się z 6-ciu osób. Ukraińcy opowiadali, że po zabiciu ojca, matki i starszego rodzeństwa, żył jeszcze najmłodszy ich syn, liczył zaledwie dwa latka. Dziecina nie rozumiała co się stało, zrozpaczona, głodna i wyziębiona szarpała zwłoki matki, ojca, brata i siostry, krzyczała przy tym przeraźliwie. Tymczasem ukraińscy zbrodniarze (dziś na Ukrainie – bohaterzy UPA), naśmiewali się z dziecka, tak przez cały dzień, potem to biedne dziecko zabili. Ukrainki opowiadały, że nie mogły przez dłuższy czas domyć podłogi z której wychodziła żywa krew, mówiły, że to kara Boża za znęcanie się nad „detyną” .  [….]  szesnastoletnia Antonina Uleryk córka, siostry mojej babci, która szczęśliwie zdołała przedostać się do Swojczowa, […] opowiedziała nam ze szczegółami przebieg masakry  [….] W naszym domu wszyscy obudzili się od razu. Matka mając wtedy ponad pięćdziesiąt lat, otworzyła oprawcom drzwi. […] ..nie interesowało ich wcale, co mówiła moja matka, w ogóle nie słuchali, tylko jeden z nich uderzył ją kolbą karabinu, a gdy w następstwie silnego ciosu przewróciła się na ziemię, brutalnie zabił. W tym czasie drugi banderowiec zabił ojca, jeszcze w łóżku. Ja sama także zostałam ciężko ranna, byłam uderzona bagnetem w bok tak, że bagnet przeszedł na drugą stronę. Gdy rezun uderzył mnie bagnetem po raz drugi, przekłuł mi rękę na wylot i wtedy straciłam przytomność. Po odzyskaniu przytomności, usłyszałam tylko rzężenie konającego ojca, który leżał we krwi przy łóżku.”,…..[3]

Lucyna Schiesler z d. Różycka: Nasza mama Maria w ten sobotni wieczór [ 10 lipca], zjadła kolację razem z Janem i Stefką, a potem wszyscy spokojnie udali się spać i to był ten ostatni raz, gdy wszyscy widzieli się, jeszcze razem, szczęśliwi, żywi i cali. Opatrzność Boża czuwała jednak, tej nocy nad naszą mamą, która spała w kuchni, a były tam drzwi na ogród, natomiast siostra Stefka spała w pokoju, były tam drzwi na Las Świnarzyński. Nagle w nocy mama usłyszała gwałtowny łomot do drzwi, ktoś dobijał się, chcąc się dostać do środka chaty. Mama Maria b. się wystraszyła i natychmiast drzwiami wyleciała do ogrodu i tam skryła się w jamie, w której Jan pędził uprzednio bimber. Gdy zrobiło się cicho i spokojnie, a było już na świataniu, mama Maria wyszła z ukrycia i poszła do chaty zobaczyć, co tam się właściwie stało. Drzwi w stronę lasu były otwarte, a w korytarzu na progu, leżała zamordowana jej córka Stefania Turowska, leżała w dużej kałuży krwi. Ciała zięcia Jana Turowskiego nie widziała, ale znalazła ciało matki Jana, a po drugim mężu Marii Potockiej. A pan Potocki leżał w swoim pokoju i była narzucona na niego pierzyna. Przerażona tym, co zobaczyła, uciekła z powrotem i dobrze się ukryła, już w innym miejscu. Rano znów zobaczyła, jak Ukraińcy ściągali wszystkich za nogi, właśnie do tej jamy, w której mama skryła się szczęśliwie uprzednio. Widziała także, że tak porzucone ciała, zarzucili ziemią i bezceremonialnie, po prostu zadepatali. Mama Maria tak się bała, że przesiedziała w tym ukryciu cztery dni, aż do środy 14 lipca………….[4]

LEOKADII MICHALUK Z D. POŁUDNIEWSKA : …..wtargnęli także do domu Markiewiczów i zastali wszystkich, w tym gospodarza. Dokładny przebieg zdarzeń znany jest z ust samego Markiewicza, który wszystko opowiedział swojemu teściowi, który mieszkał w naszej kolonii Jasionówka, a nazywał się Pieniak, mówił tak: „ Ukraińcy w nocy napadli na nasz Dominopol, przyszli też do naszego domu. Z miejsca rozkazali mi zamordować moją żonę i nasze dzieci, kazali mi wyprowadzić rodzinę na nasze podwórze i tam ich mordować, następnie wykopać dół i tam też wszystkich zakopać. Ja jednak nie mogłem tego uczynić i uciekłem do ciebie…”  To wszystko wiem dobrze, bowiem osobiście słyszałam tę historię od samego Pieniaka, który zaraz przyszedł do nas do domu i wszystko opowiadał moim rodzicom, a ja byłam wtedy z nimi. Pamiętam, że Pieniak był przerażony tym, co się stało, niemal łamiącym się głosem prosił nas wszystkich tak: „ Uciekajcie, bo Dominopola już nie ma, wymordowany. Ukraińcy wszystkich nas Polaków wymordują.”…….[5]             

11 lipca około południa, najczęściej podczas sumy zaatakowane zostały polskie świątynie wypełnione wiernymi w miejscowościach : Chrynów, Krymno, Kisielin, Poryck, Zabłoćce. W Chrynowie zamordowano 150 osób, w Krymnie 40, w Porycku 200 a w Zabłoćcach 76. W Kisielinie zginęło 90 Polaków, lecz część wiernych zdołała zabarykadować się na piętrze plebanii i obronić przed atakami upowców. 11 i 12 lipca mordowano też mieszkańców okolicznych wsi: Rudni, Zapustu, Leonówki, Łukowa, Oździutycz, Twerdyń, Wysokiej, Antonówki, Dunaju, Żurawca, Adamówki, Warszawki, Jachimówki i innych.

Jan Bławat : Byłem świadkiem mordu dokonanego w dniu 11.07 1943 r. przez bandę „rezunów” UPA w kościele parafialnym w Porycku powiat Włodzimierz Wołyński. W owym czasie zamieszkiwaliśmy w leżącej 4 km na południe od Porycka Kolonii Olin. W niedzielę 11. 07.1943 r. udaliśmy się furmanką do naszego kościoła parafialnego w Porycku. Jechało nas sześcioro: mój dziadek Józef Bławat lat 66, ojciec Kazimierz Bławat lat 41, moje siostry Waleria i Genowefa, 9 i 11 lat, oraz brat Józef Bławat lat 15. Ja miałem wtedy nieco ponad 7 lat. Gdy dojechaliśmy do kościoła konie z wozem zostały przywiązane do drzewa przy parkanie na dziedzińcu przykościelnym od strony północno- wschodniej. Sami weszliśmy do kościoła. Dziadek udał się do czwartej ławki w prawym rzędzie, siadając na skraju od środkowej nawy. Siostry stanęły pod amboną bliżej balustrady i ołtarza. Brat został z tyłu za ławkami, a ojciec ze mną zatrzymał się obok znajdującego się nieopodal konfesjonału. Kościół zapełniał się powoli, ksiądz proboszcz  Bolesław Szawłowski rozpoczął celebrować mszę świętą. Wsłuchani w Introitus nie przeczuwaliśmy nawet, że kościół otoczyła już banda Ukraińców UPA. Nagle usłyszałem odgłos strzałów z ciężkiego karabinu maszynowego dolatujący od strony głównego  wejścia do kościoła. Tata błyskawicznie posadził mnie w niszy po zrabowanej w 1939 roku przez Sowietów figurze Matki Bożej. Padły pierwsze ofiary spośród wiernych stojących w środkowej nawie. Wówczas, aby zapobiec dalszej masakrze, a przy tym okupując to w większości własną śmiercią, stojący pod chórem ludzie zamknęli drzwi główne. Ksiądz Bolesław Szawłowski, widząc tylu rannych i zabitych, przerwał mszę świętą, wszedł na ambonę i udzielił ostatniego rozgrzeszenia zabitym, rannym oraz żywym klęczącym przed Bogiem w obliczu śmierci. Wypowiadając jeszcze ostatnie błogosławieństwo dodał słowa: Bracia Polacy, giniemy za wiarę ……….. [6]

Krzysztof Filipowicz : Miałem wtedy 15 lat….. W niedzielę 11 lipca 1943 r. poszedłem z rodziną do kościoła. Mszę święta o godz. 11 prowadził ks. Bolesław Szawłowski. – Kościół był pełen ludzi zarówno z Porycka jak i okolicy – wspomina. – Nie służyłem do mszy, choć byłem ministrantem. Podczas nabożeństwa kościół został otoczony przez uzbrojone bandy ukraińskie. Rozpoczęła się strzelanina. Zgromadzonych w świątyni Polaków ogarnęło przerażenie. Niektórzy w panice próbowali uciec ze świątyni. Kule dosięgły ich na zewnątrz. Po jakimś czasie bandyci weszli do kościoła. – Widziałem jak upadł ksiądz Szawłowski – relacjonuje Filipowicz. – Widziałem jak oprawcy stanęli przy ołtarzu i zaczęli strzelać do ludzi. Ci, których nie dosięgły kule bandytów, zaczęli się chronić, gdzie tylko kto mógł: we wnękach, za filarami. – Ja z matką schroniłem się pod ścianą za filarem. W pewnym momencie bandyci zaczęli wnosić do kościoła słomę. Umieszczono w niej materiały wybuchowe. Byłem przekonany, że zginę tak jak inni. […] Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, który otaczał główną nawę kościoła, poczułem silny przeciąg i gwizd kul. W tym czasie matka upadła zastrzelona. Biegłem dalej do wyjścia. W pewnym momencie zobaczyłem starszą siostrę, 18-letnią Józefę. Była ranna, leżała we krwi, błagała o pomoc. Usiłowałem ją podnieść, lecz nie dałem rady..[…..] W kałużach krwi leżały trupy. Gdzieniegdzie dochodził cichy jęk umierających. …[7]

Ryszard  Jezierski  z Porycka: My z tatą i Tośkiem Gąsiorowskim poszliśmy na sumę (to tak na 11-tą godzinę) do kościoła [kościół w Porycku ]. W kościele jak spostrzegłem było dość dużo ludzi. Były tam całe rodziny, z małymi dziećmi na rękach.[…] Już nie pamiętam, w jakim momencie, ktoś wszedł do kościoła i krzyknął Ukraińcy- upowcy są przed kościołem. Zrobiło się ogromne poruszenie, ludzie zaczęli biegać, (do drzwi i z powrotem do ołtarza) dzieci płakały. Ale msza trwała nadal. Dopiero gdy otworzyły się główne drzwi i z nich zaczęto strzelać z karabinu maszynowego, zrobił się popłoch, ogromny krzyk i lament.[…] Biegnąc słyszeliśmy cały czas, jak strzelał karabin maszynowy i wtórowały mu pojedyncze wystrzały oraz wybuchy granatów. Nie zdawałem sobie sprawy, co się tam dzieje, ojciec ani znajomi nie zabierali głosu, nie mniej byli wystraszeni jak ja. Schowaliśmy się za ostatnią belką rusztowania i siedzieliśmy jak myszy, cicho i z zapartym tchem. […] Po paru minutach tak silnego napięcia odetchnęliśmy, zauważyliśmy że oni (a byli to najpewniej mordercy z kościoła) zawrócili i odchodzą, a my odetchnęliśmy z ulgi. Zostaliśmy na razie uratowani przez grube belki poddasza. Ale za jakiś czas (może po pół godzinie) powietrzem targnął potężny wybuch, aż strop pod nami się zatrząsł, nie wiedzieliśmy co się dzieje. Za chwile do wierzy zaczął napływać czarny dym swąd palonej słomy. Tata domyślił się, że pewnie to "upowcy" wysadzili ołtarz lub katakumby hrabiów Czackich pod posadzką kościoła. […] Spadł duży (ulewny) deszcz, słyszeliśmy jak dudnił o blachę dachu. Bardzo głośno grzmiało. Okazało się, że burza była gwałtowna i trwała krótko, ale to wystarczyłoby ,,upowcy’’ wynieśli się z kościoła. To już było około czwartej godziny po południu.[….] Wchodząc na schody wieży zobaczyłem pierwszą ofiarę, była to zamordowana kobieta. Leżała na schodach i to pamiętam głową w dół, nie żyła a kałuża krwi ściekła aż na dół schodów do kościoła. Wychodząc z wierzy do kościoła zobaczyliśmy, co się stało, ogarnęło nas przerażenie i strach.  Na posadce kościoła leżała biała powłoka i ludzie byli cali biali. Okazało się, że jak upowcy zapalili słomę by zdetonować pocisk artyleryjski (pocisk miał zniszczyć ołtarz) to posypał się tynk wapienny z sufitu i ścian kościoła. […] Dużo ludzi leżało w kałużach krwi, inni klęczeli, jeszcze inni wołali o pomoc. Widziałem jak jedni pomagali drugim by się wydostać z pod innych nieżyjących ciał. Jeszcze inni wynosili na rękach swoich zmarłych lub rannych. ……[8]

Nikołaj Ohorodniczuk  vel Kwiatkowski (dawny mieszkaniec Radowicz):

„11 lipca 1943 r. rano, razem z grupą UPA liczącą około 20 ludzi, wszedłem w czasie mszy św. do kościoła w m. Pawłówka ( czyli dawny Poryck- red.) iwanickiego rejonu, gdzie w ciągu trzydziestu minut, wraz z innymi, zabiliśmy obywateli narodowości polskiej. W czasie akcji zabito 300 ludzi, wśród których były dzieci, kobiety i starcy. Po zabiciu ludzi w Pawłówce- udałem się z grupą do położonej w pobliżu wsi Radowicze oraz polskich kolonii Sadowa i Jeżyn, gdzie wziąłem udział w masowej likwidacji ludności polskiej. W wymienionych koloniach zabito 180 kobiet, dzieci i starców. Wszystkie domy spalono, a mienie i bydło rozgrabiono…” – zeznawał w 1981 r. przed sądem Ohorodniczuk. Wg. Aleksandry Hryciuk z Radowicz i Haliny Jucharemiwnej , które obserwowały pokazowy proces Ohorodniczuka w świetlicy  cukrowni w Iwaniczach , sąd uznał, że to on kierował akcją w Porycku. W zbrodni uczestniczyli także oskarżeni wówczas Szpaczuk i Stasin. [9]

W tę samą niedzielę 11 lipca 1943 r. wymordowano Polaków w Grzybowicy, Czerniakowie, Niskieniczach, Stasinie, Kałusowie i na kolonii Franopol. Po wymordowaniu ludności polskiej w wymienionych miejscowościach, co nastąpiło w godzinach wczesnorannych, zaatakowana została właśnie kaplica w Chrynowie, probostwo, organistówka, a także położona obok gajówka i okoliczne domy polskie Zygmunt Abramowski: „Dnia 11 lipca 1943 r. służyłem do mszy świętej o godz. 9.00. Ksiądz Jan Kotwicki zaniepokojony również wytworzoną sytuacją, bez kazania odprawił szybko mszę świętą i powrócił na plebanię. Ludność wyszła z kaplicy i niebawem zaczęła powracać strwożona, że posterunki banderowców nie pozwalają jej powrócić do domów, zawracając z powrotem do kaplicy. Dodatkowo zaczęła jeszcze przybywać następna ludność na sumę na godz. 11.00. W międzyczasie przybyła na plebanię pani Płońska ze Stasina, której gospodarstwo położone było niedaleko, prosząc księdza o wyspowiadanie jej bardzo chorego męża. Ksiądz wziął wiatyk i we trójkę: ja, ksiądz i pani Płońska, wyszliśmy do chorego. Niedaleko kaplicy naprzeciw nam ze zboża wyszli banderowcy i początkowo nie chcieli nas przepuścić. Jednakże na prośbę pani Płońskiej i moje wytłumaczenie, że zaraz wracamy na nabożeństwo, bo ludzie czekają, przepuścili nas, obserwując bez przerwy. Po udzieleniu choremu komunii świętej, powróciliśmy z księdzem do plebanii nie zatrzymywani już przez liczne ukraińskie posterunki Ksiądz rozpoczął sumę. Ja z moim kolegą Jankiem Żebrowskim, stanęliśmy za drzwiami kaplicy, które otwierały się do wewnątrz. W kaplicy, razem z ludnością zawróconą z poprzedniej mszy świętej, było około 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci. Po podniesieniu zauważyłem, stojąc obok drzwi, podejrzany ruch. Zobaczyłem, że kilku banderowców ustawiło ręczny karabin maszynowy typu Diechtiarewa i poczęli strzelać do ludzi seriami i z pojedyńczych karabinów; rzucono również dwa granaty, które jednak nie wybuchły. Schowałem się z kolegą za grube drzwi kapliczne. W świątyni zaś zaczął się popłoch i wrzask rannych. Ludzie zaczęli uciekać drzwiami bocznymi obok zakrystii i chóru. Kaplica jednak była otoczona szczelnie i bez przerwy rozlegały się strzały. W świątyni, bez przerwy ostrzeliwanej z rkm-u i broni pojedyńczej, trwał krzyk, jęki i rodzierający uszy wrzask dzieci. Ksiądz od ołtarza, w szatach liturgicznych, wraz z innymi kobietami uciekał przez zakrystię, ale na zewnątrz wszyscy zostali zabici. Ojciec mój, który był organistą, uciekał z ludźmi przez drzwi przy chórze. Banderowski bandyta podbiegł i czterokrotnie strzelał do ojca, na szczęście był to niewypał i ojciec zdołał uciec. Po jakimś czasie w kaplicy pozostali już tylko zabici i ranni. Banderowcy, widocznie czymś spłoszeni, wycofali się do lasu w pobliżu kaplicy. Skradając się ostrożnie, wyjrzeliśmy zza drzwi i nie widząc już uzbrojonych banderowców, uciekliśmy do położonej obok kaplicy organistówki. Wokół kaplicy i na ścieżce do organistówki leżało wiele trupów kobiet i dzieci, ranni czołgali się w zboża. W organistówce początkowo schowałem się z kolegą Żebrowskim w piwnicy, jednakże po jakimś czasie doszliśmy do przekonania, że Ukraińcy mogą przyjść i odnaleźć nas. Na zewnątrz trwała już martwa cisza. Stwierdziwszy, że w pobliżu nie ma już rezunów, uciekliśmy w zboża, skąd pełzając i biegnąc dotarliśmy do odległego ok. 2 km Oktawina. Mieszkańcy tej polskiej wioski, zaniepokojeni strzałami w Chrynowie, nie wiedzieli jeszcze, co tam się stało. Opowiedzieliśmy z kolegą o masakrze kobiet i dzieci, o trupach widzianych na zewnątrz kościoła i zabiciu księdza..... Przypuszczalnie podczas napadu na kaplicę w Chrynowie, zarówno w jej wnętrzu, jak i wokół świątyni oraz z organistówki i plebanii zginęło 150 osób, przeważnie kobiet i dzieci……. [10]

W pow. Włodzimierskim całą akcję poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich (na zachód od Porycka), w rejonie Marysin Dolinka, Lachów oraz w rejonie Zdżary, Litowież, Grzybowica. Na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków. Rzeź rozpoczęła się około godz. 3 rano 11 lipca 1943 od polskiej wsi Gurów. obejmując swoim zasięgiem: Gurów Wielki, Gurów Mały, Wygrankę, Zdżary, Zabłoćce - Sądową, Nowiny, Zagaję, Poryck, Oleń, Orzeszyn, Romanówkę, Lachów, Gucin i inne. Wieś Górów  jedna z pierwszych kolonii od Bugu, otoczona przez 70 wsi ukraińskich. Ogólny stan ludności 530 ludzi, w tym 480 Polaków, w ciągu godziny banda licząca około 100 ludzi opanowała 160 gospodarstw. Spośród 480 Polaków ocalało około 70 osób, reszta została wymordowana, domy spalone . Wieś Sądowa, po zerwaniu mostów na Bugu, banda otoczyła całą wieś, dopuszczając się niesamowitych okrucieństw. Spośród żyjących w tej wsi 600 Polaków wymordowano 580, zaledwie 20 osób zdołało ujść z życiem. W kolonii Orzeszyn na ogólną liczbę 340 mieszkańców zginęło 270 Polaków, w kolonii Zagaje na 350 Polaków uratowało się tylko kilkunastu . Szaleńcza rzeź polskiej ludności dopiero nabierała rozpędu. 12 lipca Ukraińcy wymordowali Polaków w kolejnych 50 miejscowościach powiatu horochowskiego, włodzimierskiego i zdołbunowskiego.

Stanisława Mogielnicka z d. Ziemiańskich, Zagaje12 lipca to był poniedziałek. Rano nadeszła, do naszej wioski, wiadomość o wymordowaniu ludzi w kościołach, w Porycku. Ludzie chodzili po wiosce bardzo niespokojni, przeczuwając nadchodzącą tragedię. Około południa, zaczęły wjeżdżać do wioski wozy, na których siedzieli uzbrojeni mężczyźni, ubrani byli po cywilnemu, byli to Ukraińcy. […]  Ja z mamą i rodzeństwem staliśmy u sąsiadów na podwórzu, byli to krewni mojej mamy. Zgromadziło się tam bardzo dużo ludzi. Nagle rozległy się ze wszystkich stron strzały, na furmankach nikogo już nie było, ludzie zaczęli krzyczeć. Na podwórze wbiegł mój ojciec, krzyknął do mamy „Uciekaj za mną z dziećmi” (było nas pięcioro rodzeństwa). Ja zaczęłam biec za ojcem w pole, nie wiedząc, że mama z rodzeństwem została na podwórzu. Ojciec po przebiegnięciu z dwieście metrów zawrócił i wziął mnie na ręce, mówiąc „Nie możemy biec dalej, bo wioska jest okrążona przez Ukraińców uzbrojonych w widły, kosy i łopaty”. Weszliśmy w zboże, które nie było na szczęście jeszcze skoszone, dało ono schronienie kilkunastu osobom. W zbożu siedzieliśmy do zmroku, słyszeliśmy krzyki, jęki, strzelaninę, wioska częściowo płonęła. Pod osłoną nocy, ojciec wziął mnie na ręce, wyszliśmy ze zboża i szliśmy w kierunku Stojanowa [pow. Radziechów, woj. tarnopolskie], 10 km od naszej wioski. Szliśmy tylko polami, bo po drogach jeździli Ukraińcy na koniach lub furmankami. Do Stojanowa weszliśmy skoro świt, tam już czuliśmy się bezpieczni. Byłam cała mokra od rosy, a nogi, bose, miałam strasznie pokaleczone. Weszliśmy na drogę i ojciec powiedział „Zostaliśmy sami, wszyscy nie żyją” i bardzo się rozpłakał, ja również przez całą drogę płakałam. […]Było już chyba koło południa, wyszłam na ulicę i zobaczyłam mojego ojca. Stał z mężem kuzynki Antonim Szubertem, który też sam uciekł, kuzynka została zamordowana. Dwie swoje córki odnalazł po dwóch tygodniach we Lwowie, uciekły z ciocią i babcią. Po pewnym czasie zaczęli nadchodzić inni niedobitkowie, przyszła pani Pikotowska z trzema synami i malutkim czteroletnim synkiem swojego brata Zygmunta Madury. Oboje rodzice małego zostali zamordowani, pani Pikotowskiej rodzice i dziewiętnastoletnia córka Weronika, również została zamordowana. Powstał wielki płacz, gdzie iść i co robić? […] Ze strony mamy z całej rodziny nikt się nie uratował, wszyscy zginęli. Po dwóch miesiącach mój ojciec ze swoim bratem i szwagrem oraz jeszcze paru mężczyzn, pojechali do Horochowa, a stamtąd do Zagaj. To co zapamiętałam, jak opowiadał ojciec, to było straszne – wioska częściowo była spalona, studnie wszystkie zapełnione dziećmi, moje dwie siostry były wrzucone do studni u sąsiadów, ojciec poznał po sukienkach. W tym dniu w naszej wiosce Zagaje zostało zamordowanych przez banderowców ukraińskich 236 osób, 50 osób uciekło …..[11 ]    13 i 14 lipca napadli kolejne 19 miejscowości. W ciągu dwóch następnych dni ,14 i 15 lipca, zaatakowali osiem miejscowości w powiecie krzemienieckim, a następnie znów przetoczyli się przez wsie powiatu horochowskiego i włodzimierskiego. Dotkniętych zostało aż 29 z nich. W powiecie krzemienieckim wymordowano cztery duże skupiska Polaków, to jest Kołodno i Czajczyńce w gminie Kołodno oraz Bodaki i Maniów w gminie Wiśniowiec, ponadto Polaków żyjących w sąsiednich miejscowościach.

Stanisław  Kazimierów, Kołodno: Trwało to kilka minut. Mama poszła do domu po wiadro do dojenia i szliśmy razem do obory. Nagle zauważyliśmy na drodze pięciu mężczyzn, czterech z nich byli z bronią, dwóch było ubranych w niemieckich mundurach, dwóch w radzieckich, na rękawach mieli opaski z tryzubami i tak samo na czapkach, jeden z nich był w cywilnym ubraniu, który mówił, jak słyszałem, do pozostałych bandytów, wskazując ręką: „Oto lachy.” Tym, który wskazywał, był [to] mieszkaniec Kołodna, którego osobiście rozpoznałem – nazywał się Safon Metro, Ukrainiec, pozostałych nie rozpoznałem. W tym czasie zostaliśmy zatrzymani i kazano nam iść do mieszkania. W tym czasie słońce już zachodziło i było bardzo czerwone. Po wejściu do mieszkania, kazano nam kłaść się twarzą do ziemi, ponieważ oni będą przeprowadzać rewizję w mieszkaniu, żebyśmy im nie przeszkadzali. W tym czasie moja mama już wiedziała, w jakim celu trzeba się kłaść. Zaczęła błagać tych bandytów, mówiąc do nich: „Za co wy chcecie nas mordować, co ja stara kobieta wam winna z tym małym chłopcem”, [ale to] nie dawało żadnego efektu. Zaczęli nam grozić, że dostaniemy bagnetem. W tym czasie ja dostałem kolbą w plecy i musiałem się kłaść jako pierwszy, co uczyniłem. Ale kiedy kładłem się, popatrzyłem się jeszcze przez okno na zachodzące słońce i nie miałem żadnych nadziei, że już kiedykolwiek będę mógł zobaczyć to zachodzące słońce. Tego momentu przeżycia przed świadomą śmiercią dokładnie opisać nie można, ale strasznie było mnie żegnać się z tym światem, po czym położyłem się. Mama moja jeszcze błagała o darowanie życia, ale najprawdopodobniej otrzymała uderzenie kolbą, czego nie widziałem, ponieważ leżałem twarzą do ziemi (ponieważ rzadkością była w mieszkaniu podłoga). Po czym moja mama położyła się, kładąc swoją głowę na moje nogi. Po tym momencie pozostało czekać już na śmierć, kiedy nastąpi strzał. A ja w tym czasie jeszcze proszę Pana Boga o lekką śmierć, i żebym został celnie trafiony, żebym później nie męczył [się], najgorzej bałem się, że może będziemy zabijani bagnetami albo siekierami, ponieważ jeden z tych [Ukraińców] miał siekierę za pasem. Nie wiedziałem do kogo zostaną oddane pierwsze strzały. Wreszcie nastąpił strzał, po którym ja odwróciłem głowę, patrząc jak ten bandyta ładuje karabin, i zrobił [on] ruch do mnie bagnetem, krzycząc „Ty sukinsyn, czego patrzysz”. Po czym padł drugi strzał, a ja ciągle mam takie odczucie, że żyję, pada trzeci strzał, ja nadal żyję, ale już się nie ruszam. Pada czwarty strzał, po czym w głowie zrobił się bardzo silny huk, a ja nadal żyję, w co w ogóle nie wierzę, ponieważ strzały były oddawane na odległość nie większą jak 2 metry. (…) Bardzo dobrze zapamiętałem, że w czasie oddawania strzałów w mieszkaniu było dwóch bandytów, a strzałów oddanych zostało 4, czyli do każdego z nas oddali po 2 strzały. Jak długo wówczas leżałem po tej strzelaninie, to nie mogę tego określić, ale cały ten czas jak leżałem, miałem takie odczucie, że nie zostałem zastrzelony, ponieważ czułem jak strasznie biło moje serce i jak bym oddychał. Po pewnym czasie miałem już takie odczucie, że jestem żywy, ale nie robiłem żadnych odruchów ciałem, ponieważ nie miałem żadnej pewności, że ci bandyci opuściły mieszkanie. Ale ja nadal jeszcze nie wierzę, że naprawdę żyję, a [….]..Z mojej najbliższej rodziny zginęło 6 osób: moja mama Maria Kazimierów, babcia Tekla Bielińska, kuzyn Jan Bieliński, jego żona Wiktoria Bielińska, [ich] syn Jan, lat 3, syn Adam, lat 2……..[12]

Jan Białowąs : 14 lipca 1943 r. między godziną 14 a 15 na obie wsie [Kołodno Lisowszczyznę i Kołodno Siedlisko] napadły uzbrojone bojówki UPA. Mordercy w grupkach po 2 - 3 osoby chodzili po polskich zagrodach, najpierw pytając o gospodarza. Kiedy go znajdowano, kazano wszystkim wchodzić do domów. Tam ich zabijano strzałami z bliskiej odległości albo siekierami. Najpierw rodziców, potem dzieci i starców. Tak samo rozprawiali się z uciekającymi. Nie strzelano na zewnątrz budynków, ażeby ludność polska nie została od razu zaalarmowana i nie rzuciła się do ucieczki. Z tego powodu sąsiedzi nie wiedzieli, co się dzieje na posesjach obok. Napastnicy metodycznie rozprawiali się z każdą polską rodziną. Wskazówek, gdzie mieszkają Polacy, udzielali miejscowi Ukraińcy. Rzeź Polaków trwała około 3 godziny. Uratowali się tylko ci, którzy zdołali uciec i ukryć się w zbożach lub przebywali poza domem, w polu czy na pastwisku. Zabudowania rodzin polskich palono. Pomordowanych Polaków grzebano gdzie popadło, w rowach, piwnicach, sadach, przeważnie w miejscu zbrodni lub w pobliżu. Powstały także zbiorowe mogiły. Jedna z nich, w Kołodnie - Siedlisku ,skryła 95 pomordowanych. Ofiary wrzucano i to dość często do studzien. Do mordów podburzał miejscowy duchowny prawosławny. Łączniczką w UPA była Katarzyna Adamczuk z Kołodna, która po wojnie zamieszkała w Polsce. Liczba Polaków zamordowanych jednego tylko dnia, 14 lipca 1943 r., w obu wsiach, waha się od 320 do 500 osób. Polacy z Kołodna żyjący obecnie w Korfantowie podają liczbę 496 ofiar. Całkowicie wymordowano 22 rodziny w Kołodnie Lisowszczyźnie i 12 rodzin w Kołodnie Siedlisku……[13] 15 i 16 VII OUN-UPA zaatakowało w powiecie kowelskim  takie miejscowości jak: Adamówka, Aleksandrówka, Michałówka, Wiktorówka. Leokadia Skowrońska ze wsi Aleksandrówka: 15 lipca około godziny 9 wieczorem. Bandyci - uzbrojeni w widły, siekiery, maczugi, noże oraz broń palną okrążyli naszą wioskę i zaczęli spędzać ludzi w jedno miejsce. A gdy ktoś próbował uciekać, wówczas strzelali za nim. Schwytane dzieci brali za nogi i głową uderzali o węgieł domu czy innego budynku. Pamiętam dokładnie, jak moi rodzice podeszli do nas, do czwórki dzieci, mówiąc, że banda jest bardzo blisko i musimy uciekać z wioski. Zrozpaczeni, w pośpiechu pożegnali się z nami. Ojciec do przygotowanych przez mamę węzełków włożył nam na drogę / zamiast pieniędzy, którym w domu ograbionym przez wojnę nie było/ po butelce bimbru mówiąc, że gdy będziemy głodne, to ktoś da nam za niego kromkę chleba, lub talerz gorącej strawy. Rozbiegliśmy się w różne strony. Gdy dobiegłam do pszenicznego zagonu, padł strzał i poczułam straszny ból w nodze. Karabinowa kula przeszła przez stopę. Porażona postrzałem upadłam i zaczęłam się czołgać przez zboże do najbliższej wysokiej miedzy, pod którą wygrzebałam jamę i w niej przeleżałam do świtu.  Do poranka słychać było odgłosy strzelaniny i przerażające krzyki męczonych i mordowanych ludzi. Noga coraz gorzej bolała. Byłam bliska omdlenia. Wtedy przypomniałam sobie o wódce w węzełku. Z koszuli, nasączonej alkoholem, zrobiłam sobie opatrunek. Ziemię, która leżała obok wygrzebanej jamy rozsypałam garściami po zbożu, aby nikt nie mógł domyśleć się, że pod miedzą ktoś jest. Mijały dzień po dniu, wyczerpał się skromny zapas żywności i głód oraz pragnienie zaczęły mi coraz bardziej dokuczać. Za napój służył mi bimber, a jedzeniem były ziarna wyłuskane z kłosów zbóż. Po tygodniu, w niedziele czy poniedziałek - nie pamiętam dokładnie - usłyszałam we wsi jakieś odgłosy. Po chwili rozpoznałam głos Ukrainki - Ulany Sidor, naszej sąsiadki, z którą rodzice moi dobrze żyli, a ja nawet nazywałam "ciocią". Głodna i obolała odważyłam się pójść do niej, ale nie mogłam stanąć na zranioną nogę, która mocno spuchła i bardzo mnie bolała. Z trudem doczołgałam się na pobliskie podwórze, na którym była owa "ciocia" i ze łzami w oczach zaczęłam ja prosić o kawałek chleba. Ona groźnie popatrzyła na mnie i z nienawiścią w oczach na cały głos wyrzuciła z siebie: Ty, polska mordo, jeszcze żyjesz!? Następnie chwyciła za stojącą przy ścianie motykę. Ze strachu nie czułam bólu okaleczonej nogi, tylko poderwałam się i zaczęłam uciekać……. [14]

Nocą z 15 na 16 lipca 1943 we wsi  Pułhany pow. Horochów: upowcy oraz miejscowi i okoliczni Ukraińcy zamordowali co najmniej 97 Polaków, za pomocą różnych narzędzi, po torturach, grzebali żywcem w ziemi poranionych; w następnych dniach zamordowali jeszcze kilku Polaków, którym podczas rzezi udało się ukryć; łącznie około 115 Polaków. 16- 17 lipca 1943 r. OUN-UPA dokonało mordu Polaków w tzw. "Kręgu Kupowaleckim", tj. w miejscowościach: Kupowalce, Nowe Gniezno, Lulówka, Szeroka, Czerwona i Boroczyce, w powiecie horochowskim.  Ataku dokonano 16 lipca z zaskoczenia. Ludność polska rzuciła się do ucieczki, głównie na pola, gdzie chowano się w zbożu. W celu wyłapania i zabicia zbiegów upowcy dokonali przeczesania okolicznych pól. Oddziałom UPA towarzyszyła ludność ukraińska z okolicznych wsi, która  dokonywała rabunku mienia Polaków. 17 lipca 1943 UPA powtórzyła przeczesywanie wsi i pól, wyszukując rannych i ukrywających się. Następnie Kupowalce spalono, wysadzono także budynek szkoły. Łącznie zamordowano około 150 Polaków

Roman Witkowski - W dniu napadu miałem 10 lat i 10 miesięcy: Napad bandytów ukraińskich w Kupowalcach rozpoczął się po południu 16 lipca 1943 roku. Zawiadomił nas o tym Heniek Łazowski z Lulówki, który przybiegł do Kupowalec i nawoływał do ucieczki. Pamiętam, że Irka Jasińska akurat wygoniła krowy, by je paść na łące. Heniek wołał do niej: ”Irka, uciekaj, bo mordują! Już moi rodzice nie żyją!”[…] ……..  egzekucji dokonali w sadzie Kowalichy. Większość zamordowano na miejscu (napadnięci zostali: Jan Żukowski, Antoni Witkowski, Stanisław Konopko, Kazimierz Konopko i najprawdopodobniej Mikołaj Konopko; w tym miejscu zginęło prawdopodobnie 9 osób, pozostali byli krewnymi żony Józefa Konopki). Ojciec, ranny w szyję, padł jak zabity, był nieprzytomny, ale jeszcze żył. Odzyskał przytomność następnego dnia i dowlókł się do jakiegoś sąsiada Ukraińca, prosząc, by go opatrzył, a ten, podobno, dał mu jakieś brudne szmaty.[….]  Widziałem, że ludzie biegli na łąki w stronę rzeki. Powiedziałem mamusi: „Ja uciekam!”[…] Dobiegłem do łąk i spostrzegłem, że od strony Haliczan ucieka bardzo dużo ludzi. Ktoś spośród nich miał  mocno zakrwawioną koszulę – był to Franciszek  Wójcicki. Dołączyłem do nich. […]  Zaraz po tym zobaczyliśmy, że bandyci zaczynają palić Kupowalce. Z czymś takim nigdy się nie spotkałem – był to przerażający szum impetu rozgrzanego powietrza, połączony z ludzkim krzykiem i odgłosami wystrzałów. A potem widzieliśmy, jak Ukraińcy rabowali nasze mienie, ładowali wszystko na wozy i wywozili w stronę Szerokiej i Haliczan.[…]. Pamiętam łuny i słupy ognia, które nad Kupowalcami utrzymywały się przez całą noc. Tak ginęła nasza miejscowość, z którą związane były lata mojego dzieciństwa. Czego Ukraińcy nie zrabowali – zniszczyli i spalili. Palili domy i budynki gospodarcze nie tylko pomordowanych, ale też  żyjących Polaków ……… [15]

Czesław SawickiJadłem obiad z mamą, bratem Alfredem i siostrą Moniką. Ojciec był u kowala a brat Zygmunt u dziadka. Ledwo skończyliśmy jeść, zobaczyliśmy, jak drogą maszeruje ogromna, licząca ze stu ludzi gromada. Na czele szedł człowiek z harmonią, i posłyszeliśmy, że gra melodię piosenki „Smert, smert Lacham”. Była to jedna z grup ukraińskich bandytów otaczających miejsca zamieszkania Polaków. […]….. rzuciłem się do ucieczki, jednocześnie rozglądając się, czy gdzieś nie widać siostry i brata. W tym czasie oprawcy zawlekli mamę do mieszkania, gdzie w okrutny sposób ją zamordowali (zakłuta została nożami). Dziadek Kuźmy Niżnika, który żył w przyjaźni z moim dziadkiem Walerym Sawickim, opowiadał później mojemu bratu Zenkowi (w szpitalu), że moja mama i brat Alfred byli bardzo zmasakrowani. […]. Zobaczyłem, że bandyci rozciągają się w tyralierę i po kilku kierują się do zabudowań. Wkrótce zostałem zauważony i w moim kierunku posłano serię z karabinu maszynowego. [….] Wszystkich mieszkańców bandyci zagonili do domu. Tam matkę, jej trójkę dzieci i żołnierza, w okrutny sposób zamordowali.  […]  . Ukraińcy zabili jednak z premedytacją naprzód małą Inezę, potem Pelagię, dalej Antoninę a na końcu widzących to wszystko rodziców Heńka Romanę i Aleksandra. Potem stodołę podpalili.[…] Widziałem jak Ukraińcy plądrowali i rabowali wszystko, co było w zabudowaniach, słyszałem krzyki i wołania o ratunek mordowanych Polaków. Widziałem jak czesali zboże i mordowali wyciąganych z niego niedobitków. A gdy już zakończyli polowanie na ludzi i zrabowali co się dało, zaczęli palić Kupowalce. Wysadzili w powietrze szkołę i kościół……. [16]

W dniach 16-18 lipca 1943 roku OUN-UPA wymordowała 37 wsi wokół ośrodka samoobrony Huta Stepańska w gminach Stepań i Stydyń w powiecie kostopolskim. Nie oszczędzano nawet budowli sakralnych, do których próbowała uciekać ludność polska. Od początku lipca  istniały dwie duże samoobrony nawzajem się wspierające, Wydymer -Antonówka i Włodzimierzec – Choromce – Prurwa - Poroda. W różny sposób próbowano napadać na naszą wieś, lecz zmasowany atak upowców nastąpił dopiero 22 i 23 lipca 1943r

Bronisław Rudnicki: .Tego  dnia w patrolu konnym było sześciu jeźdźców, po dwóch wyznaczonych na poszczególne Tego drogi prowadzące do wsi. Staliśmy w lesie, konie parskały od much i komarów, to przecież środek lata, o zachowaniu zupełnej ciszy być nie mogło. Nagle na leśnym dukcie usłyszeliśmy tętent koni i ukraiński śpiew,..smert ! smert ! Lacham ! smert ! smert maskowsko - żydowskoj komuni ! w bij krowawyj OUN nas wede, my bijem komunu i Lachiw …Było gdzieś po dwudziestej drugiej godzinie, większość  ludzi we wsi spała, wcześnie chodzono spać, by rano szybko przystąpić do obrządku bydła i koni. Wpadliśmy do wsi, dzwony zaczęły bić  na alarm, cała wioska postawiona została na nogi. Dzieci i kobiety do schronu. Uderzyli na nas z trzech stron na linii Capczewicze – Kopaczówka - Wydymer. Rozgorzała walka. Ukraińcy podpalili kilka domów które zostały opuszczone, ludzie bronili się w jednym miejscu wokół zbudowanego schronu, od trzynastoletnich chłopców po starców wszyscy w liczbie ponad 200 osób. Mieliśmy na obronę 4-5 karabinów maszynowych, dubeltówki i fuzje. Dzielnie broniliśmy się ze schronu, strzelając do napastników. Na przeszkodzie stał nam dom Mariana Rudnickiego, właściwie jego stodoła za którą kryli się upowcy. Była zbyt blisko, istniała obawa, że napastnicy podejdą i wrzucą granaty do schronu, wykopanego na posesji Adama i Zygmunta Rudnickich. Za domem i stodołą był dół, za nim łąka Romańskiego i dzielił ich płot. Zapadła decyzja podpalenia zabudowań Rudnickiego, by oczyścić nam pole rażenia. Na ochotnika zgłosił się Marian Bańkowski z Krasnej Górki, podpalił wszystko. Niestety zauważyli to banderowcy i zastrzelili naszego podpalacza. Oprócz Bańkowskiego zginęło jeszcze kilku mieszkańców. Następnej nocy atak ponowiono ze zdwojoną siłą. Uderzyli też na sąsiednią Porodę i Choromce, wokoło wszystko się paliło. Przy jednym z punktów obronnych zabito kilku upowców i ranili ich dowódcę, który przyjechał do Prurwy na białym koniu, jak na ironię w polskim mundurze oficerskim. Na głowie miał jednak granatową ukraińską czapkę. Jak spadł z konia zaczął krzyczeć „Marusiu moja Marusiu, luboja Marusiu, ratuj mne ratuj, gde ty myny zabyła” Obrońcy zorientowawszy się co się dzieje, zwiększyli pole rażenia i nie pozwoli banderowcom zabrać go z pola walki. Niestety zaczęło brakować amunicji, lecz napastnicy w porę się nie zorientowali i tak dotrwaliśmy do rana. […]  Prurwa nasza rodzinna wieś została całkowicie spalona………. [17]

Wieczorem 30 lipca 1943 roku oddziały UPA podległe Iwanowi Łytwyńczukowi "Dubowemu" przeprowadziły skoncentrowany atak na polskie miejscowości w gminach Antonówka i Włodzimierzec położone na północ od linii kolejowej Sarny-Kowel. Zaatakowano m.in. Kopaczówkę, Kruszewo, Paroślę I, Perespę, Trebunie, Kowbań i Krasną Górkę. Jedną z pierwszych zaatakowanych miejscowości była Perespa. Napastnicy uzbrojeni w widły, piki, siekiery i niekiedy w broń palną, podpalali budynki i zamordowali około 15-20 Polaków. Szacuje się, że w atakach w dniu 30 lipca 1943 na miejscowości w gminach Antonówka i Włodzimierzec, oddziały UPA zabiły łącznie około 100 osób.

Antoni Przybysz jako 25 latek : „W nocy z 30 na 31 lipca oddziały UPA napadły na wszystkie kolonie polskie na terenie gmin Antonówka, Włodzimierzec, Dąbrowica i Stepań /…/ Widziałem jak banda UPA wymordowała mieszkańców kolonii Antonówka na Wołyniu, spalono ich domy i cały dobytek /…/ sam widziałem jak UPA zabiła 37 osób, wśród nich było 3 moich krewnych.” [18]

Łącznie w lipcu dokonano napadu na  prawie 520 miejscowości i wymordowano co najmniej 10,5 tys. Polaków. Okrucieństwo tych zbrodni było niewyobrażalne.

W jednym z raportów Komendy AK Obszaru Lwowskiego przedstawiano je następująco: „kobiety, nawet ciężarne, przebijali bagnetami do ziemi, dzieci rozrywali za nogi, inne nadziewali na widły i rzucali za parkany, inteligentów wiązali drutem kolczastym i wrzucali do studni, odrąbywali siekierami ręce, nogi, głowy, wycinali języki, odcinali nosy i uszy, wydłubywali oczy, wyrzynali przyrodzenie, rozpruwali brzuchy i wywlekali wnętrzności, młotkami rozbijali głowy, żywe dzieci wrzucali do płonących domów. Żywych ludzi przerzynali piłami, kobietom odcinali piersi, inne nadziewali na pale lub uśmiercali kijami. Wielu ludzi skazywali na śmierć – z wyroku – odrąbując ręce, nogi, a na końcu głowę". Nic więc dziwnego, że mówiono: „ci, którym udało się przeżyć, siwieli w ciągu jednej nocy.”

Źródła:

1] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, s. 1244-1246

2].   Z art. „Wspomnienie o Wołyniu”. Opublikowanym  12 lipiec 2013 r.  w „Gońcu” wydawanym w Kanadzie,

3] http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/411-wspomnienia-petroneli-wadyga.html

4] http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/738-wspomnienia-lucyny-schiesler-z-d-roycka-z-kolonii-mikoajpol-w-pow-wodzimierz-woyski-na-woyni.html

5] http://wolyn.org/index.php/component/content/article/1-historia/371-wspomnienia-leokadii-michaluk-z-d-poudniewska.html

6]http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/771-masakra-w-kociele-parafialnym-w-porycku--11-vii-1943-roku.html

7] http://www.kresy.pl/wydarzenia?zobacz/zmarl-krzysztof-filipowicz

8] http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/poryck-ryszard_jezierski.html

9] Tygodnik Zamojski  9 lipca 2003 r.str.17 art. „Mord w Kościele”

10] http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/447-masakra-wiernych-w-kaplicy-w-chrynowie.html

11]  Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, s. 1124-1125

12] Opublikowane w: Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, s. 1151-1155

13] http://www.irekw.internetdsl.pl/bialowas/m.html

14]  Relację tę spisał i opracował pan Paweł Wira. BIULETYN Nr 5 (1943 nr.4) http://www.genocide.pl/php/1_dzial.php?ID3=214&username=&s=1&li=&sort=

15 ] Relacja pochodzi z książki Krzysztofa Gilewicza „Krzyż Wołynia”.

16] JW.

17] http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/807-moje-kresy--bronisaw-rudnicki.html

18]  Antoni Przybysz „Wspomnienia z umęczonego Wołynia:  1939-1945”