Święto Niepodległości jest dla mnie dniem zastanowienia nad tym, ile z wartości aktualnych dla wielu polskich pokoleń, liczy się nadal dla współczesnych. Wydaje mi się jednak, że jeszcze ważniejsza jest odpowiedź na bardziej podstawowe pytanie - czy obecnie uczymy młodych Polaków dokonywania hierarchii wartości?

Kiedyś piętnasto-, osiemnasto-, dwudziestolatkowie, mający przed sobą całe życie z planami i marzeniami, kochający swoich rodziców, przyjaciół, a niejednokrotnie i narzeczone dokonywali trudnej decyzji zaryzykowania utraty tego wszystkiego na rzecz walki o odzyskanie niepodległości. To nie brało się jedynie z poczucia ucisku pod butem zaborców. Ci młodzi ludzie od dzieciństwa musieli być wychowywani w duchu porządku i hierarchii, wolności i odpowiedzialności. Wpojono w nich, że jedne wartości są ważniejsze od innych; że warto poświęcić coś dobrego i drogiego w imię czegoś lepszego i jeszcze droższego. Co więcej, cechowało ich rozumienie pojęcia dobra wspólnego oraz świadomość, że rodzina, społeczeństwo, naród, państwo wymagają niekiedy poświęcenia jednostki. Mieli w sobie tak oczywiste przeświadczenie, że „lepiej, aby jeden zginął za naród”. I nie wahali się być tym jednym. Nie rozważając poszczególnych przypadków, myślę również, że gotowość na podjęcie tak z pozoru szalonej decyzji( wszak zwycięstwo wielokrotnie stało pod znakiem zapytania), znajdowała swój głębszy fundament w wierze w życie wieczne. Istnieje bowiem wielu ludzi, którzy nie poświęciliby swojego życia w imię altruizmu, czy dobra wspólnego, jeśli nie byliby przekonani, że życie to nie kończy się wraz ze śmiercią.

Obserwując nasze czasy, przeraża mnie wychowanie do teraźniejszości i konsumpcjonizm. W takiej atmosferze wychowania i kultury nie wyrosną bohaterowie, bo zwyczajnie nie mają jak. Już starożytni mawiali, że per aspera ad astra ( „przez trud do gwiazd”). Jeśli młody człowiek ani w szkole, ani w domu nie zostanie nauczony, że pewne dobre i atrakcyjne rzeczy są warte poświęcenia w imię innych, jak można się spodziewać, że kiedykolwiek zostanie chociażby wybitnym sportowcem, czy naukowcem? Przecież sport i nauka wymagają wyrzeczeń- na trening, czy przyswajanie wiedzy trzeba poświęcić czas, a ten jest ograniczony, więc wiąże się to z rezygnacją z innego sposobu jego spędzania. Tylko ten, kto widzi wartość w sukcesie sportowym lub naukowym, będzie gotowy do rezygnacji z gry na komputerze albo oglądania filmu. Dla niektórych sport, czy nauka mogą się jeszcze w kulturze konsumpcjonizmu wydawać atrakcyjne, bo prawdziwy sukces w tych dziedzinach łączy się z gratyfikacją finansową i sławą. Ale i tak pozostaje pokusa- przecież można uzyskać te same lub większe pieniądze w łatwiejszy sposób, bez wspomnianych wyrzeczeń. Co jednak, gdy mówimy o takich wartościach jak pisane na sztandarach „Bóg, honor, Ojczyzna”, które z doczesnym sukcesem mogą w ogóle się nie łączyć?

Bywa, że współcześnie dzieci nie tylko nie są uczone wybierania między dobrym, a lepszym, ale nawet nie uczy się je rezygnacji ze zła na rzecz dobra. Uczy się je za to niekiedy wyboru między przyjemnym a przyjemniejszym. A gdy w ich młodzieńczych sercach rodzi się niejako naturalnie pewien idealizm, tłamsi się go, nazywając to „sprowadzaniem z obłoków na ziemię” i kieruje z powrotem na doczesność. I tak zamiast dążyć do tego, by być wielkim człowiekiem- bohaterem, czy świętym, niech myślą o tym, jak mieć święty spokój, jak się dobrze urządzić, jak „się nie narobić, a zarobić” itp. Gdyby tak wychowywano polskich powstańców albo Legionistów, może do dzisiaj Polska nie odzyskałaby niepodległości?

Patrząc na Grottgerowskie „Pożegnanie powstańca”, myślę o zaryzykowaniu przez przedstawionego na tym obrazie młodzieńca dosłownie wszystkiego, także swojego życia. I gdy dostrzegam, że dzisiaj za bohaterstwo uchodzi przeczytać zadaną lekturę( bo przecież można było pozostać na streszczeniu lub oglądnąć jej ekranizację), to nie dziwi, że jako szczyt bohaterstwa będzie postrzegana wierność jednej żonie, czy poczekanie z seksem do ślubu. A cóż dopiero życie w czystości przez całe życie… Przecież „nic z tego nie ma, a seks jest fajny”. Czy życie powstańca nie było fajne? Czy był pewien, że cokolwiek będzie miał ze swojej ofiary? A jednak ją podjął…

Wychowawczyni w gimnazjum podała mojej klasie receptę na to, jak osiągnąć w życiu swoje cele i ideały. Myślę, że będę ją zawsze pamiętała- trzeba mieć plan dnia i zajęcia uszeregowane według zasady: najpierw to co konieczne, potem to, co pożyteczne, ale niekonieczne, a na końcu to, co przyjemne. Miała rację, że tylko tak można osiągnąć wiele. Hierarchia wartości i umiejętność dokonywania wyboru są kluczem do sukcesu. Są niezbędne nie tylko po to, aby być wielkim człowiekiem, ale po prostu, by być człowiekiem. To nas przecież różni od zwierząt, że potrafimy powiedzieć swoją wolą „nie”, nawet gdy skłonności naszej natury głośno krzyczą „tak”. Zwierzę nie ma wyboru. Młodzież wychowywana do poszukiwania przyjemności, a nie wartości, do używania świata, a nie podporządkowywania go sobie, do ulegania a nie stawiania oporu, do brania wszystkiego, a nie do umiejętności rezygnacji z tego, co chociaż wolno, to jednak nie przynosi prawdziwej, długofalowej korzyści( por. 1 Kor 6, 12), nie jest młodzieżą wychowaną do niepodległości. I to zarówno tej zewnętrznej, jak i wewnętrznej. Nie będzie się angażować w walkę o dobro wspólne, gdy znajdzie się ono w kolizji z dobrem jednostkowym, bo po co? Znowu wracamy do prywaty, która już kiedyś skończyła się rozbiorami. Jeśli nie odejdziemy od konsumpcjonizmu- martwię się o przyszłość Polaków. I martwię się o Polskę.

Monika Chomątowska, doktorantka, publikuje w „Christianitas”