Taka jest opnia choćby profesora Andrzej Zybertowicza. W wywiadzie dla wPolityce.pl mówi on: "Sprawa ma kilka wymiarów. Po pierwsze, termin jest niefortunny. Mówi się, że w ustaleniach międzynarodowych panuje dobry obyczaj unikania wielkich międzynarodowych zgromadzeń w dniach świąt narodowych oraz w innych terminach, które mają potencjał polityczny. Skoro tak, to mamy tutaj do czynienia co najmniej z nieprofesjonalizmem tych, którzy negocjowali termin.

Druga kwestia. Przyjmując, że ktoś, kto ustalał termin nie miał złej woli, ale był po prostu niekompetentny, to nawet jeśli taki błąd miał miejsce, to Donald Tusk miał okazję zachować się jak mąż stanu i po ujawnieniu sprawy podjąć zabiegi o przesunięcie szczytu o 2-3 dni. Na Twitterze byłem krytykowany, że to przecież niemożliwe, ale odpowiedziałem, że tym się różni mąż stanu od polityka „zwykłego”, że potrafi robić rzeczy, które innym wydają się niemożliwe."

Profesor Zybertowicz mówi dalej: "Wreszcie, nie można wykluczyć, że takie ustawienie terminu to świadoma manipulacja – mająca na celu świadome rozgrywanie napięcia społecznego. Aby to wykluczyć, należałoby jednoznacznie ustalić, kiedy i z kim ten termin został ustalony. Na portalu niezalezna.pl pod moim tekstem zalinkowano do strony Ministerstwa Środowiska, gdzie jest dokument z marca 2009 mówiący, że impreza ma odbyć się w przedziale 11-22 listopada. Co strasznego stałoby się, gdyby jej rozpoczęcie przesunięto o jeden dzień? Co ciekawe, 7 grudnia 2012 roku, oficjalna depesza CIRE mówiła o tym, że szczyt ma się odbyć na przełomie listopada i grudnia 2013."

No własnie co by się stało gdyby "impreza" zaczęła się później? Nie byłoby możliwości by utrudnić życie tym, którz chcą maszerować na cześć niepodległości. Inaczej naprawdę trudno to wytłumaczyć.

ToR/wPolityce.pl