Można nie chcieć pożyczyć komuś sznura do suszenia prania, bo się na nim właśnie mąkę suszy. I mniej więcej taką wartość mają argumenty kanclerza Niemiec Olafa Scholza, który wyjaśnił w wywiadzie w ZDF, dlaczego nie chce jechać do Kijowa. Co – mówiąc kolokwialnie – leży szefowi niemieckiego rządu na wątrobie?

W rozmowie ze stacją ZDF Scholz oświadczył, że nie wybiera się do stolicy Ukrainy, ponieważ wcześniej władze Ukrainy odmówiły goszczenie prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera. Ponadto – co też zapewne nie jest bez znaczenia – media podawały, że wizyta niemieckiego prezydenta nie była mile widziana z uwagi na fakt jego współpracy z Rosją. Steinmeiera lobbował za bliższymi relacjam z Kremlem. Był też gorącym zwolennikiem Nord Stream 1 i Nord Stream 2, które Rosja wykorzystała jako broń w walce przeciwko Ukrainie oraz innym krajom Europy.

Scholz w ogniu pytań musiał w ZDF po raz kolejny bronić swoich decyzji ws. Ukrainy, ponieważ już od tygodni jest on ostro krytykowany za politykę „pacyfistyczną”, która tak naprawdę sprzyja Rosji.

Kanclerz Niemiec tłumaczył się, że wiele działań wymagało czasu oraz licznych konsultacji z sojusznikami. Zapowiedział po raz kolejny, że nadal będzie prowadził działania na rzecz zapobiegania eskalacji wojny na Ukrainie, co zapewne nadal niczego dobrego nie przyniesie.

Dodał też, że w najbliższym czasie nie panuje wyjazdu do Kijowa.

Obrażanie się w polityce pokazuje coraz niższy poziom niemieckiej polityki zagranicznej, ale też jest przejawiem wielu konfliktów wewnętrznych.

 

mp/portal tvp.info, ndr.de, nexta, zdf