Smog w New Delhi jest taki, że lepiej nie wychodzić z hotelu. Gdzieś w dole przemykają „tuk- tuki” czyli trzykołowe elektryczne ryksze, którymi Hindusi sprytnie manewrują w oceanie samochodów, busików i pasażerskich busów bez okien. Tak, czuć, że to jedno z dwóch najliczniejszych państw świata − obok Chin.

No, właśnie: Indie, przez wieki podzielone i rozdrobnione, potem będące brytyjską kolonią mają niepodległość sięgającą ledwie siedmiu dekad. Może także przez to żyją w cieniu  Chińskiej Republiki Ludowej. Nie muszą mieć kompleksów, gdy chodzi o cywilizację i historię, ale rosnąca potęga ekonomiczna − a zatem polityczna – „Kraju Środka” musi powodować poczucie zagrożenia nawet u sąsiada, który liczbą ludności niewiele ustępuje ojczyźnie Konfucjusza i − nolens volens − Mao Tse-unga .

Pekin nie próżnuje. Inwestuje w Bangladeszu, Sri Lance, Birmie na Malediwach, a w Dżibuti ulokował bazę marynarki wojennej. Daje − z całą świadomością, że nie będą  spłacone wielomilionowe kredyty  − choćby 35 miliardów dolarów Bangladeszowi czy 10 miliardów Cejlonowi (tak za moich dziecinnych lat nazywała się Sri Lanka). Skądinąd na tymże Cejlonie niedawno też stacjonowały chińskie okręty  wojenne.

New Delhi ma pretensje do Unii Europejskiej, że UE nie docenia zagrożenia ze strony komunistycznej ChRL. Indie mogą narzekać, ale same nie mają odpowiednich instrumentów − finansowych rzecz jasna − aby robić to samo, co Chińczycy. A jednak potrafiły wygrać bitwę o Malediwy, a teraz umacniają wpływy w Dhace kosztem i Islamabadu i Pekinu, choć ten ostatni mocno potrząsa sakiewką. To właśnie wspólne zagrożenie ze strony Chin spowodowało wyraźne zbliżenie New Delhi i Tokio. Dopiero co premier Narendra Modi − następca Nehru i Indiry Gandhi − demonstrował w Tokio jak silny jest sojusz obu państw. Ba, Hindusi i „ Kraj Kwitnącej Wiśni”  przeprowadzili wspólne manewry wojskowe o szerszej skali niż  dotychczasowe wspólne ćwiczenia  marynarek wojennych. To indyjsko-japońskie „entente cordiale” trwa już drugą dekadę: zaczęło się zaraz po szczycie UE-Japonia  w 2008 roku. Wówczas to szef rządu Nipponu oświadczył, że otwiera „nowy rozdział”  w relacjach obu krajów. Z czasem porozumienie to rozszerzono o USA i militarne manewry z ich udziałem.

Indie zżymały się przez lata obserwując, jak Waszyngton inwestuje politycznie i militarnie w Pakistan, ale cierpliwie czekały i doprowadziły do odwrócenia sojuszu. Dziś wspomniany Modi idzie pod rękę z Trumpem, a Pakistan uwiesił się chińskiej klamki. Co nie oznacza, że w niektórych kwestiach New Delhi fundamentalnie nie różni się z Białym Domem. Na przykład w sprawie globalnego ocieplenia i „pakietu klimatycznego”.

Swoją drogą hinduscy dyplomaci i adepci dyplomacji obowiązkowo uczą się albo rosyjskiego, albo chińskiego. Tego pierwszego, aby politycznie flirtować z Moskwą w ramach politycznego balansu, a tego drugiego, bo ... język wroga trzeba znać.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska, 14 XI 2018