W gronie kilku najbliższych znajomych, w miłych domowych warunkach, rozmowa nagle skręciła w stronę polityki, choć gospodarz, zapraszając nas na spotkanie zastrzegał, że byłby bardzo rad, gdyby w ten wieczór udało się politykę całkowicie wyeliminować z naszych rozmów. Każdy z nas, jak się później okazało, zapewniał, że będzie przestrzegał zaproponowanej przez gospodarza reguły. Nie udało się tego spełnić, bo akurat w ostatnie dni przed spotkaniem w polskiej polityce pojawiło się kilka naprawdę gorących faktów.  Jak to czasami bywa, dosłownie cała seria bulwersujących zdarzeń, których czynnymi aktorami byli obecni albo niedawni polscy parlamentarzyści. Specjalnie nie wymieniam ich, aby każdy czytelnik mógł wybrać sobie zdarzenia, kierując się własnym gustem czy też osobistymi sympatiami albo fobiami. Bo też nie one są punktem odniesienia dla spraw, na które chcę zwrócić dziś uwagę. Natomiast stały się one dla mnie trampoliną, z której wystartowałem.  Otóż, kiedy już każdy z nas poznęcał się nad tymi zdarzeniami i ich niechlubnymi bohaterami, odpowiednio długo i namiętnie,  zdążył wylać swoją żółć na tzw. klasę polityczną,  ktoś już na progu, w czasie opuszczania gościnnego domu, powiedział nagle, że liną ratunkową dla polityki, jej uzdrowicielem są media. - Patrzą one chłodnym okiem na polityków i w opozycji do nich są rzeczowe i obiektywne – dorzucił.

O Boże, jakiś ty naiwny, pomyślałem. I natychmiast przypomniałem sobie przykład pewnej dziennikarki z dość znanego dziennika, która od lat jest zaprzeczeniem rzeczowości i obiektywizmu. Jej ostatni tekst o sprawie posła Wiplera, poturbowanego przez policjantów, mógłby spokojnie dostać „Hienę 25 – lecia”, bo, jak mi się wydaje, jest ta dziennikarka poza konkurencją.Po ukazaniu się w sieci filmu z interwencji policjantów wobec Wiplera, runęły w jednej minucie wszelkie oskarżenia pod jego adresem. Dziennikarka owa, nie opierając się na żadnych materialnych przesłankach, – nie bawiła się w takie subtelności jak sugestia czy hipoteza! –uderzyła od razu z grubej rury,  twierdząc,  że film, w którym widać jak policjanci zachowują się brutalnie wobec Wiplera,  jest fikcją. Znaczy to nie mniej ni więcej, że Wipler wyciął z nagrania sceny dla siebie niekorzystne. Pośrednim dowodem na to jest fakt, że taśma-fikcja „Była montowana od czerwca i akurat tuż przed wyborami wypłynęła”.

Myślę, że nawet nie warto wymieniać jej nazwiska.

Nie tylko więc polscy politycy sięgają dna...

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl