Reelekcja Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej wywołała euforię w szeregach PO i Nowoczesnej oraz falę bezpardonowych ataków na rząd Beaty Szydło.

Komentarze ze strony opozycyjnych polityków, dziennikarzy czy sympatyków KOD są utrzymane w euforycznym tonie. Europa znów poklepała nas po plecach, a wiadomo dla leminga najważniejsze jest to, aby być lubianym. Bycie lubianym przez zagranicę jest natomiast uczuciem orgiastycznym, stąd zrozumiały zachwyt nad tym, co stało się na ostatnim szczycie Unii Europejskiej.

W zasadzie trudno było się spodziewać innego rozstrzygnięcia. Państwa Grupy Wyszehradzkiej, zniechęcone zbyt późną kampanią na rzecz Saryusza-Wolskiego, nie chciały ryzykować konfliktu z Donaldem Tuskiem. Natomiast inne państwa niechętne rządowi PiS, nie chciały przecież umocnienia sojusznika Victora Orbana w UE.

Zwycięstwo PO jest więc tylko pozorne. Obywatele zobaczyli jasno, że pierwszym rozgrywającym w UE jest Berlin i w zasadzie cała Unia działa pod dyktando naszych zachodnich sąsiadów. Postawienie na Tuska jako reprezentanta tych interesów nie jest czymś co nobilituje tego urzędnika w polityce lokalnej.

Nie można jednak nie wskazać, że to całe zamieszanie wokół przewodniczącego RE obnaża słabość polityki zagranicznej PiS. Nie wiem, czy nie jest to słabość ministra Waszczykowskiego. Być może jest to moment na zastąpienie szefa MSZ kimś kto sprawniej porusza się na arenie europejskiej np. wieloletnim eurodeputowanym Konradem Szymańskim lub właśnie Saryuszem-Wolskim, który teraz będzie musiał się określić politycznie.

To, czego można być pewnym w najbliższej przyszłości to atak na rząd z wykorzystaniem wszystkich instytucji unijnych. Analogicznie działo się w przypadku rządu Victora Orbana. Efekt był jednak taki, że Orban wyszedł z tej potyczki zwycięsko. Podobnego scenariusza - umocnienia pozycji partii rządzącej - można się więc spodziewać w przypadku Polski.

Tomasz Teluk