Zwycięstwo PiS w Polsce w 2015 roku, a potem Donalda Trumpa w USA zaburzyło podział wpływów w Europie, według którego nowe kraje Unii miały zostać zaliczone do strefy zainteresowań niemieckich, a Ukraina, Mołdawia i Gruzja – rosyjskich. Trump zainwestował w projekt Międzymorza, widząc poważną możliwość powrotu USA do gry w Europie Środkowej. Przegrana Trumpa i objęcie władzy przez Joego Bidena przywróciło szansę na stary podział. Symbolem zmiany polityki była zgoda na dokończenie projektu Nord Stream 2 przez Moskwę i Berlin. Ukraina została zostawiona bez jakiejkolwiek pomocy w razie presji gospodarczej, nie mówiąc już o interwencji militarnej. Rezultaty widać coraz bardziej: daleko idące demonstracje siły ze strony Rosji przy granicy z Ukrainą i niewykluczona otwarta wojna. Do tego dochodzi pozbawienie Kijowa dochodów z tranzytu gazu, a wreszcie możliwe odcięcie kraju od tego paliwa, i to w środku zimy.

Wobec Polski używany jest szantaż ekonomiczny i polityczny. Pod płaszczykiem obrony praworządności narzuca się sankcje ekonomiczne, które mają doprowadzić do obalenia rządu i ustanowienia nowego, zupełnie zależnego od Berlina. Ataki na naszą wschodnią granicę miały dodatkowo osłabić państwo i podkopać pozycję obecnie sprawujących władzę. Z punktu widzenia Putina jest to też doskonały pomysł na odciągnięcie uwagi od Ukrainy. Do obydwu planów idealnie nadaje się polska opozycja, która, jak to opisywał w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Kaczyński, tworzy swoisty front wewnętrzny.

Polityka niemiecka jest od setek lat konsekwentna, jeżeli chodzi o podporządkowanie Europy Środkowej. Podobnie dzieje się z polityką rosyjską. Przesuwają się jedynie granice potencjalnych stref wpływów. Obydwie wojny światowe wynikały z walki o te strefy. Słaba Polska lub jak przed I wojną jej brak, powodowała, że agresywne mocarstwa rosły w siłę, a potem skakały sobie do gardeł.

Za obecny wzrost napięcia w Europie odpowiada prezydent Biden, który rojąc mrzonki o zneutralizowaniu Rosji albo przeciągnięciu Niemiec w rozgrywce z Chinami, porzucił swoich sojuszników w Europie Środkowej. Nic nie uzyskał, ale bardzo osłabił status USA. Widać wyraźnie, że polityka Bidena napotyka na coraz większy opór nie tylko wśród republikanów, lecz także w instytucjach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo największego mocarstwa świata.

Demonstracje siły ze strony Rosji nic nie zmieniły, jeżeli chodzi o sytuację polityczną na Ukrainie. Podobnie próba obalenia polskiego rządu zorganizowana przez proniemieckie lobby spaliła na panewce. Opór przeciwko powrotowi do starego podziału stref wpływów okazał się większy, niż sądzono w Berlinie i Moskwie. Ostatecznym pogrzebaniem marzeń o powrocie do takiej polityki mogą być przyszłoroczne wybory do Kongresu USA. Putinowi zostało mało czasu na odzyskanie większości imperium Romanowów, a przynajmniej jego najważniejszej części, czyli Ukrainy. Berlin też musi się liczyć z tym, że wiele przyszłorocznych wyborów w krajach UE może przebiec zupełnie nie po jego myśli. A to wzmocni pozycję Warszawy. Zostało mu już niewiele czasu, może kilka miesięcy. Będzie to okres stale rosnącej presji, po której zapewne nastąpi odprężenie i próba budowy nowego status quo. Zapowiada się ciężka zima i być może optymistyczna wiosna.

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr. 45; data: 10.11.2021.